24 sierpnia 2020

Pielgrzymki w czasie „pandemii”

(Fotograf: )

Koronapanika nie ominęła popularnych w całej Polsce wakacyjnych pielgrzymek na Jasną Górę. I tak jak w kontekście sposobu przyjmowania Komunii Św., tak i tutaj też dało się odczuć wyraźny podział Kościoła. Jednym odmówiono przeprowadzenia pielgrzymki w dotychczasowej formie – nawet zgodnie z zachowaniem przepisów sanitarnych, inni zdecydowali się na pochody „sztafetowe”, a jeszcze innym przyszło do głowy dobrowolnie zrezygnować z tegorocznej edycji.

 

Pobożny wirus jak widać nie tylko regularnie udaje się do kościoła, ale w tym roku postanowił towarzyszyć też jasnogórskim pątnikom. Obawa przed „zakażeniem” – terminem celowo i bezczelnie używanym przez media zamiennie z „zachorowaniem” – uderzyła w popularne „rekolekcje w drodze”, drastycznie redukując liczbę zanoszących swoje intencje przed oblicze Jasnogórskiej Pani.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Krzyż stoi choć świat się kręci

 

Nie zabrakło jednak nieustraszonych. Pierwsi z nich wyruszyli już w maju z Łowicza. Jednak na wysokości Skierniewic 365. łowicka pielgrzymka licząca 150 osób została zatrzymana przez policję. Powód? Grupa, zdaniem funkcjonariuszy była za duża aby spełniać wymogi dystansu społecznego. W tym samym czasie przez galerie handlowe i parki „przewalały się” tysiące ludzi. Po raz kolejny wirus dał dowód swojej pobożności, sprowadzając na wiernych interwencję zatroskanej policji.

Dziwne jest to, że ani zaborcy, ani okupanci – choć utrudniali pielgrzymowanie – nie zatrzymali nigdy pielgrzymki łowickiej – wskazywał ks. biskup Józef Zawitkowski. W tym kontekście warto wspomnieć, że pielgrzymkę już raz – bezskutecznie – próbowała powstrzymać plaga dużo bardziej śmiertelnej choroby niż COVID-19. 125 lat temu, zmierzający na Jasną Górę pątnicy prosili o ustanie  epidemii cholery. Kiedy w trakcie marszu otrzymano informację, że zaraza ustąpiła, uczestnicy pielgrzymki w geście wdzięczności w okolicach Gidel usypali Przeprośną Górkę, a na jej szczycie ustawiono krzyż z napisem: „Krzyż stoi, choć świat się kręci”.

 

Ostatecznie w 2020 r. z Łowicza wyruszyło na pielgrzymkę 5 osób. Wszyscy bezpiecznie dotarli na miejsce.

 

Ogarniającej społeczeństwo psychopandemii nie ulegli pielgrzymi z Warmii. Rozpoczynając swoje rekolekcje w Gietrzwałdzie, jak co roku przemierzyli ponad 400 km, aby 12 sierpnia szczęśliwie dojść na Jasną Górę. Podczas marszu, posiłków i noclegów przestrzegano ściśle wymogów sanitarnych, a noce spędzano w namiotach (w większości pojedynczych). Tegoroczna edycja różniła się od poprzednich jedynie – jak to określili organizatorzy – „prawdopodobnie trochę mniejszymi wygodami na trasie”.

 

Sztafeta z wielkim finiszem

 

Większość pielgrzymek miała charakter sztafetowy. W taki sposób wędrowano z m.in. z Wrocławia, Warszawy a nawet z…Helu! Ze względów sanitarnych każdego dnia maszerowała inna  grupa, zaczynając wędrówkę tam, gdzie skończyła poprzednia. Po zakończonym odcinku wszystkich do domu zwożono autokarami. Jak nietrudno się domyślić, z racji, że grupy były zdecydowanie mniej liczne niż w latach poprzednich, dla większości chętnych zabrakło miejsc. Wielu pielgrzymów, dla których coroczna droga do Matki Bożej Częstochowskiej jest wyjątkowym przeżyciem duchowym, nie mogło pogodzić się z taką sytuacją.

 

„Organizatorzy Pieszej Pielgrzymki Tarnowskiej zdecydowali, że w tym roku pątnicy będą maszerować sztafetowo” – przybliża sytuację Wiktor z Diecezji Tarnowskiej. „Oznaczałoby to, że nasza grupa przeszłaby jedynie… jeden dzień pielgrzymki, a wieczorem autobusem udałaby się do domów. Rozumiem, że biuro PPT musiało poszukać alternatywy – miało pewnie na głowie Sanepid. Ale przecież dziewiątego dnia i tak wszystkie grupy przyjadą jednocześnie na wejście na Jasną Górę” – zauważa.

 

 „Dla mnie sierpień jest miesiącem wyjątkowym” – podkreśla Wiktor. „Nie wyobrażam sobie roku bez pielgrzymki – wszak chodzę na nie już od wielu lat (…) Jest to dla mnie ważny czas, zwłaszcza pokuty” – dodaje. Wielu pielgrzymów decyduje się więc na wyruszenie na własną rękę.

 

Uzasadniony odwrót?

 

Z tegorocznego pielgrzymowania dobrowolnie wypisał się zakon kaznodziejów. Dominikanie już w połowie marca, kiedy sanepidowski limit wynosił 50 osób, całkowicie pozamykali swoje kościoły. Podobnie z pielgrzymką. Mimo stanowiska Przewodniczącego rady KEP ds. Migracji, Turystyki i Pielgrzymek, bp. Krzysztofa Zadarko, zapewniającego o minimalnym ryzyku zakażenia przy „przestrzeganiu zaleceń GIS”, krakowscy dominikanie postanowili w tym roku nie wyruszać z – równie popularną co diecezjalna – Pielgrzymką Dominikańską na Jasną Górę.

 

„Zważywszy na realia organizacyjne pielgrzymki spełnienie wszystkich wymagań formalnych związanych z organizacją pielgrzymek wydaje się w naszej ocenie nieosiągalne. Przede wszystkim jednak nie chcemy narażać na szwank Waszego zdrowia i życia” – poinformował krakowski prowincjał o. Piotr Ciuba OP. Trudno jednak posądzać obfitujący w wykształconych, pomysłowych i błyskotliwych kapłanów zakon o przerost organizacyjny takiego przedsięwzięcia. Jak pokazała praktyka, pielgrzymki – nawet z zachowaniem rygorystycznych przepisów – dało się przeprowadzić.

 

W obawie przed zakażeniem, również Warszawska Akademicka Pielgrzymka Metropolitalna (WAPM), pozostała w stolicy. „Pielgrzymka” miała w tym roku charakter duchowy. Na szczęście ta sama obawa nie przeszkodziła spotykać się „pątnikom” codziennie na Mszy Świętej zakończonej Apelem Jasnogórskim. Problem w tym, że frekwencja – mówiąc delikatnie – nie powalała. Mało kto jednak pamięta, że pierwsza udokumentowana warszawska pielgrzymka na Jasną Górę miała miejsce w 1711 r., w intencji… podziękowania za odsunięcie od miasta potężnej zarazy.

 

Koronawirus nie przeszkodził w organizacji lipcowej pielgrzymki autokarowej „Śladami cadyków”, do udziału w której zachęcała Archidiecezja Warszawska. Trasa obejmowała cmentarz żydowski w Warszawie, Mszczonów, Aleksandrów Łódzki, Stryków i Sochaczew. Organizatorzy zachęcali do oddania się modlitwie psalmami (co zrozumiałe), ale i… medytacji hitbodedut.

 

A przecież odwoływane pielgrzymki to tylko niewielki element dalece szerszego obrazu religijnego spustoszenia w Polsce. Głęboko bolesnych i zatrważających zjawisk jest całe multum; wśród nich wyróżnia się nachalnie propagowany – niestety, także przez Episkopat – obyczaj przyjmowania Komunii świętej na rękę. W wielu polskich kościołach to właśnie ta forma stała się podstawową, a udzielanie Ciała Chrystusa do ust traktowane jest marginalnie, po macoszemu, ba, bywa prezentowane jako dziś już niewłaściwe i ledwie tylko tolerowane! Widok dzieci, które pod zatrwożonym domniemaną „epidemią” okiem swoich rodziców przyjmują Boga na rękę, rozdziera serce – i każe z wielkim niepokojem patrzeć w przyszłość. Jaka będzie nasza wiara, skorośmy – w skali narodowej – tak łatwo zrezygnowali z godnych form przystępowania do Najświętszego Sakramentu?

 

„Nowe duszpasterstwo” – niekatolicki Ersatz prawdziwej pobożności

 

Ale czemu to wszystko służy? Być może mamy do czynienia z pierwszymi efektami nowego duszpasterstwa, którego katalizatorem okazał się koronawirus. Widzimy też kto ochoczo stanie na przedzie hipotetycznej wewnątrzkościelnej rewolucji. Owe nowe ścieżki wyznacza rzeczywistość wirtualna, a na każdym zakręcie dostrzegamy znaki ostrzegające przed zbyt bliskim kontaktem z drugim człowiekiem – i z samym Panem. Na wiele tygodni zabrano nam możliwość normalnego uczestniczenia we Mszy świętej; zabrano nam radość świętowania Wielkiej Nocy; zabrano nam piękną i przynoszącą gigantyczne owoce duchowe tradycję pielgrzymowania; zabrano nam wreszcie właściwe rozumienie Sakramentu Ołtarza.

 

Koryfeusze nowego duszpasterstwa twierdzą, jakoby Msze online, wirtualne pielgrzymowanie czy inne technologiczne dobrodziejstwa mogły przynosić równe korzyści duchowe co zwykła katolicka praktyka. Problem w tym, że to tylko mizerne substytuty, dramatycznie słaby wyrób czekoladopodobny. Dla głęboko wierzących na jakiś czas wystarczy. Dla chwiejących stanie się doskonałą okazją do wypisania. Przecież widać i czuć, że to nie to samo.

 

Pozostaje kwestia bezpieczeństwa za wszelką cenę. Czy życie – parafrazując pewnego klasyka – dla samego przeżycia – ma jakiś sens? Zapytajcie uwięzionych w DPS-ach pensjonariuszy – lub dziadków, którym nie pozwolono wziąć udziału w weselach wnucząt. Nie po to Chrystus stał się człowiekiem, więcej, stał się naszym POKARMEM – abyśmy dobrowolnie odrzucali prawdziwy skarb jakim jest obecność drugiego człowieka. W sytuacjach zagrożenia musimy się jednoczyć, nie oddalać. A nikt inny nie został posłany do ludzi tak jak kapłani. W tych czasach potrzebujemy Was jak nigdy dotąd. 

  

Piotr Relich

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie