12 lutego 2018

Ostatni król Polski. Stanisław II August, Mikołaj I, a może ktoś inny?

(Fot. Lukasz Dejnarowicz / FORUM )

Kto był ostatnim królem Polski? Odpowiedź na to pytanie z pozoru wydaje się bardzo łatwa – wszak w kanonicznym, Matejkowym poczcie władców naszego kraju, który zdobi ściany duchowej świątyni naszej narodowej ikonografii, jako ostatnie widnieje popiersie Stanisława Augusta Poniatowskiego.

 

Wszak każde dziecko uczy się w szkole (a przynajmniej uczyło, w czasach, gdy istniał jakiś spójny program powszechnej edukacji historycznej), że to właśnie panowanie Ciołka, zakończone abdykacją po „nieszczęśliwie zdarzonej w kraju insurekcji”, zamknęło wielowiekowe istnienie państwa, które na arenę dziejów wprowadził piastowski książę Mieszko. Później był już tylko płacz i zgrzytanie zębów, „bój bez broni, katorga i knuty” – czas, w którym koronowane głowy kojarzyły się wyłącznie z cierpieniami całego Narodu, a następnie „cud” II Rzeczypospolitej, przerwany Drugą Apokalipsą i 50 lat komuny. Wracamy więc do Matejki, lub mniej popularnego Baciarellego, którego wieloletnia działalność malarska sprawiła, że Stanisław August jest najczęściej portretowanym, przynajmniej za życia polskim władcą. Ale czy rzeczywiście ostatnim? Wszak po jego abdykacji nazwa Królestwa Polskiego nie została na zawsze wymazana w historii, a idea królewska nadal miała w Polsce (i ma do dziś) wielu zwolenników.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Chociaż powstałe zaledwie nieco ponad dekadę po ostatnim rozbiorze masońsko-rewolucyjne Księstwo Warszawskie posiadało ustrój monarchiczny, nie było ono w żadnej mierze suwerennym państwem, a co za tym idzie – trudno byłoby uznać jego nominalnego władcę (bo faktycznym był Bonaparte) za przedłużenie linii polskich monarchów, gdyby nie fakt, że polską koronę oddawała dynastii Wettynów Konstytucja 3 maja. Tryb uchwalenia Konstytucji i niektóre jej rozwiązania sprawiają, że jej legalność była podawana w wątpliwość natychmiast po uchwaleniu i do dziś znajduje otwartych przeciwników, niemniej niewątpliwie mamy do czynienia z ostatnim tego typu aktem sukcesyjnym dawnej Rzeczypospolitej. Tak czy owak, Fryderyk August, wnuk Augusta III i prawnuk Jana Sobieskiego (ze strony matki) mógł być jedynie pretendentem do tronu polskiego, bo nie zechciał tego tronu restytuować Korsykanin, który do 1814 roku (jeśli nie liczyć epopei 100 dni) trząsł Europą.

 

Zaborczy monarchowie

Imię Królestwa Polskiego odnowili natomiast Romanowowie, a właściwie władający Rosją Holstein-Gottorpowie. Jak jednak wiemy, Aleksander I, który uzyskał akceptację Kongresu Wiedeńskiego dla swego projektu stworzenia z części ziem Księstwa Warszawskiego polskiego minipaństewka (około 17 proc. powierzchni przedrozbiorowej Rzeczypospolitej) złączonego unią personalną z Rosją, przyjął tytuł króla Polski, ale nigdy nie uznał za stosowne włożyć na własne skronie polskiej korony. Nie zrobił tego nawet jego następca, Mikołaj I, który koronował się ostatecznie na króla Polski w 1829 roku (dopiero trzy lata po objęciu tronu w Petersburgu). Musiał on użyć obcej, cesarskiej korony Anny Iwanownej, jako, że nasze – wykradzione przez pruskich żołdaków z Wawelu – insygnia koronacyjne przetopiono wcześniej na monety z rozkazu Fryderyka Wilhelma III. Jeśli nawet uznać powołanie Królestwa, zwanego później Kongresowym, za legalne, to z pewnością zarówno Aleksander, jak i Mikołaj, jako niekatolicy, nie spełniali podstawowego kryterium prawowitości polskiego monarchy. Jeśli więc uznać ich za królów legalnych (ale czego – Polski, czy raczej kadłubowego Królestwa?), to już na pewno nie prawowitych. Choć ten drugi zdecydował się ostatecznie na koronację, uczynił to na własną modłę, zrywając z polską tradycją i prawem. Mniejsza już o to, że ceremonia odbyła się nie w wawelskiej katedrze, jako, że Kraków nie znalazł się w granicach minikrólestwa, ale w sali Senatorskiej Zamku Królewskiego w Warszawie, jednak fundamentalne znaczenie ma fakt, że cesarz nie został koronowany przez przewodniczącego uroczystości Prymasa Polski, ale sam założył sobie wygrzebane z petersburskiego skarbca insygnium, mające pełnić tymczasowo rolę polskiej korony, później zaś również sam koronował swoją małżonkę Aleksandrę. Podnoszone przez entuzjastów Romanowych późniejsze modły Mikołaja w katolickiej katedrze św. Jana były już tylko gestem, mającym służyć zatarciu złego wrażenia po tym złamaniu ceremoniału, mającym głębokie znaczenie zarówno w sferze symbolicznej (pochodzenie królewskiej władzy Mikołaja), jak i prawnej. Reasumując, jeśli nawet był cesarz Mikołaj legalnym władcą tworu o nazwie Królestwo Polskie (dwa lata później zresztą zdetronizowanym przez Sejm tegoż Królestwa), z pewnością nie był prawowitym królem Polski.

 

Jeśli istnieją kłopoty z uznaniem Królestwa kongresowego za emanację suwerennej państwowości polskiej, to zupełnie nie powinno być o tym mowy w przypadku Wielkiego Księstwa Poznańskiego, będącego de facto autonomiczną prowincją Królestwa Prus, posiadającą – przez kilkanaście lat zaledwie – pewną formę samorządu. Fakt, że zlikwidowane zupełnie w 1848 roku księstwo trwało w tytulaturze królów Pruskich, nie zmienia tu niczego. Hohenzollernowie dziedziczyli zresztą z ojca na syna organiczną nienawiść do polskiej państwowości, świadomi, że na jej gruzach ufundowali potęgę swego królestwa i dopiero wypadki I wojny światowej zmusiły jednego z nich do sformułowania zapowiedzi odrodzenia Królestwa Polskiego, ale akt 5 listopada, jako, że nie posiadał następstw personalnych co do obsady projektowanego polskiego tronu, nie wchodzi w zakres naszych rozważań.

 

Jednak Stanisław II August?

Czyli jednak powracamy do Stanisława Augusta. Ale czy na pewno był on rzeczywiście legalnym polskim królem? Nie dość, że mianowany w Moskwie przez Nikitę Panina, kierującego rosyjską polityką zagraniczną, na jedynego mile widzianego przez Cesarzową kandydata do tronu, że wybrany przez szlachtę całkowicie sterroryzowaną przez rosyjskie wojska stojące w Polsce, przy niemal całkowitym braku oponentów, to jeszcze zerwał z wielowiekową tradycją królów polskich koronując się w Warszawie, a do tego nie zwołał sejmu pacyfikacyjnego, co zaowocowało – już w kilka lat po elekcji – wybuchem Konfederacji Barskiej – wymierzonej w rosyjską obecność, ale i w królewską politykę.

 

Jednak mnożąc takie wątpliwości moglibyśmy cofać się dalej, bo czy August III, którego elekcja dokonana została przez mniejszą część szlachty, niż równoczesna elekcja Stanisława Leszczyńskiego, ale któremu w objęciu władzy w kraju pomogły obce (a jakże by – rosyjskie!) wojska, został wybrany legalnie? A przecież nie była to pierwsza elekcja, podczas której szlachta się podzieliła i nowy władca siłą musiał uzasadniać swoje prawo do korony, niekiedy nawet na placu boju pokonując swego kontr-elekta, jak miało to miejsce choćby pod Byczyną w 1588 roku, kiedy działający w imieniu Zygmunta III kanclerz Zamojski pokonał wybranego przez część szlachty arcyksięcia Maksymiliana Habsburga. Niestety, od samego zarania ustrojowej instytucji wolnej elekcji była w nią wpisana pewna nieprzewidywalność, więcej – element zerwania ciągłości i destabilizacji państwa. No, ale przecież mówimy o demokracji szlacheckiej – eksperymencie ustrojowym, który zakończył się ostatecznie dla polsko-litewskiego imperium tragicznie. Eksperymencie, w ramach którego, w ogromnym stopniu upraszczając, król nie był już monarchą pełną gębą, a pełnił raczej rolę dożywotniego, koronowanego prezydenta.

 

A więc może nie Stanisław August, ale… Zygmunt August?

 

 

Piotr Doerre

 

 

POLECAMY RÓWNIEŻ:

Kto był ostatnim polskim królem? Sprawdź!

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie