21 października 2015

Oswajanie grzechu

(Fot. John Hughes / freeimages.com)

Częścią trwającego w Kościele chaosu, zagubienia i zamętu jest trwające na naszych oczach „oswajanie” homoseksualizmu przez niektórych biskupów i kardynałów – tych samych, którzy tworzą awangardę „reformatorów” szóstego przykazania.

 

W skierowanym 4 czerwca 1997 roku na Jasnej Górze „Przesłaniu do osób konsekrowanych” św. Jan Paweł II napisał: „Żyjemy w czasach duchowego chaosu, zagubienia i zamętu, w których do głosu dochodzą różne tendencje liberalne i laickie, często w sposób otwarty wykreśla się Boga z życia społecznego, wiarę chce się zredukować do sfery czysto prywatnej a w postępowanie moralne ludzi włącza się szkodliwy relatywizm. Szerzy się obojętność religijna”.

Wesprzyj nas już teraz!

Od napisania tych słów minęło kilkanaście lat, a duchowy chaos, zagubienie i zamęt przybierają na sile. Każdy, kto uważnie śledzi zmagania wierzących biskupów o szóste przykazanie w trakcie synodu biskupów w Rzymie, każdy kto niepokoi się znaczącym milczeniem papieża w tej sprawie, każdy kto ze zgorszeniem obserwował jak katolicki ksiądz publicznie pławi się w grzechu wołającym o pomstę do nieba – musi mieć poczucie nasilającego się duchowego chaosu. Papież, który rozpoczynając swój pontyfikat modlił się, by – jak przystało na dobrego pasterza – nie uciekł przed wilkami zagrażającymi powierzonej mu owczarni, osiem lat później odkłada dane mu przez Pana Klucze Piotra, bo zabrakło „sił ciała i sił ducha”.

Częścią tego dramatycznego obrazu jest trwające na naszych oczach „oswajanie” homoseksualizmu przez niektórych biskupów i kardynałów, tych samych, którzy tworzą awangardę „reformatorów” szóstego przykazania. Jeśli prześledzić wypowiedzi z ostatnich lat kardynałów Schönborna, Marxa, Woelkiego, Kaspera czy szeregu biskupów, wzór „oswajania” pederastii jest dość czytelny. Najpierw obserwujemy stadium: „porozmawiajmy o problemie” (przecież nie o grzechu). Oczywiście, wyklucza się konfesjonał (a co to jest? – zapyta 90 procent osób chodzących jeszcze do kościoła w Niemczech czy Austrii), najstosowniejsze miejsce rozmowy na ten temat. Homoseksualizm traktowany jest jako „problem” (społeczny, integracyjny, tożsamościowy, etc.), ale nie jako grzech, i to wołający o pomstę do nieba. Półgębkiem przyznaje się co prawda, że „Kościół rozróżnia między homoseksualistą a czynnościami homoseksualnymi”. Ale po pierwsze, są to zastrzeżenia wtrącane marginesowo, chyba jako efekt autoryzacji tekstu (wywiadu), a nie tego, co dany purpurat „gotowy do dialogu” myśli.

Po drugie – i co ważniejsze – następuje zaraz druga faza „oswajania”, czyli eksponowanie „miłości i przyjaźni okazywanej sobie przez pary żyjące w związkach jednopłciowych”. Nad tym wielokrotnie z prawdziwą czułością rozwodzą się w swoich wypowiedziach przytoczeni przed chwilą hierarchowie. Tak jak radzą fachowcy od ocieplania wizerunków i co praktykują na przykład scenarzyści telewizyjnych nowel – ważna jest story, w której homoseksualista, a najlepiej ich para, jest przedstawiony jako osoba wrażliwa, o dużej dozie inteligencji emocjonalnej, której brakuje jej nieczułemu, zimnemu otoczeniu heteroseksualnemu. W nowomowie kardynałów-„reformatorów” (czyt. destruktorów) taką rolę niedobrego, zimnego emocjonalnego tła odgrywają bliżej niezidentyfikowani „rygoryści”, pozbawieni „cnoty miłosierdzia” i traktujący Ewangelię jako „kodeks moralny”, którą – jak zapewnia kardynał Marx – ona nie jest (choć coś o wyłupywaniu oka i odrąbywaniu ręki tam jednak napisano).

W tym momencie wchodzi trzecia faza „oswajania”, czyli organizowanie – rzecz jasna, w imię „miłosierdzia” – regularnych duszpasterstw dla homoseksualistów. Od ponad dwudziestu lat coś takiego funkcjonuje, m. in. przy wielu kościołach katolickich na Wyspach Brytyjskich. Oczywiście, w dialogicznej nowomowie chodzi o „otoczenie troską duszpasterską osób o skłonnościach homoseksualnych”, a nie o „afirmowanie czynności homoseksualnych”.

Wyobraźmy sobie więc organizowanie duszpasterstw dla ludzi „o skłonnościach” złodziejskich, malwersacyjnych, mafijnych, etc., które mają pewien problem z ósmym przykazaniem. Póki co, zanim niemieccy teologowie, nie dokonają „nowej egzegezy” brzmi ono: Nie kradnij. Ale przecież takie duszpasterstwa nie afirmowałyby „czynu kradzieży” tylko z miłosierną troską pochylałyby się nad „osobami uwikłanymi w takie inklinacje”. Przypuśćmy, że ktoś wpadnie na pomysł rozpisania referendum w sprawie karalności złodziejstwa. Jak zareaguje znaczny segment opinii publicznej „rozbrojony” oswajaniem do tego tematu przez wspomniane „miłosierne” praktyki? Zareaguje tak, jak większość respondentów w referendum w Irlandii w 2015 roku, które dało zielone światło dla uprawomocnienia tzw. małżeństw homoseksualnych.

„Porozmawiajmy o problemie”, „jacy oni są dla siebie czuli”, „duszpasterstwa osób o inklinacjach homoseksualnych” i wreszcie ostatni etap, czyli deklaracja, że „gejem człowiek się rodzi”. Tak w niedawnym wywiadzie dla włoskiej prasy orzekł kardynał Walter Kasper. Skoro tak, to dlaczego pozbawiać te osoby, które nie są winne swoim „skłonnościom” (bo maja je wrodzone) prawa przystępowania do sakramentów i wstępowania do seminariów oraz prawa pełnienia wysokich godności w Kościele. Przecież o grzechu można mówić wtedy, gdy człowiek działa z wolnej woli, a tutaj jest jakby przymuszony, skoro „inklinację” ma wrodzoną.

Wychylmy się na chwilę poza logikę duchowego chaosu, serwowaną przez zwolenników „kolejnej fazy recepcji Soboru” (kardynał Kasper) i zaczerpnijmy ze źródła zdrowej nauki. W 1994 roku z okazji ogłoszonego przez siebie Roku Rodziny św. Jan Paweł II skierował list do katolickich rodzin na całym świecie, w którym napisał, że „żadne społeczeństwo ludzkie nie może ryzykować permisywizmu w sprawach tak podstawowych jak istota małżeństwa i rodziny! Tego typu permisywizm moralny w swych konsekwencjach musi szkodzić samemu społeczeństwu [….]. Jest więc rzeczą zrozumiałą, że Kościół stoi na straży autentyczności ludzkich rodzin i wzywa odnośne instytucje, zwłaszcza parlamenty i państwa, a także organizacje międzynarodowe, ażeby nie ulegały pokusie pozornej nowoczesności”.

Z kolei pięć lat później, w przemówieniu skierowanym do Roty Rzymskiej św. Jan Paweł II zwrócił uwagę na istnienie „intensywnych kampanii propagandowych, mających na celu doprowadzenie do przyznania statusu małżeństwa” homoseksualistom. W obliczu tego zagrożenia nie milczał i stwierdził w 1999 roku, iż „bezzasadne jest roszczenie, aby przyznać status małżeński, także związkom między osobami tej samej płci”.

Miarą epokowych różnic, w których żyjemy jest fakt, że w 1999 roku te słowa papieża z Polski wydawały się „oczywistą oczywistością”. Po prostu nie mógł niczego innego powiedzieć. Jeśli papież Franciszek dzisiaj powtórzyłby te stwierdzenia, zostałyby one odebrane jako przerwanie przez niego wymownego milczenia („kimże ja jestem, aby ich sądzić?”) oraz potwierdzenie nauczania Starego i Nowego Testamentu w kwestii sodomii.

Ewentualna radość z papieża potwierdzającego tradycyjne nauczanie Kościoła – a mówiąc precyzyjnie: konieczność długiego oczekiwania na taką radość – oto, paradoksalnie, miara obecnego duchowego chaosu.

 

Grzegorz Kucharczyk





 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie