21 września 2016

Pokolenie straceńców

Niedowład decyzyjny. Taką diagnozę postawił swojemu – a zatem także i mojemu – pokoleniu pewien młody ksiądz.

 

To my. Pokolenie straceńców. Ludzie urodzeni na początku lat 90. XX stulecia. Ludzie przełomu wieków. Ba, przełomu tysiącleci. Pokolenie szczególne, ponieważ rodziło się, raczkowało, dorastało i przyspieszało równolegle z Internetem.

Wesprzyj nas już teraz!

 

My, ostatni, którzy dzieciństwo spędzili na podwórku zamiast przed komputerem. Jednocześnie pierwsi, dla których (nie)rzeczywistość wirtualna stała się równie ważna (o ile nie ważniejsza) jak świat realny. Pierwsi, którzy brak dostępu do Sieci uważają za poważne upośledzenie, karygodne zaniedbanie, a przynajmniej uciążliwą niedogodność. Także pierwsi, których ta nowa, rodząca się wraz z nimi, epoka w dużej mierze ukształtowała.

 

Jaka jest zasadnicza różnica między rzeczywistością a wirtualną pseudo-rzeczywistością? Otóż, w tej drugiej wszystko można zawsze łatwo zmienić. Tam się nie umiera, ale co najwyżej przegrywa i rozpoczyna grę od nowa. Tam nie ponosi się odpowiedzialności, a decyzje nie mają konsekwencji. Zawsze można się wylogować. Po prostu wyłączyć. W (nie)rzeczywistości nic nie jest trwałe. Tego się od niej nauczyliśmy. I to właśnie jest naszą chorobą.

 

Pokolenie straceńców, którzy nie potrafią podejmować decyzji. Tych poważnych, pociągających za sobą skutki. Trwałe skutki. Tego boimy się najbardziej: braku odwrotu. My, młodzi ludzie, pragnący zdobyć cały świat, boimy się trwałości. Wprost uwielbiamy mieć wyjście awaryjne. Plan B, C, D… aż do Z. Wybór szkoły? Proszę bardzo, nic trudnego. Najwyżej po roku zmieni się profil. Wybór pracy? Pestka. Przecież w żadnej firmie nie pracuje się całe życie. Można zrezygnować, znaleźć inną. Zawsze, wraz z decyzją, układamy scenariusz na wypadek niepowodzenia. Wszystko jest tylko na próbę. Wszystko.

 

My, pokolenie straceńców, wiecznie zajęci układaniem alternatywnych scenariuszy i planów awaryjnych; mający zawsze wszystko pod kontrolą. My, którzy codziennie podejmujemy setki decyzji, ale boimy się decydować o własnym życiu. My, którzy ogarniamy wszystko, co dzieje się wokół – pracę, studia, wakacje, imprezy, znajomych, koncerty, szalone podróże – wewnątrz pozostajemy „nieogarnięci”. Owszem, jesteśmy zdolni, aktywni, pracowici. Potrafimy brać na siebie odpowiedzialność za poważne projekty oraz wielkie pieniądze i chętnie znajdujemy na to wszystko czas. Byle tylko nie mieć czasu na wzięcie odpowiedzialności za własne życie. No bo jak właściwie podejmować te najważniejsze, fundamentalne decyzje, które przecież mają nieodwracalne skutki? Tego nas Internet nie nauczył.

 

Może przesadzam, może nie jest aż tak tragicznie. Znam wielu, którzy w jakimś nagłym przypływie odwagi i zapału podejmują ważne, życiowe decyzje. Co z tego jednak, jeśli zniechęcają się i rezygnują przy pierwszych poważniejszych trudnościach? Nie oszukujmy się, nie jesteśmy wojownikami (choć bardzo byśmy chcieli za takich uchodzić).

 

Małżeństwo? A co, jeśli się rozpadnie? Pozostanie singlem? A co, jeśli jednak będę samotny i nieszczęśliwy?Kapłaństwo? A co, jeśli nie wytrzymam bez kobiety? Może życie zakonne? A co, jeśli nie dam sobie rady?

 

To właśnie my. Ogarnięte decyzyjnym niedowładem pokolenie straceńców, którzy mają czas opracowywać setki scenariuszy na własne życie, ale nie mają odwagi, by którykolwiek z nich zrealizować.

 

Arkadiusz Kosznik

 

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie