9 września 2019

Polska w sidłach socjalistów?

(FOT.:Andrzej Hulimka/Forum / MACIEJ GOCLON/FOTONEWS)

W roku 2015 przez polskie media internetowe przelała się fala „memów” z serii „Polska w ruinie”. W ten sposób sympatycy rządzącej jeszcze wtedy Platformy Obywatelskiej próbowali udowadniać całemu światu, że po 8 latach rządów koalicji PO-PSL sytuacja wcale nie jest taka zła. Wszak powstawały wtedy stadiony, mosty i autostrady, a na kilku kolejowych trasach pojawiły się nawet zachodnie (a więc w rozumieniu postępowców: lepsze) pociągi – wynikało z przekazu. Kwestia ruiny naszego kraju może jednak rychło powrócić i już wkrótce zdominować doniesienia dotyczące gospodarki. Wystarczy, że spełni się przynajmniej część prognoz komentatorów analizujących najnowsze obietnice Prawa i Sprawiedliwość. Niestety zatroskany o przyszłość Ojczyzny wolnorynkowiec nie znajdzie ukojenia w obietnicach opozycji. Wszyscy wielcy krajowej polityki postanowili wziąć udział w licytacji na rozdawnictwo, a my, Polacy, znaleźliśmy się w sidłach socjalistów.

 

Prezes i haratanie w gałę

Wesprzyj nas już teraz!

W sobotę, podczas lubelskiej konwencji Prawa i Sprawiedliwości, prezes partii zaprezentował przedwyborcze obietnice okrzyknięte – w nawiązaniu do terminologii piłkarskiej – mianem „hattricka Kaczyńskiego”. Zwrot rodem z futbolu jest jednak celny. Hattrick to bowiem strzelenie trzech bramek przez jednego zawodnika, a rzadko kiedy zdarza się, by zespół, którego reprezentant pokonał bramkarza rywali aż trzykrotnie, odniósł porażkę. Najpewniej tak będzie i w polskiej polityce.

 

Sondaże są dla PiS-u korzystne, a jak dotąd żadna z odkrywanych przez liberalne media afer (a może „afer”?) nie naruszyła potęgi formacji rządzącej. Chwilami można odnieść wrażenie, że w zasadzie wszystko zostało już postanowione – PiS wie, że zdecydowanie wygra wybory, zaś opozycja pogodziła się z porażką. Być może właśnie dlatego trudno dostrzec dziś, na około miesiąc przed wyborami, ślady konkretnej kampanii. Cóż więc pozostało Jarosławowi Kaczyńskiemu, jeśli nie „strzelenie” hattricka stawiając tym samym kropnę nad „i”? Wyborcy nastawieni socjalnie wszak i tak zagłosują na Prawo i Sprawiedliwość, gdyż partia jest dla Polaków bardziej wiarygodna w swoim socjalizmie niż PO. Teraz trzeba jedynie zmotywować elektorat, by 13 października ruszył się z domu.

 

Socjal nie ma granic

Już na przełomie zimy i wiosny – gdy prezes PiS prezentował swoją kosztowną „piątkę” – partia rządząca przekroczyła granice socjalnego populizmu oraz uczyniła kolejny krok na drodze do jawnego stania się lewicą. Wtedy też można było odnieść wrażenie, że dalej pójść się nie da oraz że „500 plus” na każde dziecko i jednorazowa trzynasta emerytura z jednej strony wystarczą, by zmobilizować wyborców i pokonać opozycję, z drugiej zaś nadwyrężą budżet do tego stopnia, że każdy kolejny „plus” oznaczać będzie bankructwo.

 

Od tego momentu Prawo i Sprawiedliwość zaczęło nawet wysyłać nieśmiałe sygnały o zahamowaniu rozdawniczej licytacji i zwróceniu się w stronę przedsiębiorców oraz osób, które albo nie korzystają z „plusów”, albo „zyski” z „plusów” są dla nich jedynie nic nieznaczącymi dla domowego budżetu dodatkami. Namacalnym – acz w zasadzie symbolicznym – przejawem zmiany kursu było przede wszystkim (acz nie wyłącznie) obniżenie PIT-u z 18 na 17 proc. (co dla osoby zarabiającej średnią krajową oznacza zysk w postaci zapłacenia podatku mniejszego o około 50 zł miesięcznie). Tej korekcie kierunku towarzyszyła niestety – zasmucająca zwolenników tradycyjnego podejścia do gospodarki – wypowiedź premiera Morawieckiego o obecności PPS-owskiej myśli socjalistycznej w filozofii Prawa i Sprawiedliwości.

 

Ambitne cele czy rozdawniczy szał?

Na materializację słów o wpływie myśli Polskiej Partii Socjalistycznej na PiS nie trzeba było długo czekać – acz nie wiemy, czy szef rządu miał coś wspólnego z powstawaniem idei „hattricka” prezesa. Owe przedwyborcze obietnice Jarosława Kaczyńskiego (osobne podczas konwencji w Lublinie zapowiedział Mateusz Morawiecki) składają się z takich pomysłów jak druga „trzynastka” dla olbrzymiej grupy emerytów (a więc „czternastka”), dopłaty dla rolników „na europejskim poziomie” oraz bardzo wysoki wzrost płacy minimalnej. Szczególne obawy komentatorów wzbudził ostatni element wyliczanki.

 

Opór wobec tak szybkiego podnoszenia płacy minimalnej nie wynika jednak z wrodzonej złośliwości wolnorynkowców wobec osób zarabiających ową płacę, a z troski o stabilność polskiej gospodarki. Nie ma bowiem wątpliwości, że załamanie uderzyłoby zarówno w przedstawicieli tzw. klasy średniej jak i w… beneficjentów socjalnego populizmu PiS-u.

 

Już sama idea istnienia płacy minimalnej budzi u części zwolenników rozwiązań kapitalistycznych mieszane uczucia. Ich zdaniem pensje powinny podlegać zwyczajnym mechanizmom rynkowym. Skoro bowiem nikt przy zdrowych zmysłach nie postuluje wprowadzenia minimalnej ceny chleba, tak też nie powinno się ustanawiać minimalnej ceny pracy. Z drugiej strony jednak warto mieć świadomość, że korzystna dla pracowników obecna sytuacja na rynku pracy, która umożliwia rynkowy wzrost płac, może wyglądać inaczej w mniejszych ośrodkach lub na wsiach. Łatwo sobie natomiast wyobrazić człowieka, który z powodu geograficznego oddalenia od innych miejsc pracy i/lub podeszłego wieku – a co za tym idzie trudności w przebranżowieniu – jest niejako „skazany” na współpracę z jednym, konkretnym pracodawcą. Wtedy też ten, korzystając ze swojej pozycji, mógłby oferować pracownikowi absurdalnie niskie, krzywdzące wręcz stawki za pracę, która w innych okolicznościach byłaby wyceniona wyżej. W latach 90. XX wieku oraz w pierwszych latach wieku XXI niejeden pracodawca w taki właśnie sposób korzystał ze swojej przewagi nad pracownikiem, czyniąc krzywdę zarówno jemu, jak i jego rodzinie (która być może nawet – mimo chęci – nie została powiększona). Bądźmy jednak realistami: ktoś o takim nastawieniu nadal może czynić podobnie zatrudniając na czarno. Płaca minimalna nie jest więc z jednej strony dogmatem, z drugiej jednak wydaje się koniecznością. Jednak mimo tych wątpliwości – które nie trapią zresztą raczej polityków głównego nurtu – płaca minimalna w Polsce obowiązuje, a zasadniczym pytaniem nie jest współcześnie „czy”, ale „ile”.

 

Więcej – ale dla kogo?

Prezes Prawa i Sprawiedliwości sobotnią obietnicą postanowił doprowadzić do głębokiej ingerencji władz publicznych w tę dziedzinę. Ktoś może z entuzjazmem powiedzieć: to doskonała wiadomość, Polacy zaczną zarabiać więcej! Owszem. Jednak to tylko jedna z wielu konsekwencji realizacji obietnicy Jarosława Kaczyńskiego.

 

Ogłoszenie – na kilka tygodni przed wyborami – wyraźnego podniesienia płacy minimalnej należy odczytywać jako złożenie obietnicy, za którą zapłacą polscy przedsiębiorcy (i to wprost, a nie w redystrybuowanych za pośrednictwem budżetu podatkach). To oni sfinansują pomysł, który zapewne przełoży się na konkretne głosy w wyborach.

 

Co więcej, wzrost płacy minimalnej to nie tylko więcej pieniędzy u pracownika i mniej pieniędzy u pracodawcy, ale także więcej pieniędzy w… budżecie. Wszak od każdej pensji – także minimalnej – płaci się podatki, a im wyższa pensja, tym więcej płacimy. Okazuje się więc, że Jarosław Kaczyński złożył obietnicę korzystną nie tylko dla części pracowników, ale również dla swojej politycznej ekipy – i to właśnie ona wydaje się być największym beneficjentem owej zmiany.

 

Zysk dla pracowników nie jest bowiem tak oczywisty, jak by się to wydawało. Radykalny wzrost płacy minimalnej podniesie koszty prowadzenia działalności gospodarczej przez polskich przedsiębiorców. Niewykluczone, że część z nich będzie zmuszona zwolnić niektórych pracowników, co zrodzi zapomniane w ostatnich latach zjawisko bezrobocia (o osłabieniu wzrostu PKB czy konkurencyjności polskich firm za granicą nie trzeba chyba w tym kontekście nawet mówić). To jednak nie wszystko, bowiem ustanowienie płacy minimalnej na poziomie 4 tys. zł może doprowadzić do spłaszczenia pensji – ci pracodawcy, którzy poradzą sobie ze zmianą i nie będą musieli zwalniać pracowników, zapewne stracą środki (i/lub chęci) do dawania podwyżek pracownikom, którzy w innych okolicznościach otrzymaliby większe wynagrodzenie. Ostatecznie jednak i zarabiający płacę minimalną mogą ponieść straty wynikające ze wzrostu inflacji. Cóż bowiem z 4 tys. zł (brutto), gdy za chleb zamiast 3 płacić będziemy 5 zł?

 

Oczywiście istnienie pewnych potencjalnych wad podniesienia płacy minimalnej nie oznacza, że nie powinna ona rosnąć. Należy jednak odpowiedzieć sobie na pytanie: jakie tempo wzrostu zapewni korzyści płynące dla pracowników nie destabilizując przy tym gospodarki. Przesadnie dynamiczny wzrost (a w zasadzie skok) może spotęgować negatywne zjawiska oraz okazać się zabójczy dla gospodarki, a w konsekwencji groźny głównie dla… najbiedniejszych. Wszak to ludzie pozbawieni – z racji niskich zarobków – możliwości zgromadzenia oszczędności (nie chodzi tu wyłącznie o pieniądze, które może „zjeść” inflacja) najboleśniej odczuliby ewentualną utratę pracy.

 

Trzeba jednak uczciwie politykom PiS-u oddać, że podczas lubelskiej konwencji partii premier Morawiecki wspomniał o pomyśle powiązania wysokości składki na ZUS z dochodami, co – wedle niektórych doniesień – mogłoby okazać się korzystne dla małych polskich przedsiębiorców (w tej kwestii głosy są jednak podzielone, a wszystko zależy od szczegółów propozycji). Niestety jednak ów postulat jest jak na razie – w przeciwieństwie do „hattricka Kaczyńskiego” – niekonkretny. Konkretnym dobrodziejstwem dla przedsiębiorców, tyle że ani małych, ani polskich, a wielkich i amerykańskich, byłaby natomiast rezygnacja z podatku cyfrowego. Informacja o wycofaniu się Polski z tego pomysłu pojawiła się wraz z obecnością nad Wisłą wiceprezydenta USA Mike’a Pence’a, chociaż najświeższe doniesienia wskazują, że sprawa nie została zamknięta, a podatek może jednak zostać nałożony.

 

Między socjalizmem a socjalizmem

Czy w oceanie socjalnego populizmu PiS-u Polacy mogą dostrzec na horyzoncie stabilną wyspę jeśli nie pełnej wolności gospodarczej, to przynajmniej umiaru w rozdawnictwie? Niestety, takich wysp brakuje – istnieją jedynie atole (może i piękne, ale jednak małe). Oto bowiem największa konkurencja Prawa i Sprawiedliwości – Koalicja Obywatelska (PO i sojusznicy) – nie prezentuje w tej materii żadnej wiarygodności i sama zdaje się nie wiedzieć, czego chce. Z jednej strony bowiem ekipa Schetyny krytykowała wprowadzenie programu „Rodzina 500 plus”, z drugiej zaś domagała się… rozszerzenia go także na pierwsze dziecko (co zostało spełnione przez PiS). Ze świeższych elementów socjalnej licytacji populistów z PO należy wymienić (z Szóstki Schetyny) „specjalną premię za aktywność” dla ludzi zarabiających poniżej 4,5 tys. zł brutto oraz gruszki na wierzbie w stylu „czas oczekiwania na przyjęcie przez lekarza specjalistę skrócony do 21 dni” i „przyjęcie na SOR w 60 minut”, 13 emerytura na stałe (obiecane także – i już przelicytowane – przez PiS), doprowadzenie w ciągu kilkunastu lat do wyeliminowania węgla z ogrzewania domów, a potem także z energetyki, czy (już spoza owej Szóstki) darmowy internet dla osób do 24 roku życia.

 

Bez tłumika socjalne obietnice sypie z rękawa także – co akurat nie powinno dziwić – lewicowa koalicja towarzyszy Czarzastego, Zandberga i Biedronia. Wśród postulatów tego komitetu znajdziemy obietnicę bawienia się rządzących w deweloperów poprzez wybudowanie w ciągu 10 lat miliona mieszkań i wynajmowanie ich młodym rodzinom (znając lewicę chodzi pewnie także o „rodziny” homoseksualne) za 1000 zł, wzrost nakładów na służbę zdrowia do 6,8 proc. PKB, leki na receptę za 5 zł, gabinety stomatologiczne i pomoc lekarska w szkołach, darmowa (czyli mówiąc po polsku: finansowana z budżetu zasilanego przez wszystkich podatników) antykoncepcja i tabletka wczesnoporonna „dzień po”, ale także podniesienie płacy minimalnej do 2700 zł (przelicytowane przez PiS) i 3500 zł w sektorze publicznym oraz wprowadzenie emerytury i renty obywatelskiej (1600 zł). Swoją cenę z pewnością miałaby także realizacja postulatów na pozór niezwiązanych z gospodarką, takich jak wprowadzenie edukacji seksualnej czy legalizacja jednopłciowych związków partnerskich. Skąd wziąć na to pieniądze? Nie wiadomo, szczególnie, że także Lewica chce uzależnić składkę na ZUS od dochodów, co – wedle różnych doniesień – może oznaczać albo zysk dla przedsiębiorców, a dla budżetu stratę, albo coś wręcz przeciwnego: okazać się korzystne dla państwa i kosztowne dla obywateli prowadzących działalność gospodarczą.

 

Mieszankę socjalizmu i postulatów umiarkowanie wolnorynkowych prezentuje z kolei koalicja PSL-Kukiz’15. Program Koalicji Polskiej zaprezentował w ostatnią sobotę lider ludowców Władysław Kosiniak-Kamysz. Mówił on m.in. o programie Własny Kąt, który zakłada sfinansowanie dla rodzin mieszkaniowego wkładu własnego w wysokości 50 tys. zł z pieniędzy publicznych. Ponadto koalicjanci chcą dopłat dla rolników jak we Francji i Niemczech, państwowych inwestycji w OZE, nakładów na służbę zdrowia w wysokości 6,8 proc. oraz utrzymania „500 plus”. Niesocjalistycznym elementem tego programu jest natomiast dobrowolność płacenia przez przedsiębiorców na ZUS, przerwanie praktyki „wiecznych kontroli” oraz emerytury bez podatku.

 

Na tle skrajnie socjalistycznych propozycji Zjednoczonej Prawicy, Koalicji Obywatelskiej, Lewicy oraz mieszanych postulatów Koalicji Polskiej, pozytywnie wypadają propozycje Konfederacji. Politycy tego – często pomijanego lub niedostrzeganego przez największe media komitetu – bardzo krytycznie podeszli do „hattricka Kaczyńskiego” i radykalnego podniesienia płacy minimalnej. Jednocześnie proponują program „1000 + dla każdego pracującego Polaka”. Wbrew pozorom nie chodzi jednak o dotowanie z budżetu wybranej grupy obywateli, a o likwidację PIT oraz zniesienie przymusu płacenia na ZUS.

 

Nasz kochany socjalizm

Patrząc na przedwyborcze sondaże (ale też, rzecz jasna, zachowując wobec nich dystans) można odnieść wrażenie, że proponowane przez Konfederację odejście od socjalizmu cieszy się znacznie mniejszym poparciem społecznym niż kolejne populistyczne obietnice przyznania obywatelom „darmowych” grantów. Dlaczego tak się dzieje?

 

Odpowiedź na to pytanie nie jest łatwa. Analizując naszą słabość do socjalizmu należy sięgnąć nie tylko do historii PRL, ale również do dziejów wolnej, ale skrajnie etatystycznej Polski przed rokiem 1939. Nie bez znaczenia jest również historia III RP, w której wiele problemów społecznych (np. z lat 90. XX wieku) łączyło się z transformacją ustrojową i przejściem od gospodarki centralnie planowanej do częściowo rynkowej. W atmosferze zamykania wielu zakładów pracy i rosnącego bezrobocia czasy pewności zatrudnienia jawiły się jako epoka, do której należałoby powrócić nawet za cenę utraty zalet wynikających z funkcjonowania na wolnym rynku. XXI wiek – a szczególnie jego druga dekada – przyniósł poprawę sytuacji gospodarczej. Była ona jednak zbyt wolna wobec szybko rosnących aspiracji (rozbudzonych także za sprawą coraz częstszych wyjazdów Polaków za granicę). W pewnym momencie po prostu poczuliśmy, że chcemy być bogaci tu i teraz, chcemy szybciej, więcej, chcemy chociaż w pewnym stopniu żyć jak Niemcy czy Francuzi, nawet jeśli nas na to nie stać. Tu leży przyczyna sukcesu socjalistycznego myślenia o państwie, myślenia prezentowanego dzisiaj przez niemal wszystkich politycznych graczy.

 

W tym miejscu należy oczywiście odnotować, że program „500 plus” ograniczył biedę w Polsce. To niewątpliwy sukces i powód do radości – chociaż sposób dochodzenia do mniejszej skali biedy może być przedmiotem polemiki. Nie można jednak nie dostrzegać, że za sprawą tego sztandarowego dla PiS-u programu oraz innych „plusów” polska polityka – jak jeszcze nigdy dotąd – przybrała kurs socjalny, a dzisiaj nie sposób o sukces bez uczestniczenia w populistycznej licytacji o to kto da więcej. I nie zmienia tego pozytywny fakt, że od czasu rozpoczęcia przez PiS rozdawniczego wyścigu media zaczęły silniej interesować się wydatkami państwa oraz kosztami wszelkich obietnic.

 

 

Michał Wałach

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie