29 listopada 2020

Odzyskać „Boże, coś Polskę”. Jak pieśń na cześć cara stała się polskim hymnem patriotycznym

Dokładnie 160 lat temu, 29 listopada 1860 r., pod kościołem Narodzenia Najświętszej Maryi Panny na warszawskim Lesznie miało miejsce przełomowe, choć zapomniane wydarzenie w dziejach Polski. Pieśń „Boże, coś Polskę”, napisana w 1816 r. przez Alojzego Felińskiego na cześć rosyjskiego cesarza Aleksandra I, po raz pierwszy została odśpiewana publicznie podczas demonstracji patriotycznej z okazji trzydziestej rocznicy wybuchu powstania listopadowego.

 

Odwrócone znaczenie i zmieniona melodia sprawiły, że Rosjanie po 44 latach zakazali jej wykonywania. Od tamtej pory nieprzerwanie towarzyszy ona Polakom w dobrej i złej godzinie, pełniąc rolę narodowej modlitwy za pomyślność Ojczyzny. Z tym zdarzeniem wiążą się życiorysy dwóch braci – Edwarda i Karola Nowakowskich.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Nikołaj Berg, autor „Zapisków o polskich spiskach i powstaniach” sporządzonych na zlecenie rosyjskiego namiestnika Fiodora Berga, tak opisuje przebieg wydarzeń:

 

„W pamiętny dzień rocznicy listopadowego powstania, 29 listopada 1860 roku akademicy umyślili urządzić maleńką manifestację, jakby dla wypróbowania, jak się rząd, wobec tego zachowa? Wybrano na ten cel już na ustroniu położony, kościół księży Karmelitów na Lesznie, gdzie i dozór policji nie tak baczny i u końca ulicy niema prawie stójkowych. O dwunastej w południe zebrało się w kościele mnóstwo publiczności, w której, wszakże przeważali akademicy i rzemieślnicy, zaczynający lubować się w patriotycznych mowach i śpiewach. W czasie nabożeństwa rozdawano wizerunku Kościuszki i Kilińskiego. Mowy żadnej nie było, chociaż urządzający nabożeństwo usilnie starali się skłonić ku temu księży; zresztą nabożeństwo odbyło się w porządku i wszystko poszło jak z płatka. Mimo to, aranżerowie z niepokojem cały dzień wyglądali, co powie na to władza! Czy wie co i z czyjej inicjatywy działo się u księży Karmelitów na Lesznie? Władza o niczym nie wiedziała! – Jak tylko czerwoni przyszli do tego przeświadczenia, postanowiono powtórzyć manifestację jeszcze tego samego dnia wieczorem, lecz już na większe rozmiary i jawnie, wcale nie oglądając się na to, co powie policja. Najbardziej nastawał na to nieprzejednany fanatyk, Karol Nowakowski, gotów zawsze do największych wybryków i szaleństw […] Nowakowski zajął się urządzaniem manifestacji z całym zapałem, jako praktyczny gospodarz, świadomy swego zadania. Pod jego kierownictwem, między szóstą a siódmą godziną wieczorem, przed figurą Matki Boskiej na Lesznie zebrał się ogromny tłum ludu, przyniesiono stół, zapalono lampy i gdy modlący się padli na kolana, Nowakowski, chłop duży i obdarzony tubalnym głosem, zaintonował hymn Boże coś Polskę, starą, zapomnianą pieśń, napisaną przez Alojzego Felińskiego, w drugim czy trzecim dziesiątku bieżącego stulecia, w zupełnie innym celu i warunkach. Wywołało to niesłychane wrażenie; obecni z rozrzewnienia płakali…

 

Był to pierwszy śpiew hymnu, tej Marsylianki 1863 roku. Potem prześpiewano: Z dymem pożarów, Boże Ojcze! Twoje dzieci żebrzą, płaczą Twej litości! a na zakończenie Jeszcze Polska nie zginęła; po czym znów rozdano mnóstwo portretów Kościuszki i Kilińskiego, oraz zeszytów z drukowanymi hymnami i innymi patriotycznymi śpiewami”.

 

„W oznaczonej godzinie zebrało się rozpacznie mało, zaledwie kilkunastu, ale przybywało więcej. Szybko uiluminowaliśmy posągi Matki Boskiej i wtedy tłum, wzrastając coraz bardziej, doszedł do poważnej liczby paruset osób. Otoczeni dokoła przez policję uklękliśmy w błocie pod posągiem Matki Boskiej i przeszło godzinę śpiewaliśmy chórem, za Karolem Nowakowskim, Boże coś Polskę, pieśń Konfederatów i inne. Nie zaczepieni przez nikogo rozeszliśmy się śpiewając: Jeszcze Polska nie zginęła. Odważny ten czyn młodzieży olśnił całą Warszawę; rozmawiano jedynie o tym wypadku, a Majewszczycy postanowili powtórzyć go w rocznicę bitwy Grochowskiej”. Były powstaniec z 1846 r. i zesłaniec, Karol Ruprecht, miał powiedzieć do stojącej obok Narcyzy Żmichowskiej, że „wszelkie dawnych spiskowań emocje nie wyrównywają temu wzruszeniu, którego doznał przy owej wspólnej modlitwie”.

 

Karol Nowakowski, główny bohater tego epizodu, urodził się 4 kwietnia 1833 r. w Kuryłówce w powiecie nieżyńskim w guberni czernihowskiej jako syn Łukasza Nowakowskiego i Klotyldy z Korzelińskich oraz młodszy brat Edwarda (ur. 19 lipca 1829 r.). Życiorysy obu braci miały odtąd spleść się jeszcze wielokrotnie. Edward w latach 1850-1858 był zatrudniony jako bibliotekarz, opiekujący się księgozbiorem Konstantego Świdzińskiego w Sulgostowie (powiat opoczyński w guberni radomskiej). W 1858 r., gdy nowy właściciel zbioru, margrabia Aleksander Wielopolski, zaczął przenosić księgi do swojej siedziby w Chrobrzu, Edward przeprowadził się do Warszawy, gdzie przez dwa lata pracował w bibliotece naukowej. 11 czerwca 1860 r. rozpoczął natomiast nowicjat w zakonie kapucynów w Lubartowie, gdzie przyjął imię Wacław.

 

Tymczasem Karol w 1855 r. rozpoczął studia w warszawskiej Szkole Sztuk Pięknych, gdzie zetknął się z podobnymi sobie zapalczywymi młodzieńcami o poglądach insurekcyjnych. W trzydziestolecie bitwy pod Olszynką Grochowską, 25 lutego 1861 r., studenci postanowili powtórzyć sukces demonstracji z 29 listopada – również przypominając odzyskaną pieśń. „Karol Nowakowski rozwinął czerwoną chorągiew z Białym Orłem, inni wznieśli dwie chorągwie z Pogonią, intonując Boże coś Polskę, weszli na Stare Miasto”. Podczas tej demonstracji Karol znalazł się wśród zatrzymanych. Pieśń „Boże coś Polskę” śpiewano również 27 lutego podczas manifestacji solidarności z zatrzymanymi – podczas jej pacyfikacji zginęło 5 uczestników. Tego samego dnia warszawscy mieszczanie uformowali Delegację Miejską, dostrzegając, że „z krwi przelanej dadzą się wyciągnąć ważne społeczne korzyści i że wzmocnienie narodu nowym obywatelstwem i pogodzenie z nim żywiołu dotąd obcego i szkodliwego jest możliwym”. Karol został zwolniony z więzienia po tygodniu protestów i negocjacji. Od konfliktu z – jego zdaniem zbyt ugodową – Delegacją Miejską – powstrzymał go Karol Ruprecht. W tym czasie 28-letni Nowakowski zdążył zdać egzamin końcowy w Szkole Sztuk Pięknych. 7 kwietnia zorganizował kolejną manifestację patriotyczną, gdzie pod figurą Matki Boskiej Passawskiej ponownie odśpiewano „Boże coś Polskę”. Pieśń ta rozbrzmiewała również 8 kwietnia podczas demonstracji Nowakowskiego na warszawskich cmentarzach oraz ponownie pod figurą Maryi na Krakowskim Przedmieściu. Karol ponownie został zatrzymany – tym razem z krzyżem w ręku.

 

Na wieść o zatrzymaniu brata do Warszawy przybył Wacław Nowakowski, opuściwszy klasztor kapucynów. Po powrocie, mimo udzielonej mu przez prowincjała zgody na wyjazd, reszta zakonników zdecydowała o przedłużeniu jego nowicjatu. „Zdaje się, że wpływ Karola i pożądana mu pomoc w ruchu narodowym przystrojonym w szatę religijną, w obronie wolności, wiary, religii, Kościoła, świętej ojczyzny, o. Wacława z natury bardzo usłużnego, pociągnął i w polityczną sprawę narodową wmięszał”. 25 stycznia 1862 r. Wacław złożył śluby wieczyste, po czym wysłano go do Lublina na studia teologiczne. I tutaj jednak zaangażował się w pomoc insurekcjonistom – w takim zakresie, na jaki pozwalał mu prowincjał, o. Prokop Leszczyński. Korespondował przy tym z braćmi Karolem i Stanisławem. Po wybuchu powstania styczniowego trafił do oddziału Langiewicza, utworzył własny oddział, a nawet został cywilnym naczelnikiem powstańczego Lublina.

 

Karol został osadzony w więzieniu w Połtawie, skąd jednak zbiegł w maju 1863 r. podczas trwającego już powstania styczniowego. Zdążył wziąć udział w dwóch bitwach nieopodal Kijowa, po czym ponownie został schwytany i osadzony w kijowskiej cytadeli. Tutaj jednak nie znano go wcześniej, dzięki czemu mógł podać fałszywe nazwisko Antoniego Waryńskiego. Po nieudanej próbie ucieczki, wiosną 1864 r. został skazany na sześcioletnią katorgę. W drodze zesłanie syberyjskie trafił poważnie chory do szpitala w Tobolsku. Tutaj niespodziewanie spotkał swojego brata, teraz już kapucyńskiego kleryka, którego insurekcyjna działalność została wykryta w lutym. Wacław został skazany na śmierć, jednak dzięki wstawiennictwu prowincjała oraz hrabiny Zamoyskiej karę zamieniono na dziesięcioletnie zesłanie. Widząc cierpienie Karola, Wacław wykorzystał fakt rodzinnego podobieństwa i zgłosił się jako Karol na dalszy etap katorgi. Karol natomiast podawał się odtąd za Wacława.

 

Obaj bracia trafili na Syberię. Przyszło im żyć w diametralnie odmiennych warunkach. Wacław trafił na ciężkie roboty w Usolu, gdzie odbywał karę za brata. Został również stróżem katolickiej kaplicy. Tutaj właśnie w 1865 r. poznał 30-letniego Józefa Kalinowskiego – byłego powstańca, który niedawno nawrócił się i zamierzał wstąpić do zgromadzenia kapucynów, do którego należał już Wacław. Nowakowski i Kalinowski ciężką pracę fizyczną łączyli z pogłębianiem wiedzy i katechizacją młodzieży. Zadzierzgnięta pomiędzy nimi przyjaźń miała połączyć ich już do końca życia. Kalinowski ostatecznie w 1877 r. wstąpił jednak do zakonu karmelitów, gdzie przyjął imię Rafał, którym posługiwał się aż do swojej śmierci w 1907 r. w Wadowicach. W 1991 r. został kanonizowany jako święty Kościoła katolickiego.

 

Pobożni skazańcy współorganizowali w 1865 r. w Usolu zesłańczą Wigilię Bożego Narodzenia. Trzystu Polaków zgromadziło się wokół wspólnego stołu. Tutaj ponownie pojawiła się znajoma pieśń. Ojciec Wacław opisywał później: „Rychło sprawiliśmy się z jedzeniem. Po jedzeniu znowu cicho. Księża głośno razem pacierze mówią, już nie tak rzewnie i czule, jak przedtem. Kiedy ze stołów wszystko pozdejmowano, niektórzy zaczęli śpiewać kolędy, ale jakoś śpiew nie szedł. Dr. Łagowski zaintonował: «Boże, coś Polskę», ale coś nie wtórują. Co zaczną śpiewać, to zaraz i ustają. Jakoś bardzo smutno się wszystkim zrobiło. Podzielili się wszyscy na kółka i cicho rozmawiają, wszędzie rozmowa jakoś urywa się. Jakoż zdarzyło się z parę razy, że chociaż było razem zebranych przeszło 300 osób, były chwile, że naraz cisza zaległa i ani jeden głos się nie odezwał. Jakoś prawie wszyscy byli jakby nie ci sami; każdy zamyślony, twarze posępne — niektórych nawet ponure. Co innego mówią, a oczem innem widocznie myślą. Ach! bo każdy myśli o swoich, o domku rodzinnym. Ciałem tam byliśmy w tych koszarach, a duszą daleko, daleko!”.

 

Tak oto zesłańcy w dość ponurym nastroju wyzbyli się resztek myśli o powrocie do działalności insurekcyjnej. Pieśń „Boże coś Polskę” towarzyszyła jednak odtąd wszystkim ważniejszym uroczystościom patriotycznym, jednoznacznie wiążąc sprawę polską z wiarą katolicką. Po śmierci Karola w 1867 r. Wacław przyznał się do zamiany i odbył resztę przeznaczonej mu kary. W poruszających wspomnieniach opisał losy duchowieństwa polskiego na Syberii, z którym przebywał: „Codziennie sto kilkadziesiąt Mszy św. odprawiało się w Tunce w kilkudziesięciu kaplicach. Kotlinę więc tę, zewsząd otoczoną niebotycznymi górami, można było w rzeczy samej nazwać naturalną, wspaniałą Bazyliką z mnóstwem kaplic. Rząd o tym wiedział, zabraniał, i zabierał ornaty, ale przeszkodzić temu nie mógł, nie był w stanie. Zaraz po Mszy św. aparaty chowano, i śladu nie było, że przed chwilą chałupka była kościołem”. Wacław opisywał, że uroczyste Msze św. odprawiono tam m.in. w 1869 r. z okazji 300-lecia Unii Lubelskiej („Po nabożeństwie były dwie przemowy; jedną w imieniu Korony miał Koroniarz; drugą w imieniu Litwy, Litwin sędziwy”), przez cały okres trwania Soboru Watykańskiego I („każdodziennie przez cały czas trwania Soboru jeden ksiądz z kolei miał Mszę św. na intencję Soboru. Jakoż tak i było. Przez cały ciąg Soboru, aż do jego końca, w odległej krainie wierni i przywiązani do Stolicy Apostolskiej kapłani polscy, codziennie u ołtarzy św. w wygnańczych swoich chałupkach urządzanych, błagali Boga o pomyślność dla zebranego na Watykanie powszechnego Soboru”) oraz w 1871 r. z okazji 25-lecia pontyfikatu papieża Piusa IX.

 

Po powrocie do Europy z jego relacją z pobytu polskiego duchowieństwa na Syberii zapoznał się podczas audiencji w Rzymie sam papież Pius IX, a także Cyprian Kamil Norwid, podsumowując go wierszem:

 

„Jako gdy trąba porwie warstwę lata

I rzuci w północ gestem osobliwym,

I jakby nie był tylko sprawiedliwym

Twórca przyrody, lecz i ojcem świata,

I sprawy czynił wyjątkowej treści,

A meteory grały mu chóralnie,

Śnieg rozpłakiwał się i czuł boleści

Ludzi okutych, co w nim brodzą walnie”.

 

W 1878 r. Wacław powrócił na ziemie polskie, choć już nie do Kongresówki, osiadając w klasztorze kapucynów w Krakowie. Przyjąwszy święcenia kapłańskie, pogłębiał swoją pobożność, utrzymując znajomość z o. Rafałem Kalinowskim, jak również z bratem Albertem Chmielowskim. Był również autorem wspaniałego atlasu wszystkich sanktuariów maryjnych na ziemiach polskich pod trzema zaborami („O cudownych obrazach w Polsce Przenajświętszej Matki Bożej wiadomości historyczne, bibliograficzne i ikonograficzne”), za który otrzymał w 1902 r. złoty medal na Międzynarodowym Kongresie Maryjnym we Fryburgu, a także propagatorem pamięci narodowej o polskich insygniach koronacyjnych (w tym słynnego miecza Szczerbca). To właśnie on był tym kapłanem, który 20 listopada 1900 r. błogosławił słynny związek małżeński Jadwigi Mikołajczykówny i Lucjana Rydla, opisany później przez Stanisława Wyspiańskiego w dramacie „Wesele”. Zmarł w opinii świętości 9 stycznia 1903 r. w Krakowie.

 

 

Nikodem Bernaciak

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(9)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Skutecznie demaskujemy liberalną i antychrześcijańską hipokryzję. Wspieraj naszą misję!

mamy: 104 515 zł cel: 300 000 zł
35%
wybierz kwotę:
Wspieram