17 lipca 2016

Kto straci a kto zyska na puczu w Turcji?

(REUTERS/Ammar Awad/FORUM)

Pozycja polityczna, militarna i gospodarcza Turcji powoduje, że jeszcze w czasie trwania walk puczystów z siłami wiernymi prezydentowi Recepowi Erdoganowi rozpoczęły się dyskusje nad dalszym rozwojem sytuacji wewnętrznej tego regionalnego mocarstwa. Wciąż rodzą się też pytania o to, komu zależeć mogło najbardziej na zdestabilizowaniu Turcji, pretendującej do roli „obrotowego” między Europą, Rosją i znaczną częścią Azji.

 

Trudna historia

Wesprzyj nas już teraz!

Dzisiejsza Turcja, będąca państwową kontynuacją Imperium Osmańskiego, to niewątpliwie regionalne mocarstwo o dużych ambicjach politycznych władz państwowych i mentalności obywateli, chętnie odwołujących się do czasów, gdy pod władzą turecką znajdowała się znacząca część Europy, niemal cały Bliski Wschód oraz Afryka Północna.

Republika Turecka (od 1923 roku) to 9. potęga militarna i 17. pod względem liczby ludności państwo świata, liczące ok. 80 mln obywateli. Taki kraj ma zbyt duże znaczenie dla stabilności w targanym konfliktami regionie, by jego sytuacja była wyłącznie kwestią rozgrywek sił politycznych wewnątrz państwa. Wynoszące 20 – 25 mld dolarów rocznie wydatki na turecką armię (ponad 600 tys. żołnierzy) sprawiają, że jej znaczenie jest niezwykle istotne w układzie sił nawet w światowej skali. Tym bardziej, że jest to armia zrzeszona w NATO – największym bloku militarnym na globie.

W swoich nowożytnych dziejach Turcja, kreująca się także dzisiaj na państwo mające swoją strefę wpływów daleko poza obecnymi administracyjnymi granicami, nie jeden raz stawała się sceną walk między politykami, przywódcami religijnymi i wojskiem.

Od czasów twórcy świeckiego państwa tureckiego Mustafy Kemala Atatürka armia kilkukrotnie „przejmowała odpowiedzialność za państwo”, najczęściej obalając demokratycznie wybrane władze lub wpływając na przebudowę sceny politycznej. W ostatnim półwieczu obaliła rząd w maju 1960 roku (Adnan Menderes – premier wybrany w wolnych wyborach został osądzony i stracony), a jedenaście lat później powstał rząd pod kuratelą armii (po wymuszonej przez szefa sztabu generalnego dymisji wybranego premiera). Najkrwawszy do tej pory (do 2016 roku) zamach stanu, przeprowadzony przez siły militarne, miał miejsce w 1980 roku.

 

Okrakiem na beczce prochu

Liczba konfliktów dzielących społeczeństwo Republiki Tureckiej, mimo upływu już blisko wieku funkcjonowania formuły demokratycznej, wcale nie maleje. Podziały polityczne – partyjne wzmacniane są podziałami religijnymi – na wyznawców islamu, uczniów Atatürka – zwolenników świeckości państwa i wyznawców innych religii, choć tych jest oficjalnie niespełna 1 proc. Jeszcze większym problemem w pozorowanej demokracji tureckiej są konflikty narodowościowe między Turkami a walczącymi w kilku państwach o swoją niepodległość Kurdami. Wobec ok. 55 mln Turków liczba 12,5 mln Kurdów jest dość znacząca, tym bardziej, że nie są oni rozproszeni na obszarze całego kraju tylko mieszkają w jego wschodniej części, w środkowowschodniej Anatolii stanowiąc nawet 80 proc. całej populacji.

Problemem dla Turcji są nie tylko zamieszkali na jej terenach Kurdowie, ale także ich rodacy poza granicami Turcji. 17 lutego tego roku w centrum Ankary został przeprowadzony zamach bombowy na konwój przewożący personel wojskowy, a w jego efekcie zginęło 29 osób, zaś 61 zostało rannych. Władze w Ankarze odpowiedzialnością za atak obarczyły Kurdów… z Syrii.

Walki z wojskami Kurdów, wspieranych do niedawna przez USA, a ostatnio także przez Rosję, wiążą militarny potencjał Turcji, co rodzi frustrację i skłania Turcję do politycznych zabiegów o zmianę kursu popleczników Kurdów. Poszukiwanie wsparcia w walce z Państwem Islamskim spowodowało jednak zmianę kursu USA, które niedawno Partię Pracujących Kurdystanu (PKK), nazwały organizację terrorystyczną.

Obok wojny z Kurdami trudnym dla legalnych władz Turcji polem boju jest silna opozycja z zapleczem w fundamentalizmie islamskim oraz z przedstawiającymi się jako umiarkowani islamskimi duchownymi, widzącymi inny kierunek rozwoju Turcji (w rzeczywistości w kierunku państwa wyznaniowego).

W pierwszych słowach wygłoszonych po opanowaniu sytuacji w kraju prezydent Recep Erdogan jako winnego i inicjatora puczu wskazał Fethullaha Gülena, muzułmańskiego duchownego mieszkającego w Stanach Zjednoczonych. Gülen szybko zaprzeczył, jakoby to on stał za próbą odsunięcia Erdogana od władzy, ale niechęć obydwu tych polityków do siebie ma dużo głębsze korzenie. Gülen do 2013 r. był bowiem bliskim współpracownikiem prezydenta Turcji, ale potem Erdogan oskarżył go o spisek i inicjowanie śledztw w sprawie korupcji w tureckim rządzie, kierowanym wówczas przez … Erdogana.

4 marca tego roku sąd w Stambule wydał orzeczenie o objęciu zarządem komisarycznym Grupy Medialnej Feza Gazetecilik. Przyczyną miał być związek tej grupy medialnej z ruchem skupionym wokół Fethullaha Gülena. W skład grupy Feza Gazetecilik wchodzi największy dziennik Zaman (600 tys. sprzedawanych egzemplarzy), wychodzący w języku angielskim Today’s Zaman oraz Agencja Informacyjna Cihan. Walka o prasę dokonana rękami sądu wywołała rozruchy uliczne, spacyfikowane przez policję. Prowadzony przez Fethullaha Gülena ruch zwany Hizmet może podobno liczyć nawet na około 10 proc. poparcie Turków, głównie tych, którzy widzą inną przyszłość dla swojego kraju. Czy taka siła wystarczyłaby jednak do podjęcia próby obalenia silnego prezydenta, mającego jako sojusznika uległego sobie premiera i armię podległą rządowi?

 

Emancypacja polityczna Turcji

Rola pionka w politycznej układance, nawet w latach słabości po upadku Imperium Osmańskiego, nigdy nie odpowiadała mentalności Turków. Obecność w sojuszu NATO czy ubieganie się o członkostwo w UE nigdy nie odbywały się kosztem interesu politycznego własnego państwa. Nie inaczej postępują władze tureckie obecnie, próbując opanować konflikt z Kurdami, Państwem Islamskim i jednocześnie rozgrywać swoje położenie geopolityczne wobec Iranu, Rosji i państw Bliskiego Wschodu oraz Kaukazu. Ochłodzenie w stosunkach z USA ma niewątpliwie podłoże w wsparciu Ameryki dla Kurdów oraz ochronie lidera opozycji Fethullaha Gülena, którego Stany Zjednoczone nie chcą wydać władzom tureckim.

Budowanie przez Turcję swojej pozycji lidera wśród państw muzułmańskich miało przez lata odzwierciedlenie w negatywnym stosunku do Izraela, wrogo traktowanego przez kraje arabskie. Uważana do tej pory za filar NATO na Bliskim Wschodzie Turcja była bazą dla samolotów amerykańskich operujących przeciw ISIS, a Turcja zdecydowała się nawet na zestrzelenie wojskowego samolotu sił powietrznych Rosji, lecącego w ramach akcji wspierania wojsk prezydenta Syrii walczących … także przeciw ISIS.

Jednak w ostatnich miesiącach Turcja zmieniła swoje działania polityczne, pokazując jeszcze większą niż do tej pory suwerenność decyzji. 28 czerwca, a więc niespełna miesiąc temu, Turcja i Izrael podpisały porozumienie normalizujące obustronne stosunki dyplomatyczne. Po tym gdy w 2010 roku, podczas izraelskiego ataku na turecki statek Mavi Marmara, próbujący przełamać izraelską blokadę Strefy Gazy, zginęło 9 obywateli Turcji, ich ranga została obniżona. Teraz ambasadorowie Izraela i Turcji mają zostać ponownie powołani jeszcze w tym miesiącu, zaś Izrael ma wypłacić 20 mln dolarów odszkodowania dla ofiar ataku na statek. Jednocześnie Izrael ma umożliwić turecką pomoc dla Zachodniego Brzegu i Strefy Gazy. Turcja tym samym zyska w oczach świata islamskiego, a Izrael osłabi jeszcze bardziej pozycję Iranu w tej części Azji.

Największą trudnością dla Turcji jest z pewnością wykorzystanie konfliktu zarówno z Państwem Islamskim jak i z Kurdami do tego, by osłabić dwóch swoich wrogów jednocześnie. Trudno jest to zrobić „walcząc” jednocześnie zarówno z USA, jak i z Rosją.

Duży krok naprzód w poprawieniu relacji z Rosją zrobił więc prezydent Erdogan, ustalając 29 czerwca br., podczas rozmowy telefonicznej z prezydentem Rosji W. Putinem, wznowienie rozmów politycznych, zniesienie wzajemnych sankcji oraz przygotowanie bezpośredniego spotkania przywódców Turcji i Rosji. Dwa państwa, które jeszcze niedawno – po zestrzeleniu przez lotnictwo tureckie samolotu armii rosyjskiej – nieomal nie stanęły do walki ze sobą, dzisiaj mocno się zbliżyły do siebie. Dla Rosji ocieplenie relacji z Turcją będzie m.in. kartą przetargową w rozmowach z Iranem, próbującym odzyskiwać wpływy w Azji Środkowej i poprawić stosunki z Zachodem (UE, USA).

Wobec lipcowego puczu przeciwko Erdoganowi Rosja zachowała się lojalnie, a komunikat rosyjskiego MSZ jednoznacznie wskazał, że Rosja opowiada się za „respektowaniem ładu konstytucyjnego” w Turcji, czyli za demokratycznie wybranym prezydentem Erdoganem i rządem.

 

Autorytarna mocarstwowość

Zawirowania polityczne i próba przewrotu wojskowego niewątpliwie miały stanąć na drodze do wzmocnienia pozycji Erdogana wewnątrz kraju i tworzenia podwalin pod rządy autorytarne – z podległym sobie zaufanym premierem, brakiem krytyki ze strony pozbawianej mass mediów opozycji i zaciskaniu pętli na szyjach burzycieli państwa – ISIS i Kurdów. 29 maja br. parlament turecki wybrał nowego premiera z tej samej partii, z której wywodzi się Erdogan. Już teraz mówi się, że priorytetem nowego gabinetu będzie zmiana konstytucji i ustanowienie systemu prezydenckiego, na czym zależy Erdoganowi, a do czego nie palił się poprzedni premier.

Stawiając pytanie „Kto straci a kto zyska na puczu w Turcji?” można wskazać kilka kierunków rozwoju dalszych wypadków. Pierwszy z nich zakłada przekształcenie się demokracji tureckiej w rządy autorytarne, budujące pozycję Turcji w stosunku dużej niezależności od dotychczasowych sojuszników – NATO, USA – i grającej na wzmacnianie swoje pozycji dzięki roli lidera w muzułmańskich krajach regionu oraz w dobrych relacjach z Rosją. Być może ten kierunek nie spodobał się części opozycji oraz dowódców armii tureckiej i był impulsem – samodzielnym lub inspirowanym z zewnątrz – do podjęcia próby puczu i obalenia Erdogana?

Inny kierunek rozwoju sytuacji to wzmocnienie odśrodkowych ruchów wewnątrz kraju – Kurdów, ISIS – grających na destabilizację sytuacji gospodarczej (koszty operacji wojskowych) oraz pozycji politycznej w regionie. Przy braku wsparcia od dotychczasowych sojuszników (NATO, USA, zahamowanie integracji z UE) będzie to zmuszało Turcję do zacieśniania współpracy z innymi państwami (np. z Rosją) i osłabi dotychczasowe więzi militarne.

Trzecia droga, także dosyć prawdopodobna, to uzyskanie przez Erdogana cichego przyzwolenia na rządy autorytarne i pozostanie w sojuszu z NATO, USA i UE, ale z „poszanowaniem” mało demokratycznej formuły sprawowania władzy, obliczonej na więcej niż jedną kadencję. Alternatywą jest dalsze ocieplenie kontaktów z Rosją.

Wobec rosnącego chaosu w polityce, strachu przed terroryzmem i potrzebie posiadania oparcia dla NATO w tej części Azji politycy Zachodu mogą zdecydować się na „uszanowanie” tureckiej drogi politycznej i pozwolą na pozostawanie Turcji w NATO tym, czym była do niedawna Wielka Brytania w Unii Europejskiej.

 

Jan Bereza

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie