7 stycznia 2016

Orbanem pomiatali tak samo jak polskim rządem

(FOT.RADEK PASTERSKI/FOTORZEPA/FORUM)

Brukselscy biurokraci długo grozili polskiemu rządowi i straszyli go hucpą w postaci debaty w Parlamencie Europejskim na temat sytuacji w naszym kraju. Ostrzeżenia z różnych stron docierały do nas każdego dnia. Aż w końcu stało się! Unijni federaści obwieścili światu termin dyskusji o polskiej demokracji. Nie jesteśmy jednak pierwszymi, na których spada kara za wynik wyborczy niezgodny z planami euro-macherów. Węgry obrywały bowiem na długo przedtem zanim stało się to modne!


W 2012 roku przed oblicza polityków z najbogatszych państw „starej” Unii wezwany został premier Węgier, Viktor Orban. Wtedy to od czci i wiary odsądzali go dokładnie ci sami ludzie, którzy dzisiaj żądają od polskich władz działania sprzecznego z werdyktem wyborców. Parlamentowi Europejskiemu przewodzi ten sam Martin Schulz, który jeszcze jako przywódca eurosocjalistów nazwany został przez byłego premiera Włoch mianem „kapo” za butne łajanie przedstawicieli innych narodów. Zasiada tam też ten sam Daniel Cohn-Bendit, lewacki rewolucjonista z 1968 roku, publicznie przyznający się do pedofilskich fascynacji. Jest ten sam szef frakcji liberałów – Guy Verhofstadt. Ta sama Sylvie Guillaume, która moralizatorskim tonem karciła Orbana, dzisiaj ruga Polaków. I to z tych samych powodów!

Wesprzyj nas już teraz!

Europejska lewica, nawet jeśli ktoś opacznie nazwie ją chadecją, drży na samą myśl, że narody „młodej” w swej unijnej przynależności Europy Środkowej mogą wyzwolić się z narzuconego im pod prawoczłowieczym płaszczykiem kagańca. Kagańca bankowej niewoli, zależności kredytowej, uzależnienia od korporacji, ideologicznej infiltracji, politycznej dominacji silniejszych i bogatszych nad mniejszymi i biedniejszymi. Ład, którego zasady to dyktująca warunki „Europa A” oraz podległa, bierna i zakompleksiona „Europa B” musi trwać. Każdy kto go podważa, narusza „standardy i wartości europejskie”. Właśnie za to Viktor Orban i podejmowane przez niego reformy były brutalnie atakowane, mimo że premier cieszył się, i nadal cieszy, szerokim poparciem narodu.

Viktor Orban zmienił konstytucję odrzucając wcześniejszą nazwę kojarzącą się z czasem komunistycznej niewoli – Republika Węgier – na rzecz nowej, nierepublikańskiej – „Węgry”. Ustawa zasadnicza odwołuje się wprost do Boga i podkreśla znaczenie chrześcijaństwa dla losów państwa i narodu. Fundamentem dla życia społecznego ustanawia rodzinę oraz uczy szacunku do wspólnoty.

Ale Orban w swoich reformach wykroczył także poza sferę symboliki. Kluczowe decyzje podjął na polu gospodarczym: utrudnił obcokrajowcom wykupywanie węgierskiej ziemi, uwolnił obywateli od kleszczy kredytów w obcych walutach, ograniczył wpływy wszechwładnej dotąd finansjery, zachodnich banków, koncernów, supermarketów. Mały i średni przemysł węgierski w końcu mógł stanąć na nogi, gdy potężna i często wspierana z Brukseli czy Berlina konkurencja pozbawiona została przywilejów. Lider Fideszu stworzył warunki do rozwoju prawdziwego kapitalizmu, w miejsce oligarchii i monopolów. Można powiedzieć, że podniósł kraj z ekonomicznych kolan.

Gdy Orban przejmował władzę po rządach postkomunistów i liberałów, Węgry były niczym pustynia. Dzięki jego decyzjom i dumnej postawie w Europarlamencie państwo i naród odzyskały godność, deptaną przez załganą politykę historyczną sowieckich sługusów i ich „demokratycznych” następców. Rozpoczęto dekomunizację, także na polu mediów, których funkcjonariusze – podobnie jak w Polsce – wywodzili się w prostej linii pod względem ideowym oraz genealogicznym z kręgów władzy poprzedniego, totalitarnego systemu.

Premier prowadził batalię z węgierskim odpowiednikiem naszego Trybunału Konstytucyjnego. Euro-establishment atakował go również za „zamach na wolne media”. „Tyrania większości”, „atak na demokrację” i jej zabójstwo, „łamanie zasad europejskich”, „odbieranie praw obywatelom”, „retoryka ekstremistyczna”, „duszna atmosfera szowinizmu i nacjonalizmu” – wrzeszczeli brukselscy biurokraci w 2012 roku, gdy po zmianie konstytucji Węgier Parlament Europejski zażądał od premiera Orbana wyjaśnień. Ci sami ludzie oburzali się, gdy lider Fideszu mówił o chrześcijańskich korzeniach Europy. „Wartości europejskie to nie są wartości chrześcijańskie” – grzmiała lewicowa europoseł.

Orbanowi grożono także poważniejszymi konsekwencjami niż konieczność wysłuchiwania groteskowych strachów i piskliwych krzyków liberalno-lewicowych „elit” oraz beneficjentów brukselsko-berlińskiego „ładu” dyktującego warunki większej części Starego Kontynentu. Wielu posłów Parlamentu Europejskiego żądało nałożenia na Węgry sankcji. Inni straszyli wszczęciem procedur ograniczających prawo głosu Budapesztu w polityce Wspólnoty. Padły wtedy znamienne słowa zapowiadające, że Unia Europejska gotowa jest na wszystko, by obronić system zabezpieczający dominację Zachodu. „Kroki jakie podejmie w tej chwili Komisja Europejska, będą bardzo istotnym sygnałem dla wszystkich, którzy mogliby czuć pokusę, by pójść tą samą ścieżką” – usłyszał goszczący w Parlamencie Europejskim Viktor Orban.

Mimo pomyj wylewanych na patriotyczny rząd Węgier Bruksela nie była jednak w stanie podjąć żadnych zdecydowanych kroków. Unia nie zdała testu na umiejętność „obrony swojego interesu”. Orban nie tylko pozostał przy władzy, ale umocnił swoje poparcie. Dał radę. Wkrótce dowiemy się, czy zgodnie z kampanijnymi zapowiedziami, także ekipa Prawa i Sprawiedliwości „da radę”.

 

Michał Wałach

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie