28 grudnia 2018

Polski alfabet, czyli przegląd roku 2018

(Źródło: BELGA PHOTO THIERRY ROGE, Omar Marques, Andrzej Hulimka/FORUM, pixabay, mat. prasowe „Kler”)

Co ważnego wydarzyło się w roku 2018 i jak zmieniło to nasz kraj? O czym warto pamiętać? Co wpłynie na sprawy społeczne i polityczne w najbliższych miesiącach? Michał Wałach zaprasza na polityczny alfabet roku 2018.

 

Aborcja była w ostatnich miesiącach – wbrew woli rządzących – istotnym tematem polskiej debaty publicznej. Rok 2018 rozpoczął się od dobrej wiadomości: Sejm w pierwszym czytaniu przyjął obywatelski projekt ustawy „Zatrzymaj aborcję”, odrzucając jednocześnie proaborcyjną propozycję fanatycznych feministek. Później było jednak już tylko gorzej: kluczenie, niemożność pokonania trudności, które chociażby w temacie wymiaru sprawiedliwości rządzący potrafią z łatwością rozwiązać, powołanie podkomisji, która ani o krok nie przybliżyła Polski do prawnej poprawy standardów ochrony życia i w końcu brak działań ze strony Trybunału Konstytucyjnego. Minął rok, a Sejm aborcji nie zakazał. Tymczasem w samym tylko roku 2018 – tak jak w poprzednich latach –  w świetle prawa zamordowano około tysiąca dzieci. Większość dlatego, że mogła być chora. Cierpliwość do PiSu zaczęli w końcu tracić hierarchowie, a arcybiskup Andrzej Dzięga nawet upomniał się o zakaz aborcji stojąc twarzą w twarz z rządzącymi. Najpewniej jednak wszystko na nic, gdyż – jak wyznał europoseł PiS prof. Ryszard Legutko – temat nie wróci przed wyborami parlamentarnymi w roku 2019.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Biedroń. Nazwisko niegdysiejszego posła Ruchu Palikota było w tym roku odmieniane przez wszystkie przypadki. Myliłby się jednak ten, kto sądzi, że polityk kojarzony głównie z homoseksualizmu dokonał w ostatnich miesiącach czegoś wielkiego. Przeciwnie: przestał nawet piastować funkcję prezydenta Słupska, a z uzyskanego mandatu radnego szybko zrezygnował. Powód tej decyzji jest tożsamy z częstą obecnością Roberta Biedronia w liberalnych mediach, która kwalifikowałaby się nawet pod obowiązek meldunkowy. Otóż skrajny lewicowiec postanowił wrócić do polityki centralnej i założyć partię. Sondaże dla nienazwanej jeszcze formacji Biedronia są – zdaniem postępowych redakcji – doskonałe, jednak zważywszy na fakt, że polityk wręcz wychodzi z lodówki, trąbienie o nieuchronnym sukcesie stanowi raczej próbę zaczarowania rzeczywistości.

 

CO2, czyli dwutlenek węgla, przestaje interesować ludzi spoza branż mających coś wspólnego z chemią lub biologią wraz z zakończeniem obowiązkowej edukacji w tym zakresie, podobnie jak mało kto interesuje się węglanem wapnia, chociaż ciężko wyobrazić sobie świat bez jego wykorzystania. Dwutlenek węgla zrobił jednak w ostatnich latach – za sprawą ekomunistycznych aktywistów – zawrotną karierę. To właśnie emisja tego gazu spowodowała, że podczas klimatycznego szczytu COP24 w Katowicach Polska miała prawo czuć się niczym międzynarodowy zbrodniarz, choć niejedna gospodarka świata produkuje więcej CO2 niż my, a i zły wpływ gazu na środowisko pozostaje kwestią dyskusyjną. Chwila wstydu to jednak nic w obliczu realnych problemów związanych nie tyle z samym dwutlenkiem węgla, co jego ideologicznym wrogami: ekologami. To właśnie ich należałoby spytać, dlaczego w kraju posiadającym elektrownie węglowe i potężne złoża „czarnego złota” ceny energii elektrycznej wzrosną w roku 2019 tak mocno, że aż rządzący – z obawy o utratę popularności w roku wyborczym – zdecydowali się zwołać dodatkowe posiedzenie Sejmu w przerwie między Bożym Narodzeniem a sylwestrem, by uchwalić przepisy niwelujące wzrost rachunków?

 

Dekomunizacja od samego początku sprawiała Polsce problemy, ale chyba nikt nie spodziewał się… rekomunizacji. Jednak obecnie, po blisko trzech dekadach od upadku komunizmu, możemy mówić o właśnie takim zjawisku, a świeżości nabiera stary żartobliwy zwrot o komunie, co to upadła… na cztery łapy. Ciężko jednak nie traktować jako klęski zwolenników dekomunizacji zawetowania przez Andrzeja Dudę ustawy degradacyjnej. W wyniku decyzji prezydenta nie pozbawiono stopni generalskich m.in. sprawujących w Polsce władzę z nadania Sowietów towarzyszy Jaruzelskiego i Kiszczaka. Problematyczna w ostatnich miesiącach była również kwestia nazw ulic, a smutnym zwieńczeniem roku 2018 stało się kompromitujące Polskę przywrócenie w Warszawie „patronów” ulic związanych z narzuconym nam przemocą „czerwonym” totalitaryzmem. Jakby tego było mało decyzja zapadła 13 grudnia, czyli w rocznicę wprowadzenia stanu wojennego, a problemem dla rekomunizacji stołecznych ulic nie okazał się nawet brak w polskim Sejmie przedstawicieli postkomunistów. Ale po cóż „czerwoni”, skoro to samo mogą zrobić liberałowie? Ciężko przy tym nie odnotować opinii, wedle których postępowcy wykorzystali przy rekomunizacji wady w przygotowanej przez PiS ustawie.

 

Eurokraci w końcu zmusili polski rząd do ustępstw, więc mogą rok 2018 zaliczyć do udanych. Sukces brukselskich „elit” nie jest oczywiście pełen, bo wciąż władzy w Warszawie nie sprawują „nasi”, czyli któraś z formacji lewicowo-liberalnych, ale i tak zmuszenie PiSu do wycofania się z części reformy wymiaru sprawiedliwości to wyraźny sygnał, że impotentnej w ostatnich latach Unii Europejskiej czasami też może się coś udać. Powrót odesłanych na emeryturę (czyli w stan spoczynku) sędziów Sądu Najwyższego to także upokorzenie władzy, która czasami sprawiała Brukseli kłopoty. Eurokraci mogą jednak otwierać szampany z jeszcze jednego powodu – oto bowiem pojawienie się w krajowej debacie publicznej tematu Polexitu i nieuzasadnione łączenie przez polityków opozycji pomysłu wyjścia Polski z UE z politykami PiSu wywołało wśród rządzących swoisty popłoch. Strach przed odpływem prounijnego elektoratu spowodował głęboki zwrot rządu w stronę narracji euroentuzjastycznej – zwrot większy niż ten towarzyszący zamianie premier Szydło na premiera Morawieckiego.

 

Futbol – choć na pozór jest kwestią drugo- lub trzeciorzędną – bez wątpienia stanowił w roku 2018 dla Polaków temat istotniejszy niż chociażby wspomniane wyżej przepychanki z eurokratami czy walki o kształt wymiaru sprawiedliwości, z których i tak mało kto wie, o co tak naprawdę w nich chodzi. Miał bowiem rację święty Jan Paweł II mówiąc, że „ze wszystkich rzeczy nieważnych piłka nożna jest najważniejsza”. Mijające miesiące przyniosły nam jednak w tej materii więcej smutku niż powodów do dumy, a pocieszanie się złośliwych, że przecież na Mistrzostwach Świata to i Niemcy nie wyszli z grupy, jest raczej marne.

 

Gościnność to słynna polska cecha, która w roku 2018 była zagrożona. Nasza administracja odmówiła bowiem przyznania azylu Silje Garmo. Norweżka prosiła Polskę o opiekę, gdyż ojczysta władza i Urząd ds. Dzieci (Barnevernet) groziły jej odebraniem drugiej córki. Długo zdawało się, że Rzeczypospolita, w której wielu upatruje jednego z ostatnich bastionów praw rodzin, a nawet więcej – przyczółka normalności – sprzeda swoją reputację i narodowe ideały w zamian za kontrakty w branży surowców energetycznych. Ostatecznie jednak Ministerstwo Spraw Zagranicznych wyraziło zgodę na przyznanie Silje Garmo azylu, a niezbędnej pomocy prawnej Norweżce udzielił Instytut Ordo Iuris.

 

Homoaktywiści wykorzystali rok 2018 do wzmożonych ataków ideologicznych wymierzonych w nasz kraj. Stąd też byliśmy świadkami „parad równości” w miejscach, które dotąd pozostawały wolne od takich gorszących widoków. „Tęczowi” (często pojawiały się informacje o ich zwożeniu z całego kraju) maszerowali m.in. w Rzeszowie, Częstochowie i Lublinie. Na szczęście polskie społeczeństwo pokazało, że nie życzy sobie homoseksualnej propagandy na swoich ulicach. Ale walka ciągle trwa, a skoro Polacy mówią grzesznemu stylowi życia i jego reklamowaniu jednoznaczne „nie”, to „tęczowi” postanowili zasiać moralne spustoszenie w umysłach i sercach bezbronnych i łatwowiernych dzieci. Stąd homoseksualne zamieszanie wokół Związku Harcerstwa Polskiego oraz zorganizowany w (na szczęście nielicznych) szkołach „tęczowy piątek”. Tymczasem rząd PiSu nie zamierza wypowiedzieć genderowej konwencji stambulskiej, która może stanowić podstawę prawną do organizowania tego typu wydarzeń.

 

Izrael w ostatnich miesiącach pokazał, że bardzo chce być zaufanym partnerem, a wręcz przyjacielem Polski. Jest tylko jeden warunek: nasza uległość względem bliskowschodniego państwa. Doskonale pokazała to sprawa nowelizacji ustawy o IPN. Zgodnie z dość rozsądnym pomysłem naszych rządzących, oskarżanie Polski o niemieckie zbrodnie z czasów II wojny światowej miało być karane. Wprowadzenie prawa wywołało jednak furię izraelskich oraz międzynarodowych środowisk żydowskich, a nasz kraj został oskarżony o próbę fałszowania historii. Do ataków na Polskę (wyprowadzanych również z wnętrza kraju) wykorzystano także 50. rocznicę dokonanej przez komunistów tzw. antysemickiej czystki. W końcu polski rząd uległ naciskom i ustawa o IPN została zmieniona zgodnie z oczekiwaniami środowisk żydowskich.

 

Just Act, czyli amerykańska ustawa 447, udowodnił nam, że również Stany Zjednoczone do chęci sojuszu z Polską dodają pewne „ale”. Są w końcu – i nie można się na to obrażać – sojusznicy ważni i ważniejsi. Izrael należy do tych ważniejszych, a organizacje żydowskie w USA okazały się skuteczniejsze niż polskie lobby. Stąd też amerykańska ustawa zobowiązująca administrację Stanów Zjednoczonych do dbania o restytucję bezspadkowego mienia żydowskiego. Waszyngton obrał również stronę Tel Awiwu w sporze z Warszawą, co w połączeniu ze sprawą Pomnika Katyńskiego w Jersey City oraz listem ambasador Mosbacher do premiera Morawieckiego pokazuje, że za Wielką Wodą kochają Polskę mniej, niż się nam to wydaje.

 

Kler” Wojciecha Smarzowskiego – chociaż wedle wielu opinii jest filmem co najwyżej miernym – okazał się w Polsce prawdziwym kinowym hitem roku 2018. Bez wątpienia jednak nie o dzieło tu chodziło, nie o sztukę, artyzm, a o okazję do uderzania w Kościół. Bowiem pomimo postępowych zaklęć o rzekomej trosce reżysera o katolicyzm, wydźwięk filmu jest ni mniej ni więcej antyklerykalny, a antyklerykalizm to nic innego jak nienawiść. W Polsce zresztą w ostatnich miesiącach obsesyjna nienawiść do duchownych i Kościoła przybrała znamiona fizycznej agresji. Oto bowiem w marcu – a więc jeszcze przed premierą nakręcającego złowrogą spiralę filmu – fanatyczni aktywiści proaborcyjni zaatakowali budynki warszawskiej kurii. Również na początku roku popis bluźnierstwa dał satanistyczny muzyk Adam Darski „Nergal” – nie spotkała go jednak za ów czyn na ziemi żadna kara. Ale i tak lewicowcy będą przekonywać, że Kościół „trzęsie” Polską, a księża korzystają z niezliczonych przywilejów.

 

Liczba dodatków socjalnych przyznawanych przez władzę kolejnym grupom społecznym stale rośnie. Do wprowadzonych dość szybko po wyborach programów Rodzina 500 plus oraz Senior plus dołączyły w tym roku kolejne „plusy” – 300 plus (wyprawka szkolna dla uczniów), Dostępność plus (dostosowanie infrastruktury do potrzeb niepełnosprawnych i starszych) oraz Mieszkanie plus (wprowadzone wcześniej, ale dopiero w roku 2018 zamieniło się w konkretne domostwa). Swoistym „plusem” jest dopłacanie do energii elektrycznej, a w przyszłości w życie ma wejść program Mama plus zakładający emeryturę dla matek przynajmniej czwórki dzieci. Przy wszystkich zaletach tych działań, wśród których wymienić należy przede wszystkim wyciągnięcie wielu rodzin z głębokiej biedy, należy ze smutkiem skonstatować, że na naszych oczach w nieznanym w ostatnich dekadach tempie buduje się nad Wisłą państwo socjalistyczne. Wielka jest też grupa osób, które nie korzystając z żadnych „plusów” cierpią z powodu coraz silniej dokręcanej Polakom „śruby”. Najlepszą ilustracją spuchniętej biurokracji i rozdętego państwowego fiskalizmu – które to nie są wynalazkami PiSu, ale pod rządami tej partii zyskały „nową jakość” – niech będzie sprawa mechanika, który podpadł skarbówce w wyniku słynnej już prowokacji z wymianą żarówki. Swoje przemyślenia w sprawie sposobów walki z przestępstwami gospodarczymi mają też z pewnością młodzi małżonkowie wzywani przez urzędy do składania gruntownych wyjaśnień na temat tego co, kiedy i za ile robili w dniu swojego ślubu kilka lat temu. Tymczasem polska demografia, mimo kolejnych kosztownych „plusów” wciąż znajduje się w fatalnej kondycji.

 

Mateusz Morawiecki został premierem pod koniec roku 2017. Rok 2018 to miał być jego czas. Wszak w styczniu do gabinetu odziedziczonego po Beacie Szydło wprowadził swoich ludzi, usuwając z rządu polityków uznawanych za przedstawicieli PiSowskiego nurtu katolicko-narodowego. Morawiecki miał być dla „dobrej zmiany” powiewem świeżości, ucieczką do przodu, pomostem w coraz trudniejszych relacjach z Unią Europejską. Beata Szydło bowiem – mimo bardzo wysokich notowań społecznych – kojarzyła się z twardym kursem wobec Brukseli i usuwaniem niebiesko-żółtych flag UE. Co innego były prezes banku, dynamiczny człowiek zaznajomiony z brutalnymi regułami globalnej gry. Mimo takich prognoz Mateusz Morawiecki zawiódł. To za jego rządów doszło do otwartego konfliktu dyplomatycznego z Izraelem, w którym Polska została zmuszona do kapitulacji. Premier z resztą podgrzał atmosferę sporu – mimo, że mówiąc o „żydowskich sprawcach” miał sporo racji. Również spór Warszawy z Brukselą nie został przez Morawieckiego rozwiązany. Konflikt przygasł jedynie, ale nie dzięki obyciu premiera w świecie wielkiej finansjery, a również za sprawą kapitulacji – tym razem wobec Unii Europejskiej. Lepszą postawę przyjął szef rządu w sprawie oenzetowskiego paktu z Marrakeszu, ale i tak rok 2018 nie był rokiem Mateusza Morawieckiego.

 

Niedziela w końcu stała się wolna. Jeszcze nie w pełni, dopiero częściowo, ale i tak rok 2018 był pod tym względem o wiele lepszy niż 2017, a w następnym sklepy będą zamykane w Dniu Pańskim jeszcze częściej. I – wbrew głosom liberalnych polityków oraz postępowych „autorytetów moralnych” – polska gospodarka nie pogrążyła się w permanentnym kryzysie. Oczywiście, stworzona przez PiS ustawa nie była idealna. Ciągle wraca temat uszczelnienia zakazu handlu w niedzielę oraz rozszerzenia go na sobotni późny wieczór i kilka godzin po północy w poniedziałek. Mimo tego jednak sprawę wolnych niedzieli uznać należy za niewątpliwie pozytywny akcent roku 2018.

 

Opozycja może zaliczyć rok 2018 do udanych. Po pierwsze: mimo ciągłych kompromitacji, absurdalnej niekonsekwencji, donoszenia na własny kraj i antypolskich działań w Brukseli, podziałów i nieustannych fochów na swoich towarzyszy wciąż niemała grupa Polaków wyraża chęć głosowania na Schetynę i spółkę. Po drugie wrogom PiSu udało się nawet do pewnego stopnia zjednoczyć, a twór nazwany Koalicją Obywatelską mimo porażki zyskał w wyborach samorządowych niezły wynik. Po trzecie – nie tyle za sprawą samej opozycji, co przyzywanych przez „salon” brukselskich protektorów – udało się zmusić PiS do rezygnacji z części reformy wymiaru sprawiedliwości.

 

Parlament wybrał nowego Rzecznika Praw Dziecka. Został nim Mikołaj Pawlak. Zmiana na urzędzie wywoływała jednak w roku 2018 mniejsze emocje niż same próby wyboru zastępcy kontrowersyjnego Marka Michalaka. Oto bowiem mająca w Sejmie i Senacie większość Zjednoczona Prawica nie mogła przez kilka miesięcy skutecznie wybrać nowego RPD. Najpierw rządzący wskazali na Sabinę Zalewską, która po pojawieniu się doniesień dotyczących plagiatu wycofała swoją kandydaturę. Następnie Sejm (dopiero za drugim podejściem) wybrał na urząd Agnieszkę Dudzińską, ale z decyzją posłów nie zgodzili się senatorowie. Tymczasem w mediach cały czas trwała giełda nazwisk. Wymieniano między innymi byłego ministra zdrowia Konstantego Radziwiłła. Ostatecznie – dopiero w grudniu – funkcję objął Mikołaj Pawlak.

 

RODO, czyli unijne ogólne rozporządzenie o ochronie danych, weszło w życie 25 maja i wywołało niemałe zamieszanie. Z przepisów nie wynika bowiem wprost jak należy postępować, by nie łamać prawa. Z jednej strony eurokraci dali obywatelom sporo swobody do własnej interpretacji rozporządzenia, z drugiej jednak zła interpretacja naraża na problemy. Strach przed kłopotami zrodził sytuacje absurdalne – ciągle słyszy się na przykład o alternatywnych sposobach zapraszania pacjentów do gabinetów lekarskich i zastępowaniu nazwisk… pseudonimami rodem z filmów, seriali czy książek. Absurdy to jednak tylko jedna strona medalu. Dostosowanie się do RODO oznacza bowiem także konkretne koszty dla firm. Tymczasem w kolejce do wprowadzenia przez Brukselę w roku 2019 czeka kolejny kontrowersyjny i o wiele groźniejszy dokument znany jako ACTA 2.0.

 

Sto lat temu Polska odzyskała niepodległość. Z tej okazji w całym kraju odbyło się wiele wydarzeń kulturalnych, imprez i akademii. Obchody miały zarówno charakter lokalny jak i centralny. Rządzący natomiast – nawet przy okazji tak ważnej rocznicy – nie zmarnowali okazji do autokompromitacji, wprowadzając przygotowaną na kolanie ustawę o wolnym dniu 12 listopada 2018 roku. Niemało emocji wzbudził także tegoroczny Marsz Niepodległości, który najpierw został zakazany przez prezydent Warszawy Hannę Gronkiewicz-Waltz, a następnie w pewien sposób upaństwowiony i zawłaszczony przez PiS. Listopadowym dniom mogła towarzyszyć jeszcze jedna kompromitacja, na szczęście jednak Senat uchronił nas i – przede wszystkim – prezydenta Andrzeja Dudę od referendalnej klapy. W roku 2018 przypadały także inne rocznice związane z polską historią lub dostrzeżone przez media w naszym kraju. W ostatnich miesiącach sporo mówiło się o wydarzeniach z marca roku 1968, maja 1968, o historii rzezi wołyńskiej oraz o wyborze św. Jana Pawła II na papieża.

 

TVN rozpoczął rok 2018 mocnym akcentem. Głośny reportaż o wafelkowych nazistach politycy komentowali nawet z mównicy sejmowej. Z jednej strony można było odnieść wrażenie, że obserwujemy konkurs prześcigania się w potępianiu fanów Adolfa Hitler, z drugiej zaś, że po polskich ulicach biegają szwadrony śmierci w mundurach SS. No bo skoro kwestia grupki osób celebrujących w śląskich krzakach urodziny wodza III Rzesz poruszyła polityków najwyższego szczebla… TVN miał jednak pecha, gdyż nie zakończył się nawet rok, w którym wyemitowano audycję, a już pojawiły się medialne doniesienia o „ustawce” mającej towarzyszyć produkcji. Co więcej, materiał nie zaszkodził środowiskom, które próbowano łączyć z wafelkowymi nazistami.

 

Ukraińcy stanowią coraz ważniejszą społeczność na polskim rynku pracy. Wschodniosłowiańskie języki słychać na ulicach wszystkich miast, a pracowników z byłego Związku Sowieckiego odnajdziemy już nawet na wioskach. Ich obecność wywołuje także obawy, a niekiedy i opory, jednak są one nieznaczne przy emocjach jakie rozpalają coraz liczniejsi pracownicy z Afryki i Azji – w tym z Bliskiego Wschodu. Coraz większa otwartość polityków PiSu na przybyszów na szczęście nie wpłynęła na ich decyzje w sprawie groźnego oenzetowskiego porozumienia z Marrakeszu, zaś za proimigrancką, a sceptyczną wobec repatriantów wypowiedź stanowisko stracił wiceminister Paweł Chorąży.

 

Wybory samorządowe bez wątpienia stanowiły jedno z najważniejszych wydarzeń politycznych roku 2018, ale już analiza ich wyników przysparza trudności. Wygrał PiS, ale opozycja nie poniosła klęski, a za sprawą skupienia się mediów (także publicznych) na Warszawie, łatwo było odnieść wrażenie, że to partia Jarosława Kaczyńskiego – mimo objęcia władzy w wielu województwach – znajduje się w odwrocie. Interesująca była również sama kampania, która ostatecznie udowodniła, że samorząd to nie tylko kwestia przedszkoli, żłobków, kanalizacji i chodników. Władza lokalna to wielkie pieniądze i potężne możliwości wprowadzania w życie rewolucyjnych ideologii, od patronowania przez włodarzy homoseksualnym „paradom równości”, przez programy in vitro po ekologiczne szaleństwa.

 

Zjednoczona Prawica w roku 2018 wyraźnie nie mogła znaleźć sobie miejsca na scenie politycznej i arenie międzynarodowej. Mimo że sondaże pozostają dla PiSu i koalicjantów optymistyczne, a wybory samorządowe poszerzyły zakres władzy partii Jarosława Kaczyńskiego w terenie, bez trudu można wyczuć zamieszanie. W polityce zagranicznej do sporu z UE dołączył konflikt z Izraelem i USA, zaś w kraju władza przez cały rok musiała wykonywać retoryczne wygibasy, aby ukryć przed wyborcami niechęć do zakazania aborcji. Jesień to natomiast festiwal zdrady własnych ideałów. Patryk Jaki – kandydat PiSu na prezydenta stolicy – zhańbił się polityczną współpracą ze skrajnie lewicowym Piotrem Guziałem, zaś w zarządzanej przez ludzi „dobrej zmiany” Telewizji Publicznej mogliśmy dostrzec innych postępowców: Roberta Biedronia i Adriana Zandberga. W zamian z TVP wyleciał Wojciech Cejrowski. Rok 2018 był więc dla Zjednoczonej Prawicy rokiem skrętu w lewo. Co na to wyborcy? Zobaczymy w roku 2019, gdy czekają nas wybory do Parlamentu Europejskiego oraz Sejmu i Senatu.

 

 

Michał Wałach

 

  

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie