18 stycznia 2018

Oprah Winfrey – czarny Trump nadzieją lewicy?

(Barack Obama i Oprah Winfrey. FOT.REUTERS/Chris Keane/FORUM)

Czarnoskóra osobowość telewizyjna jako postępowy kontrkandydat Donalda Trumpa w amerykańskich wyborach prezydenckich w roku 2020? Od kiedy Oprah Winfrey wygłosiła przemówienie na gali rozdania Złotych Globów lewica – zarówno amerykańska jak i europejska – zaczęła pokładać w niej nadzieje.

 

Filmowa impreza kolejny już raz upodobniła się do politycznego wiecu. Tym razem bezapelacyjną gwiazdą wieczoru w wymiarze pozaartystycznym okazała się Oprah Winfrey, która mówiła o akcji #MeToo oraz jej rozwinięciu – Time’s Up. Ta pierwsza kampania miała ujawnić przypadki molestowania seksualnego w Hollywood i nie tylko, zaś druga ma na celu pomoc ofiarom takiej przemocy. W geście solidarności z pokrzywdzonymi uczestnicy gali rozdania Złotych Globów ubierali się na czarno. Tak też wystąpiła Oprah Winfrey, która krytykowała – łączone w liberalnych tubach propagandowych z Donaldem Trumpem – rasizm i molestowanie. Teraz lewicowe media w USA, ale i w Polsce („Gazeta Wyborcza”) określają czarnoskórą gwiazdę TV mianem antytezy Trumpa. I chociaż postępowcy nad Wisłą (także „Newsweek”) dostrzegają polityczne słabości medialnej gwiazdy, to niewykluczone, że dla amerykańskich środowisk liberalnych jest ona ostatnią deską ratunku.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Demokraci zdają sobie sprawę, że Oprah Winfrey nie ma żadnego politycznego doświadczenia – znana jest Amerykanom z prowadzenia programów telewizyjnych, w których rozmawiała zarówno z gwiazdami jak i zwykłymi ludźmi o życiowych problemach, a w audycjach płakała i śmiała się razem ze swoimi rozmówcami. Już teraz można usłyszeć, że taki kandydat w wyborach prezydenckich to obniżenie poprzeczki. Z drugiej strony amerykańska lewica wciąż czuje gorycz porażki z roku 2016, gdy Hillary Clinton – kandydat Demokratów z niezwykle bogatym politycznym życiorysem, przegrała z człowiekiem bez żadnego doświadczenia w państwowej administracji – osobowością telewizyjną i miliarderem Donaldem Trumpem. Dlatego niewykluczone, że wkrótce z postępowych tub propagandowych popłynie nielogiczny, ale dzięki temu jakże charakterystyczny dla lewicy przekaz: brak doświadczenia u Trumpa – źle, brak doświadczenia u Winfrey – dobrze.

 

Jeśli więc amerykański wyborca zamiast eksperta oczekuje „kogoś autentycznego” – a wiele wskazuje, że tak właśnie jest – to Oprah Winfrey może w najbliższych latach rzeczywiście namieszać na scenie politycznej USA. Czarnoskóra gwiazda jest bowiem niczym lewicowa wersja Trumpa. Co do postępowego światopoglądu prezenterki Demokraci nie mogą mieć żadnych wątpliwości, a jej mocną stroną może okazać się również biografia.

 

Zanim magazyn „Forbes” ocenił majątek Opry Winfrey na 2,8 mld dolarów, zanim uznano ją za najbogatszą osobę murzyńskiego pochodzenia w USA i drugą najbogatszą kobietę zaczynającą od zera, zanim otwarcie poparła lewicowego rewolucjonistę Baracka Obamę, a wcześniej – w sposób nieco mniej jednoznaczny – zwolennika teorii o „globalnym ociepleniu” i popularyzatora tzw. zrównoważonego rozwoju Ala Gore’a, zanim założyła własną gazetę i stację telewizyjną oraz zanim w jej programach pojawiać zaczęli się pokazywani w pozytywnym świetle homoseksualiści, Oprah Winfrey nie miała niczego.

 

Zaczynała w rozbitej rodzinie, a jako dziecko była molestowana i gwałcona. Dopiero gdy trafiła pod opiekę ojca, zaczęła się jej edukacja, a potem i kariera. Jeszcze jako nastolatka rozpoczęła pracę w mediach, gdzie zrobiła błyskotliwą karierę. W wieku 29-lat zaczęła prowadzić własny talk-show i w ciągu kilku lat stała się rozpoznawalna i oglądana przez miliony. Do audycji zapraszała zarówno zwykłych ludzi z problemami, dziwaków, szarlatanów i okultystów, jak i gwiazdy. Jej wywiad z Michaelem Jacksonem to jeden z najchętniej oglądanych programów w historii telewizji. Nie przypadkiem została uznana za najbardziej rozpoznawalną osobowość medialną po Supermanie i Elvisie Presleyu.

 

Oprah Winfrey pasuje więc idealnie do roli lewicowej – a więc, w zamyśle postępowców, lepszej – wersji Trumpa. Podobnie jak on jest niewyobrażalnie bogata, Amerykanie znają ją z telewizji, a medialnej gwieździe brakuje politycznego obycia (czym zyskuje jako osoba spoza nielubianych elit). W przeciwieństwie do obecnego prezydenta, swój marsz po miliardy dolarów i po spełnienie amerykańskiego snu, zaczynała od zera. Z kolei goszcząc w swoim studiu homoseksualistów i transseksualistów oraz popierając Gore’a a potem Obamę (zanim jeszcze czarnoskóry prezydent zapowiedział udział w prawyborach) dała wyraz odpowiedniego dla lewicy usposobienia światopoglądowego. Dodatkowo żyje „nowocześnie” – bez ślubu – oraz, co doceniają postępowi wyborcy, jest czarną kobietą, w przeciwieństwie do Trumpa, któremu amerykańskie elity opiniotwórcze, a u nas „Gazeta Wyborcza” zarzucały, że jest… białym, bogatym i starszym mężczyzną, który otacza się ludźmi podobnymi sobie pod względem wieku, koloru skóry, zamożności i płci (sic!).

 

O sile Opry Winfrey świadczy również fakt, że mimo braku deklaracji o chęci ubiegania się o fotel prezydenta USA, już teraz media na całym świecie analizują życiorys, poglądy i szanse czarnoskórej gwiazdy telewizji. Pozytywnie o jej potencjalnej kandydaturze wypowiedziała się chociażby Meryl Streep czy (w nieco żartobliwy sposób) Tom Hanks. Ponadto przeprowadzono już pierwsze sondaże dotyczące możliwej konkurencji wobec Donalda Trumpa. Co prawda wynika z nich, że wśród potencjalnych kandydatów Demokratów Oprah Winfrey zajęła dopiero 3. miejsce z wynikiem 20 proc., ale nie można zapominać, że o ewentualnym kandydowaniu sama zainteresowana nie wspomniała ani razu!

 

Tutaj również widać podobieństwo Opry Winfrey do Donalda Trumpa. Wszak nikt nie spodziewał się najpierw startu miliardera w wyborach, potem republikańskiej nominacji dla niego, a w końcu zaskoczeniem okazało się również zwycięstwo obecnego prezydenta.

 

Sukces Trumpa pokazał całemu światu (a więc i lewicowemu establishmentowi), jak na naszych oczach zmienia się model demokracji, wskazał wzór kandydata oczekiwanego przez współczesnych wyborców. Amerykanie, a za nimi Zachód czerpiący całymi garściami ze wszystkiego co pochodzi z USA, udowodnili, że ważniejsza od zdolności managerskich czy doświadczenia w administracji jest dla nich swojskość, naturalność, autentyczność. Że zamiast surowych technokratów wolą gwiazdorów, show-manów, celebrytów. Dostrzegł to Trump, dlatego w roku 2016 wyborcy postawili na Republikanina w obciachowej, czerwonej czapeczce. Teraz lewica, chcąc odbić Biały Dom, musi przelicytować obecnego prezydenta pod względem swojskości. A któż mógłby być ku temu lepszy, niż zaufana pod względem ideologicznym gwiazda talk-showów, która od dekad towarzyszy Amerykanom przy śniadaniach i kolacjach?

 

Jednak brak politycznego doświadczenia kandydata nie tylko zaspokaja u wyborców potrzebę swojskości oraz otwiera przed partiami możliwość sięgnięcia po wrogi elitom elektorat buntu. To także niezwykła, niespotykana wcześniej szansa dla wszelkiej maści macherów, lobbystów, szarych eminencji i grup nacisków, których wpływ w przypadku doświadczonego i politycznie stabilnego lidera był ograniczony.

 

Stąd natomiast prosta droga do zaprowadzenia dyktatury oligarchów przy jednoczesnym pozostawieniu demokratycznej fasady. W takim systemie wybory wygrywaliby potrafiący grać na ludzkich emocjach celebryci, zdobywający doświadczenie i popularność na przykład w programach typu talk-show (a może nawet na YouTube – czemu nie?), zaś faktyczna władza pozostawałaby w rękach „doradców” i „ekspertów”, którzy dysponowaliby nieograniczoną możliwością wprowadzania pożądanych zmian w życie. Polityczne niezadowolenie i wszelkie formy buntów rozładowywałby kochany przez tłumy lider-celebryta, którego wyborcy znają od dziecka z ekranu swojego telewizora. A ktoś taki nie mógłby przecież chcieć źle! – pomyśli wyborca. Wszak ów celebryta był przy nas w ważnych życiowych momentach oraz przy codziennych śniadaniach.

 

Skoro ludzie jako widzowie nie odwrócili się od celebryty w chwili promowania przez niego środowisk LGBT i pokazywania w audycjach ckliwych scenek z homoseksualistami, to jako wyborcy nie porzucą wspierania go w chwilach dalszego umacniania prawnych przywilejów owych niemoralnych grup, aż do zbudowania „tęczowego” totalitaryzmu włącznie. Podobnie rzecz miałaby się i na innych frontach burzenia porządku opartego o tradycję, rodzinę i własność.

 

Czy więc światowa rewolucja w najbliższych latach będzie miała twarz Opry Winfrey? Niewykluczone, szczególnie że już dziś mówi się o otoczeniu się przez nią (po ewentualnym zwycięstwie) ekspertami pracującymi wcześniej dla Baracka Obamy. Zaś dokonania pierwszego czarnoskórego prezydenta USA i jego ekipy na polu niszczenia tożsamości małżeństwa i rodziny, promowania aborcji oraz dewastacji tradycyjnej amerykańskiej wolności gospodarczej są wszystkim powszechnie znane.

 

 

Michał Wałach

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie