8 kwietnia 2016

Chodzi tylko o prawdę

(Fot. Adam Chelstowski/FORUM)

Sześć lat po katastrofie samolotu Tu-154M, wciąż dalecy jesteśmy od poznania pełnej prawdy o przyczynach tej tragedii. Bo powtórzenie za „komisją Millera” tez zawartych w raporcie rosyjskiego Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego, czy zaufanie ustaleniom jakie wykrystalizowały się w trakcie polskiego prokuratorskiego śledztwa, ociera się miejscami o granice zdrowego rozsądku.


O tym, że dochodzenie do „prawdy smoleńskiej” zostało skazane na porażkę, przekonaliśmy się dość szybko. Bowiem kroki podjęte przez stronę rosyjską tuż po katastrofie z 10 kwietnia 2010 roku przypominały bardziej pośpieszne zacieranie śladów, niż próbę wyjaśnienia okoliczności tej tragedii.

Wesprzyj nas już teraz!

Takie działanie zostało ułatwione przez stronę polską, która właściwie sama zrzekła się przysługujących praw i postawiła się w roli petenta Rosjan. Ci skrzętnie to wykorzystali. Zresztą polityka Rosjan od samego początku była nastawiona na dezinformację. Doskonale pamiętamy przecież fałszywą informację o licznych próbach podejścia na lotnisko Siewiernyj, które miała wykonać polska załoga Tu-154M. W medialny obieg wpuszczona została też nieprawdziwa godzina katastrofy, a polscy piloci – zanim nawet znaleziono czarną skrzynkę – zostali oskarżeni o karygodne błędy i obciążeni winą za tragedię. Z czasem do narracji włączono fałszywą tezę nacisków na pilotów – zarówno ze strony prezydenta Lecha Kaczyńskiego jak i haniebnie oskarżanego o pijaństwo gen. Andrzeja Błasika.

Do dziś nie sposób znaleźć jednoznacznej odpowiedzi dlaczego Rosjanie, przy – czego nie da się przemilczeć – wsparciu rządu premiera Donalda Tuska, zdecydowali się na taką narrację. Najprostszą odpowiedzią jest obawa przed międzynarodowym skandalem. Bo przecież skala zaniedbań Rosjan w obsłudze polskiego samolotu była ogromna. Czy zatem chciano „tylko” zatuszować błędy państwa kierowanego przez przecież nieomylnego Władimira Putina, czy też chodziło o coś więcej?

Jakiej odpowiedzi byśmy tu nie udzielili, nie da się obronić tezy, że ktoś faktycznie dążył do rzetelnego wyjaśnienia przyczyn katastrofy. Rosjanie nie tracąc czasu szybko wzięli się za „porządkowanie” miejsca katastrofy z użyciem ciężkiego sprzętu. Szczątki samolotu były niszczone, przemieszczane, a to co udało się zgromadzić na płycie lotniska na koniec dla pewności umyto.

Z kolei ciała ofiar zostały poddane pośpiesznym badaniom, a trumny zaspawano. I zdaje się tylko upór rodzin spowodował, że pomyłek nie dało się zatuszować. A próbowano to czynić, bo choć członkowie rządu PO-PSL – w tym premier Donald Tusk, jak i szef jego kancelarii Tomasz Arabski oraz ministrowie: spraw zagranicznych Radosław Sikorski, spraw wewnętrznych Jerzy Miller, sprawiedliwości Krzysztof Kwiatkowski czy Naczelny Prokurator Wojskowy Krzysztof Parulski, otrzymali sygnały, że mogło dojść do zamiany ciał w trumnach i nic z tą wiedzą nie zrobili przez kilkanaście miesięcy. W zamian minister zdrowia Ewa Kopacz opowiadała, jak to polscy patomorfolodzy pracowali ramię w ramię z Rosjanami.

Czy takie działania można zakwalifikować jako błąd w sztuce? A to nie koniec „wątpliwości”. Okazało się bowiem, że jeszcze pięć miesięcy po katastrofie prokuratorzy nie przesłuchali świadków tego zdarzenia. Wprawdzie rozmawiano z kontrolerami, którzy 10 kwietnia 2010 roku nieudolnie kontrolowali przestrzeń lotniska, ale ich zeznania wkrótce potem i tak zmieniono. Polscy śledczy mogli tylko wyrazić swoje oburzenie. I na tym koniec, bo podjęta próba pociągnięcia kontrolerów do odpowiedzialności, była jedynie naiwną medialną zagrywką, skazaną na porażkę.

Jeśli zatem ktoś – widząc w jakim kierunku zdąża badanie katastrofy – sądził, że polski rząd zajmie mocne stanowisko, jeśli liczył, że pojawi się wyraźny znak sprzeciwu wobec praktyk Rosjan, którzy wciągali Polskę w grę na ich zasadach, mocno się rozczarował. Na każdym kroku okazywało się, że „partnerska” współpraca z Rosjanami polegała wyłącznie na podporządkowaniu się ich dyktatowi.

Znakomitym przykładem rosyjskiej wszechwładzy były badania „pancernej brzozy”, które wykonywała polska prokuratura. Rosjanom nie wystarczyło uczestniczenie w badaniach i ich nadzorowanie. W efekcie to przez ich ręce przechodziła cała sporządzona dokumentacja oraz zabezpieczone próbki, które jeszcze zostały podzielone „po połowie” dla każdej ze stron.

Zresztą jeśli nawet strona polska słała kolejne wnioski do Rosji o udzielenie pomocy prawnej, sygnalizując potrzebę przeprowadzenia jakichś badań na terenie katastrofy, ustawiano ją w długiej kolejce. A w tym czasie np. rosyjskie ekipy telewizyjne były wpuszczane na płytę lotniska Siewiernyj, na której zrzucono resztki polskiego samolotu. W takich warunkach oczywistym stało się, że jakiekolwiek polskie działania nie mają większych szans na sukces.

Niestety, przez lata rządów koalicji PO-PSL, nikt nawet nie próbował podjąć walki z rosyjską butą. A ilekroć słyszeliśmy chociażby o rychłym powrocie wraku do Polski, albo budowie pomnika na miejscu katastrofy, to zapewnienia te miały za zadanie jedynie uciszyć głosy „sekty smoleńskiej”.

Egzaminu – nawet na własnym podwórku – nie zdała też prowadząca śledztwo prokuratura wojskowa, a jej ekwilibrystyczne wręcz popisy – chociażby w dowodzeniu, że wykrycie trotylu na wraku Tu-154M oznacza tyle, że obecności materiałów wybuchowych nie stwierdzono – podobnie jak zastanawianie się czy w przypadku ewidentnych przekłamań w rosyjskiej dokumentacji medycznej ofiar, należy dokonać własnych badań, czy też są one zbędne – przejdzie do historii.

To wszystko już za nami. Co dalej? Po przejęciu władzy przez PiS oczywistym było, że wcześniej czy później zapadnie decyzja o wznowieniu prac komisji lotniczej, a śledztwo prokuratorskie zostanie dokładnie prześwietlone. Antoni Macierewicz, minister obrony narodowej nie czekał długo z decyzjami, a w zespole znaleźli się naukowcy, dotąd chętnie szeregowani przez media głównego nurtu, gdzieś na pograniczu oszołomstwa.

Coś drgnęło też w prokuraturze. Wojskowi śledczy dotąd pracujący nad sprawą, zostali od niej odsunięci, a ciężar odpowiedzialności za postępowanie na swe barki wzięła prokuratura krajowa. Takie zmiany mają przynieść jakościową zmianę. Dziś trudno ocenić czy i kiedy tak się stanie, bowiem prokuratorzy dopiero wchodzący w śledztwo będą potrzebowali czasu na zapoznanie się z tysiącami kart akt. Inną kwestią jest przekucie wniosków płynących z analizy dokumentacji na realne działania oraz możliwość nadrobienia straconego czasu.

Na współpracę Rosji nie ma co liczyć. Owszem, trzeba naciskać, dopominać się o swoje prawa, ale trudno spodziewać się, że Moskwa zmieni swój lekceważący Polaków ton. Być może zaangażowanie opinii międzynarodowej nieco stopi lody. Nie można też obojętnie przejść obok proamerykańskości rządu PiS. Kto wie, może starania dotyczące wzmocnienia obecności sił USA na terenie Polski i widoczne zacieśnianie więzi, zaowocuje nowymi informacjami na temat katastrofy?

Bez względu na wynik, nie ulega wątpliwości, że szacunek dla bliskich ofiar katastrofy, którzy przez prawie sześć lat traktowani byli przez władzę jako obywatele „gorszego sortu”, nakazuje rzetelne przebadanie tej sprawy. I nie chodzi tu – jak to twierdzą sceptycy – o udawadnianie zamachowych tez, ale zbliżenie się do prawdy. Choć tyle państwo polskie winne jest oddać ofiarom katastrofy i ich bliskim.

 

Marcin Austyn

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie