1 marca 2018

Państwowy kult Żołnierzy Wyklętych – szanse i zagrożenia

(Fot. Adam Chelstowski / FORUM )

Pamięć o Żołnierzach Wyklętych przez lata była niczym „zakazany owoc”. O „Wyklętych” mówi się coraz więcej, powstają kolejne książki, artykuły, filmy. Tajemnica i zmowa milczenia wokół ich życiorysów zmienia się w sprawę powszechną i nie możemy wykluczyć spadku zainteresowania tym tematem dla zarówno młodszych jak i starszych Polaków – mówi w rozmowie z PCh24.pl Tadeusz Płużański, prezes fundacji „Łączka”, autor książek o Żołnierzach Wyklętych i nierozliczonych zbrodniach komunistycznych.

 

Od roku 2016 obserwujemy zjawisko upaństwowienia obchodów Narodowego Dnia Pamięci „Żołnierzy Wyklętych”. Czy to dobrze?

Wesprzyj nas już teraz!

Moim zdaniem jest to pozytywne zjawisko. Oczywiście zawsze istnieje jakiś margines błędu, a nawet zagrożenie, że uroczystości czy idee związane z Żołnierzami Wyklętymi ulegną biurokratyzacji. Obserwując jednak przez wiele lat to, co dzieje się ze świętem „Żołnierzy Wyklętych” odnoszę wrażenie, że wszystko idzie w dobrym kierunku.

 

Pamiętam pierwsze 20 lat tzw. wolnej Polski, kiedy „Żołnierze Wyklęci” byli upamiętniani wyłącznie przez oddolne organizacje społeczne, głównie młodzieżowe. Miało to swój wielki urok i epatowało ogromnym entuzjazmem i energią.

 

Przed rokiem 2011, czyli pierwszymi obchodami Narodowego Dnia Pamięci „Żołnierzy Wyklętych” niemal przez cały rok obchodziliśmy wspomnienia konkretnych bohaterów polskiego podziemia antykomunistycznego, np. 13 maja i 25 maja w Warszawie organizowano uroczystości z okazji rocznicy urodzin i rocznicy śmierci rotmistrza Witolda Pileckiego. Było to coś wyjątkowego i niepowtarzalnego m.in. ze względu na ogromną liczbę młodych ludzi, którzy brali udział w tych uroczystościach. Co więcej: byli oni i nadal są „wygłodniali” historii o polskich patriotach, którzy oddali swoje życie w walce z „czerwonym” okupantem Polski.

 

Niestety pierwsze pięć lat Narodowego Dnia Pamięci „Żołnierzy Wyklętych”, to okres rządów koalicji PO-PSL oraz prezydenta Bronisława Komorowskiego.

 

Dlaczego niestety?

Ponieważ uroczystości w latach 2011-2015 ograniczały się w zasadzie do złożenia kwiatów w kilku miejscach w Polsce, a w przemówieniach można było słyszeć o pamięci o ofiarach Żołnierzy Wyklętych.

 

Ani Donald Tusk, ani Ewa Kopacz nie uczestniczyli w uroczystościach z okazji 1 marca. Widać było wyraźnie, że Żołnierze Wyklęci nie są bohaterami z ich bajki, a losy Niezłomnych są czymś, czego nie rozumieją, albo wręcz zwalczają.

 

Na szczęście obchody społeczne nie zostały wówczas zakończone i rozprzestrzeniały się na kolejne miasta, gminy, parafie.

 

To wszystko zmieniło się po wyborach prezydenckich i parlamentarnych w 2015 roku. W mojej ocenie pozwoliło to połączyć nurt oddolny, dzięki któremu możemy w ogóle mówić o Żołnierzach Wyklętych, z nurtem państwowym. Moim zdaniem ta symbioza między władzą a organizacjami społecznymi, przynajmniej na razie, jest bardzo udana.

 

Generalnie zgadzam się z tym, co Pan powiedział, ale dostrzegam jednak kilka zagrożeń. Sam byłem świadkiem jak w jednej z miejscowości w ostatnich dwóch latach nastąpiło przejęcie uroczystości z okazji 1 marca przez władze lokalne, które niejako odepchnęły na dalszy plan wszystkich, którzy przez lata w czynie społecznym poświęcali mnóstwo czasu, energii i pieniędzy dla walki o pamięć o „Wyklętych”. Boję się, że takie coś może ogarniać coraz więcej miejsc i powodować niepotrzebne napięcia i konflikty.

W pełni się z Panem zgadzam – takie zagrożenie niestety istnieje. Jest ono w dużej mierze uzależnione od specyfiki konkretnego miejsca i charakteru, światopoglądu czy też samego podejścia do sprawy, jaki prezentuje konkretny samorząd.

 

Opisany przez Pana przykład pokazuje, że ta konkretna władza lokalna absolutnie nie rozumie potrzeb obywateli i jedyne, co może ona zaproponować to de facto odsunięcie czy wręcz odtrącenie obywateli. Tak po prostu być nie może, ponieważ jedynym efektem tego typu podejścia będzie zniechęcenie i niezadowolenie mieszkańców, a może nawet organizowanie dwóch oddzielnych uroczystości i licytowanie się kto zrobił więcej i lepiej, kto bardziej kocha „Wyklętych” etc.

 

To nie obywatele powinni w tym konkretnym przypadku szukać kompromisu z władzami, ale to władze powinny szukać punktów wspólnych i zrobić wszystko, żeby się z nimi porozumieć. Nie ukrywam, że w takich sytuacjach organizowaniem 1-marcowych uroczystości powinni zajmować się ludzie, którzy przez lata udowadniali z jednej strony, że potrafią to robić, a z drugiej, że potrafią zachęcić innych do świętowania Narodowego Dnia Pamięci „Żołnierzy Wyklętych”. Pozwoli to uchronić to, co jest najważniejsze, czyli szerzenie idei „Wyklętych”, a nie jej upartyjnianie.

 

Z przykrością muszę dodać, że podobne zakusy dzieją się również na poziomie centralnym, gdzie państwowi urzędnicy starają się odsunąć tych, którzy od lat przygotowywali uroczystości ku czci „Żołnierzy Wyklętych”. Urzędnicy instytucji państwowej chcieliby robić wszystko sami i niejako „odciążyć” organizacje społeczne. W efekcie zapominają nawet o zaproszeniu tych, którzy jeszcze kilka lat temu skazani na niechęć ówczesnych rządzących nadstawiali karku na walkę o pamięć o „Wyklętych”. Mówię o dziesiątkach działaczy społecznych, dzięki którym Żołnierze Wyklęci mają dzisiaj swoje święto.

 

Nie tędy droga! Dlatego powtarzam: to władza powinna szukać kompromisu i porozumieć się z obywatelami.

 

Czy nie boi się Pan, że upaństwowienie Narodowego Dnia Pamięci „Żołnierzy Wyklętych” wywoła wśród młodzieży reakcję buntowniczą i nie będą oni zainteresowani tematem, jaki poniekąd jest im narzucany?

Wyjaśnijmy więc, skąd się wzięło zainteresowanie Żołnierzami Wyklętymi. Po pierwsze wyrosło ono z buntu młodzieży polskiej. Polacy sprzeciwiali się wymazaniu z naszej pamięci takich bohaterów jak np. ppłk Łukasz Ciepliński.

 

Po drugie: przywracając pamięć o Żołnierzach Wyklętych sprzeciwiali się ówczesnej władzy, która nie chciała słyszeć o bohaterach polskiego podziemia antykomunistycznego i dlatego w najlepszym przypadku traktowała ich jako zło konieczne. Politycy, „autorytety moralne”, ludzie z tytułem „prof.” przed nazwiskiem, lewicowi publicyści etc. niejednokrotnie dawali temu wyraz. Polacy się temu przeciwstawili.

 

Po trzecie i w mojej ocenie jest to najważniejsze: zainteresowanie Żołnierzami Wyklętymi wywołały ich życiorysy. Wielu z niezłomnych było bardzo młodymi ludźmi, którzy nie zawahali się poświęcić tak naprawdę wszystkiego co mieli w walce o niepodległą Polskę.

 

To wszystko sprawiło, że pamięć o Żołnierzach Wyklętych przez lata była niczym „zakazany owoc” i dlatego można mieć obawy, iż teraz ów bunt pójdzie w inną stronę. O „Wyklętych” mówi się coraz więcej, powstają kolejne książki, artykuły, filmy. Tajemnica i zmowa milczenia wokół ich życiorysów zmienia się w sprawę powszechną i nie możemy wykluczyć spadku zainteresowania tym tematem.

 

To jednak na szczęście tylko teoretyzowanie. Przyznam szczerze, że nie dostrzegam póki co tego typu zjawisk. Wszędzie gdzie bywam widzę natomiast ogromny, niesłabnący entuzjazm wokół idei Wyklętych, zwłaszcza ludzi młodych. Właśnie to utwierdza mnie w przekonaniu, że obok nurtu państwowego w dalszym ciągu będzie żył nurt oddolny, społeczny.

 

Od dwóch lat nie widzimy przedstawicieli polskiego rządu czy Pałacu prezydenckiego na pogrzebach komunistycznych działaczy jak prokurator Krzyżanowski czy towarzysz Jaruzelski. Teraz władza bierze czynny udział w pogrzebach „Wyklętych”…

I tutaj należą się pochwały. Nie możemy zapomnieć, że poprzednie ekipy gloryfikowały komunistów. Nie chodzi tutaj tylko o wspomnianych przez Pana towarzyszy Krzyżanowskiego czy Jaruzelskiego, ale setki, jeśli nie tysiące innych zdrajców, którzy na swych rękach mają krew polskich bohaterów. To właśnie komunistyczni zbrodniarze byli dla władzy punktem odniesienia.

 

Chciałbym tutaj zwrócić uwagę na najistotniejszy problem w całej tej kwestii: należy pamiętać, że czym innym jest władza centralna, a czym innym władze lokalne.

 

To, że Prezydent RP, Premier RP, przedstawiciele rządu biorą udział w pogrzebach takich ludzi jak Danuta Siedzikówna „Inka” jest czymś niezwykle ważnym, ale jednocześnie… normalnym we wszystkich cywilizowanych krajach.

 

Z drugiej jednak strony na poziomie lokalnym bardzo często mamy do czynienia z sytuacją kuriozalną, ponieważ wiele samorządów nadal świętuje „wyzwolenie” niesione przez Sowietów. Przepraszam, ale to jakieś okropne nieporozumienie! Jak można świętować narzucenie nowej, „czerwonej” okupacji!

 

Co gorsza: w wielu miejscach w Polsce takie uroczystości są obchodzone i to z wielką pompą. Władze samorządowe organizują akademie w iście PRL-owskim stylu, odwiedzają pomniki czerwonoarmistów bądź utrwalaczy władzy ludowej, albo też świętują narzuconą Polsce okupację w urzędach miejskich. Jest to efekt postkomunistycznych układów, jakie od lat dominują w polskich samorządach.

 

Nie jest jednak tak, że tylko ja dostrzegam ten problem. Niedawno podczas spotkania w Oświęcimiu, które odbyło się przed rocznicą obchodów tzw. wyzwolenia Auschwitz wiele osób zwracało mi uwagę, żeby coś z tym zrobić. Ludzie podkreślali, że takie uroczystości są po prostu skandalem zakłamującym historię, ponieważ Sowieci niczego nigdy w Polsce nie wyzwolili. Wręcz przeciwnie: tam gdzie stanęła stopa czerwonoarmistów rozpoczynała się nowa okupacja.

 

Dziękuję za rozmowę.

Tomasz D. Kolanek

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie