9 marca 2015

Pani Merkel i… inne chłopaki

(REUTERS / FORUM)

Przywódcy krajów Unii Europejskiej przypominają obecnie niesforną grupkę naiwnych dzieciaków z kapitalnych powiastek Goscinny’ego, okraszonych zabawnymi rysunkami Sempe. Jeden nieustannie o pieniądzach, drugi chciałby całe życie „jechać na gapę”, trzeci zaś najchętniej dawałby fangi w nos. Nad takim rozgardiaszem, z samego Berlina, usiłuje jakoś zapanować pani wychowawczyni…


Mowa oczywiście o Angeli Merkel, która jako przywódca zdecydowanie najsilniejszego gospodarczo państwa Unii Europejskiej, stała się obecnie kimś, na kogo oczy zwracają wszystkie niemal stolice największych państw UE, wyjąwszy może zawsze niepokorny Londyn. Kanclerz, chcąc nie chcąc, musi gasić kolejne pożary, by ratować twarz łączonej gospodarką i walutą europejskiej wspólnoty. Klajstruje wszystko „za pięć dwunasta”, czyli bardzo prowizorycznie. Ale jakoś się udaje, dlatego unijne „chłopaki”, niczym bohaterowie opowieści Goscinny’ego, niespecjalnie się czymkolwiek martwią, szalejąc w najlepsze i dowoli.

Kup to, Putinie!

Wesprzyj nas już teraz!

Pasja do rozrabiania wśród „chłopaków” rządzących poszczególnymi krajami Unii Europejskiej jest przeogromna. Nie dalej, jak kilka dni temu „uroczy” grecki premier Alexis Tsipras, gdy skończył już wznosić pięść na partyjnych wiecach SYRIZY wśród czerwonych sztandarów z sierpem i młotem, poprosił niemal o błogosławieństwo Angeli, stanowiące aprobatę dla propozycji przedłużenia negocjacji w sprawie greckiego zadłużenia. Mało być bowiem kolorowo, czyli tak, jak wymyślił rządowy kumpel Tsiprasa z rządowej ławki, Yannis Varoufrakis: tu nam umorzą, tam darują i jakoś damy sobie radę. Jednak z owym „umarzaniem i darowaniem” nie poszło wcale Tsiprasowi tak łatwo, o „dawaniu sobie rady” nie wspominając. Dlatego trzeba było usiąść do stołu i wyprosić o trochę więcej czasu na dopięcie zobowiązań. W zamian za ich realizację, na konto Aten nadal płynąć będą pieniądze – od Międzynarodowego Funduszu Walutowego, Unii Europejskiej i Banku Światowego. Problem w tym, że socjalistyczne obietnice greckich łobuziaków, które wyniosły ich przecież do władzy, dość efektownie upadają na otwarciu nowej linii kredytowej. Jak bowiem podnieść płacę minimalną, by nie uronić z budżetu ani europensa? To pragnienie godne socjalisty, głęboko przekonanego, że efektem ubocznym społecznej solidarności jest mnożenie się pieniędzy. No cóż… kontrola budżetowa jest nieco trudniejsza niż rozrabianie na partyjnych wiecach.

Jednak Merkel niemal z miłością pochyliła się nad swoimi greckimi podopiecznymi, pogłaskała po głowie i przytaknęła porozumieniu w sprawie zastrzyku gotówki dla Aten. Czyż to nie urocze?

Podobnie rzecz ma się z Rosją, z którą w Europie niemal wszyscy wydają się być przerażeni poza… Merkel. Sam Putin podobno miał zapewniać, że nikt nie jest dla niego tak wiarygodny, jak niemiecka kanclerz. Nawet Obama przegrywa w przedbiegach. Złośliwi powiedzieliby zapewne, że ciepłe relacje na linii Putin-Merkel to „efekt carycy Katarzyny” – jednej z ulubionych postaci historycznych tj. dwójki. Niemiecka kanclerze ma nawet jej portret w gabinecie… Cokolwiek o przyczynach cieplenia nie napisać, faktem jest, że jego efekty są widoczne. Nawet drastycznie. Zaczęło się bowiem od poufnego spotkania w Australii, gdzie Angela wraz Władimirem rozmawiała w cztery oczy, co przy spotkaniach na takim szczeblu jest niezwykle rzadkie. Cokolwiek ustalono w Sydney, zapewne realizowano krok po kroku najpierw w Moskwie a później w Mińsku.

Do rosyjskiej stolicy Merkel zabrała innego „łobuziaka” – Francois Hollande’a. Francuz przebiera bowiem nogami, by dobić wreszcie targu i co nieco pohandlować z panem szanownym Putinem odnośnie tych mistrali, które to miały popłynąć, ale od kilku miesięcy jakoś do Rosji nie płyną. Hollande, zareagowawszy bowiem gwałtownie na unijną krytykę planów sprzedania Rosjanom okrętów, zapowiedział, że pośle mistrale, gdy tylko na Ukrainie zapanuje pokój i sytuacja zostanie uporządkowana. Trudne? No trudne. Ale cóż… kanclerz Merkel na pewno poradzi. I oto, proszę bardzo, pokój wynegocjowany i być może francuska zbrojeniówka przestanie tracić grube miliony, wlepiane karnie za niedotrzymywanie kontraktów.

Trzeba przy tym przyznać, iż Putin świetnie rozgryza humory i animozje unijnej dzieciarni, wszak od razu niemal po zakończonym w Mińsku szczycie – który, jak wiemy, żadnego pokoju na Ukrainie nie zapewnił – puścił w świat medialnymi kanałami, że mistrale lada dzień ruszą do Rosji, co spowodowało nie lada ferment. Ów dał francuskiemu prezydentowi do myślenia, że tzw. międzynarodowa opinia publiczna nie jest gotowa na wielki handel francusko-rosyjski. Zbrojeniowy koncern DCNS jak liczył straty, tak liczy je nadal.

Fanga w nos
Nieco kłopotu zaczyna sprawiać – który to już raz? – chyba najbardziej niesforny, ale też najbardziej samodzielny z grupki unijnych podopiecznych pani kanclerz, David Cameron. Ten widząc fiasko rozmów w Mińsku i słabość Unii Europejskiej, postanowił wysłać na Ukrainę doradców wojskowych. Do misji obiecała podłączyć się Polska. Znając brytyjskie zamiłowanie do prowadzenia wojen cudzymi rękoma oraz wyspiarski cynizm polityczny, nie byłoby zaskakujące, gdyby Cameron nagle wycofał się z owej – dość nieporadnej – próby prężenia muskułów, zapewniwszy uprzednio, iż polska misja w stu procentach wystarczy. Czym jest bowiem brytyjski cynizm dowiódł niegdyś Winston Churchill, który gwarząc z deputowanymi Izby Gmin w tzw. smoking room usłyszał nagle od jednego z nich wezwanie do zemsty za niemieckie bombardowania, której efektem miałoby być obrzucenie bombami niemieckiej ludności cywilnej. „Bussines before pleasure” – odpowiedział brytyjski premier, zaciągnąwszy się cygarem.

Dla piastunki Unii Europejskiej zapowiadana przez Camerona szarża nie musi być jednak wcale szkodliwa. Po pierwsze daje jej większe pole manewru w ewentualnych negocjacjach z Moskwą, które przejdą do historii pod hasłem „Mińsk 3” i poprzedzą zapewne kolejne takie spotkania. Po drugie może wydatnie przyczynić się do reelekcji Partii Konserwatywnej w zbliżających się wyborach, co będzie oznaczało, że przy Downing Street pozostanie ów mało sympatyczny premier, ale lepszy oswojony wróg, niż całkiem obcy łobuziak. Cameronowa logika Euzebiusza z przytaczanych wyżej opowiastek o Mikołajku, przejawiająca się załatwianiem wielu ważnych spraw dawaniem „fangi w nos”, może więc tym razem spodobać się Merkel.

Kanclerz oddycha już zapewne rękawami, wszak po wielogodzinnych dyskusjach z Putinem z trudem robiła dobrą minę do złej gry. A tu jeszcze Tsipras, francuskie problemy i Cameron. Pytanie o urlop chorobowy niebezpiecznie chyba ciąży nad głową unijnej pani wychowawczyni. Chłopaki bowiem szaleją jak nigdy.

 

 

Krzysztof Gędłek

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie