30 września 2020

Grzegorz Kucharczyk: czy ambasador Mosbacher czyta Hegla i Fukuyamę?

(Georgette Mosbacher. FOT.:U.S. Department of State from United States/Public domain)

Nie ma czegoś takiego jak „zewnętrzne znamiona heglizmu”. Kto by bowiem przypuszczał, patrząc na Jej Ekscelencję Panią Ambasador Georgette Mosbacher, że jest namiętną czytelniczką „Fenomenologii ducha”. Jakieś ukąszenie można by co prawda podejrzewać, ale nie heglowskie. Tymczasem – niespodzianka. Pani Ambasador wie, że istnieje „nieuchronny postęp” i jest doskonale świadoma istnienia „dobrej” i „złej strony historii”. Ba, nawet wie, kto i gdzie się znajduje.

 

Podzieliła się ostatnio tą wiedzą z czytelnikami „Wirtualnej Polski”, wyjaśniając w specjalnym wywiadzie, dlaczego znalazła się wśród grona pięćdziesięciu sygnatariuszy listu zalecającego „większe uświadamianie opinii publicznej w Polsce o prawach ludzi LGBT”, które to prawa – głosiła implicite zawarta w tekście listu teza – są w Polsce systematycznie naruszane. A przecież mówimy – utrzymują podpisani ambasadorowie – o „prawach człowieka”.

Wesprzyj nas już teraz!

 

A może Jej Ekscelencja Pani Ambasador czyta Francisa Fukuyamę, wielkiego popularyzatora heglizmu za Oceanem? Może co rusz kartkuje – wdychając duszną atmosferę panującą po nadwiślańskiej „złej stronie historii” (i wcale nie chodzi tu o „Czajkę”) – esej swojego rodaka o „końcu historii”? Chyba jednak nie. Co prawda Fukuyama oparł swoją tezę (koniec historii = globalne zwycięstwo liberalnej demokracji typu zachodniego) na paradygmacie „nieuchronnego postępu”, ale przecież po 1989 roku – jak pisał – historia dobiła do swego kresu. A tutaj – jak twierdzi Pani Ambasador – nie dość, że nie ma kresu, to są jakieś strony. Przynajmniej dwie – dobra i zła. No, ale skoro Ameryka to kraj nieograniczonych możliwości, to może stron tych jest jakieś pięćdziesiąt sześć.

 

Trudno orzec, co kierowało ambasadorami – sygnatariuszami listu. Nie sposób przeniknąć do wnętrza umysłów, zwłaszcza takich zagadkowych postaci jak Pani Ambasador Mosbacher. Mam jednak swoje podejrzenia, nawiązujące do liczby 56. Być może tym, co ostatecznie zdopingowało autorów listu do jego zorganizowania i upublicznienia była inicjatywa rektora Uniwersytetu Warszawskiego o wprowadzeniu parytetów płciowych wśród kadry akademickiej zatrudnionej na poszczególnych wydziałach UW. Chodziło o parytety między mężczyznami a kobietami, przy czym pominięto wszystkie inne 54 płcie (istniejące przecież według danych WHO). Mówimy o największej wyższej uczelni w stolicy Polski! I takie pogwałcenie „praw człowieka”! Nie. W tej sytuacji głos „wolnego świata” (w tym Wenezueli) musiał zabrzmieć dobitnie i jasno. I zabrzmiał.

 

Warto na chwilę zatrzymać się przy innym sygnatariuszu listu ambasadorów – wysłanniku Niemiec. Widać, że Jego Ekscelencja Pan Ambasador Freytag von Leringhoven szybko wdrożył się w swoje nowe obowiązki nad Wisłą. Czego innego można było się spodziewać po członku „wielkiej wspólnoty wywiadowczej wolnego świata”? Nie tylko zresztą o tą wspólnotę tu chodzi. Pan Ambasador – jak widać – pełnymi garściami czerpie z głębi tradycji Kulturtregerstwa, tego utrwalonego w niemieckich elitach politycznych i kulturowych (bez względu na podziały polityczne) przekonania, że tych „Irokezów nad Wisłą”, te „polityczne dzieci ze swoim odświętnym patriotyzmem” trzeba ucywilizować. Tradycje „niemieckiej pracy kulturowej na Wschodzie” są długie. Pod tym względem doświadczenia rodzinne Pana Ambasadora mówią same za siebie. Niemiecki dziennikarz wobec urzędującego Prezydenta RP mógł sobie pozwolić na bezceremonialne „Panie Duda, musimy porozmawiać”.

 

Niemiecki ambasador wszedł na kolejny level i zdaje się mówić: „Pójdźcie Polacy, ja was kształcić każę!”.

 

 

Grzegorz Kucharczyk

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie