8 lutego 2014

Film o Kuklińskim jest taki, jakiego można było spodziewać się po Pasikowskim. To western rozgrywający się w komunistycznej Polsce. Są bandyci w Moskwie, gamonie w Warszawie, dobrzy kowboje za oceanem i bohaterski rewolwerowiec.

 

Nie może dziwić, że Władysław Pasikowski zrobił dość proste kino akcji, zamiast ambitnego i mocnego filmu, na który zasłużył sobie swoim życiorysem płk. Ryszard Kukliński. I nie w tym rzecz by kręcić dzieła chwalące żywot pułkownika, ale wystarczyłoby dzieło ciekawe, interesujące a nie tylko trzymające w napięciu kino szpiegowskie.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Życie płk. Kuklińskiego – jak życie każdego wysoko postawionego oficera LWP – było pełne zagadek, niejasnych powiązań, mglistych kart życiorysu. Niejasne są po dziś dzień chociażby jego powiązania ze zbrodniczą Informacją Wojskową i nie mniej bandycką Wojskową Służbą Wewnętrzną. Ale cóż z tego, skoro Pasikowski w jednym z wywiadów rzuca sobie, jak gdyby nigdy nic, że Kukliński był zdolnym planistą i z wywiadem nie miał nic wspólnego. W porządku, w takim razie jakim cudownym sposobem udało mu się przez dekadę być jednym z najważniejszych agentów CIA? Licho wie. Bo Pasikowski na pewno nie.

 

Dobry człowiek

 

Kukliński jest u Pasikowskiego po prostu dobrym człowiekiem. Z sowieckimi wojskowymi – nawet z samym Kulikowem – rozmawia jak równy z równym, niemal wyzywająco patrząc mu w oczy. W końcowej fazie filmu nawet się modli. Skąd taki nagły przypływ dobroci u człowieka wysługującego się zbrodniarzom? Czyżby był impregnowany na wpływ środowiska i ideologiczne miksowanie mózgów? Znów licho wie. W każdym razie Pasikowski nie udziela nam żadnej konkretnej odpowiedzi, jakim cudem taki poczciwy człowiek jak Kukliński, taki niemal bezczelny gość zrobił oszołamiającą karierę w Ludowym Wojsku Polskim, dorobił się willi i samochodu niezłej marki. Cała Polska zna jednego takiego „żołnierza”, który karierę w LWP robił tak zawrotną, że w końcu dochrapał się stanowiska pierwszego sekretarza.

 

Absolutnie nie pomniejszam zasług Kuklińskiego i tej dekady gdy przyszło mu żyć w osaczeniu, gdy jako agent CIA każdego dnia zmuszony był kłamać, lawirować, pracować w nieustannym napięciu. Piszący te słowa pamięta obrazki z dzieciństwa, gdy rodzice utyskiwali na oskarżających Kuklińskiego o zdradę kraju czy donosicielstwo. Ale szacunek wobec pewnych dokonań pułkownika nie zwalnia z myślenia i dociekania. W przypadku Pasikowskiego, jak się wydaje, było zupełnie inaczej. Jego „Jack Strong” jest bowiem obrazem o człowieku który w LWP znalazł się chyba przypadkiem, a karierę zrobił dlatego, że był uczciwy, rzetelny i pracowity. Przepraszam, ale system w którym Kukliński osiągał zawodowe sukcesy nie nagradzał ani za uczciwość, ani za rzetelność, ani za pracowitość.

 

„Jack Strong”, zamiast przyciągać widza jedynie wartką akcją, mógłby też – a wręcz powinien był – pociągnąć atrakcyjną osobowością postaci głównego bohatera. Zamiast tego mamy łzawą historię o bohaterze, co to się Sowietom nie kłaniał.

 

Źli i ciamajdy

 

Ta mętność Pasikowskiego widoczna jest też chociażby po dość sprytnym – choć nienowym – zabiegu poszukiwania historycznego kompromisu wokół tego kto za PRL-u był naprawdę zły, kto był pełnokrwistym komunistą, a kto tylko bawił się w wiernego Moskwie pretorianina.

 

I tak w „Jacku Strongu” widz otrzymuje odpowiedź jak na talerzu: naprawdę źli byli Rosjanie. Demoniczny jest Kulikow, szatańskie jest GRU, ale już wysocy oficerowie LWP to jakiś kabaret. Co drugi to ciamajda. Myślałby kto, że faktycznie znaleźli się na swoich stanowiskach dlatego, że rzuciła ich tam dialektyka, historyczny determinizm. Fakt, Pasikowski łaskawie napomknął o masakrze na Wybrzeżu, ale zaraz też pokazał jednego z tych, którzy strzelali do robotników– rozdartego wewnętrznie, szarpanego wyrzutami sumienia, kpiącego sobie w najlepsze z całej tej komuny i ostatecznie kończącego swój żywot dość marnie.

 

Pisząc najogólniej, gdybyśmy mieli taką wierchuszkę ludowych wojskowych, jak chce Pasikowski, to cały ten PRL potrwałby najwyżej dwadzieścia lat. Ciamajdą jest Siwicki, kontrwywiad to sympatyczni i pomocni chłopcy, a Jaruzel bąka coś trzy po trzy. Choć akurat ten ostatni przedstawiony został chyba najlepiej, być może dlatego, że na ekranie gościł stosunkowo krótko.

 

Szkoda, że w Polsce tak trudno o uczciwy film o PRL-u, pokazujący z jednej strony realia tamtych czasów z drugiej, nie poszukujący jakiś dziwacznych i naiwnych kompromisów. Niżej podpisany rwał sobie włosy z głowy, gdy słyszał jak ludzie podśmiewali się w kinie widząc głupawych – a przez to w jakiś sposób dobrodusznych – polskich komunistów. Nie pierwszyzna to, bo podobny zabieg zastosowano w szóstej serii „Czasu honoru”. Tam też naprawdę źli byli przede wszystkim Sowieci. Pasikowski bawi się z widzami tak samo. Co oznacza, że część widzów „Jacka Stronga” z pewnością utrwali sobie w głowie PRL jako czas gamoniowatych urzędników i jednostki postawionej na scenie teatru absurdu. Jedynym niebezpieczeństwem byli Sowieci, ale że ci głównie siedzieli w Moskwie, toteż i – jakżeby inaczej – nie było tak znowu za tego prylu źle. Bzdura. Wielka bzdura.

 

Pościg dużym fiatem

 

Jedyną – wcale niemałą – zaletą „Jacka Stronga” jest więc przede wszystkim spora dawka rozrywki. Faktycznie widz wciąga się w fabułę – w fabułę westernu łatwo jest się wciągnąć – z zapartym tchem śledzi losy płk. Kuklińskiego zmagającego się z, jak rzekło się wyżej, złymi Sowietami. Pasikowski jednak trochę się pogubił nawet w swoim własnym domu, czyli w kinie akcji. Na kabaret zakrawa scena pościgu ulicami Warszawy, gdzie za oplem pędzą duże fiaty, rozbijając się o śmieciarkę czy… tramwaje. Komizm tej sceny wciska w fotel.

 

Podobnie zresztą komiczna jest scena narady u Siwickiego, gdy okazuje się, że w Polsce jest „szpion” a podejrzany jest każdy z obecnych na spotkaniu oficerów. Płk Kukliński wspomina tę chwilę jako wielki dramat, jeden z najtrudniejszych momentów w jego życiu. A filmowy Kukliński? Poci się, gniecie jakieś papiery słowem: zachowuje się jak Zbigniew Chlebowski po ujawnieniu afery hazardowej. Nie, skądże znowu, żaden z tych dobrodusznych ludowych żołnierzy nie domyślił się nawet, że gdy ktoś żołądkuje się w trakcie rozmowy o krecie CIA, to może mieć coś niecoś na sumieniu.

 

Podobnych, mniejszych niedociągnięć można szukać w filmie więcej. Tylko po co? Pasikowski zrobił film nie dlatego, by dostarczyć widzowi jakiejś pasjonującej strawy, kontrowersyjnego scenariusza – o który w przypadku Kuklińskiego aż się prosi – otulonego stopniowo budowanym napięciem. Nie szło też o historyczną prawdę. Chodziło o to, by pójść linią najmniejszego oporu – Kuklińskiego zmienić w chodzące dobro, a widzowi dostarczyć rozrywki. Z wielkich zapowiedzi spadł więc niemrawy deszcz.

 

Krzysztof Gędłek

Fot. Vue Movie Distribution

 

Jack Strong, Polska 2014; reż. i scen. Władysław Pasikowski; wyst. Marcin Dorociński, Maja Ostaszewska, Patrick Wilson, Dmitri Bilov, Dagmara Dominczyk, Krzysztof Globisz.

 

{galeria}

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Skutecznie demaskujemy liberalną i antychrześcijańską hipokryzję. Wspieraj naszą misję!

mamy: 104 515 zł cel: 300 000 zł
35%
wybierz kwotę:
Wspieram