9 marca 2017

Obywatelu, pokaż portfel!

(fot.Fot. Rafal Kuzma/Forum)

Banki, różnego rodzaju instytucje finansowe, a także nieustannie rosnąca w siłę armia urzędnicza i rozmaite służby, pragną wiedzieć coraz więcej o stanie naszych majątków. Wkrótce może zostać uchwalona ustawa, która drastycznie naruszy kolejną granicę prywatności Polaków. Jak daleko jest w stanie posunąć się w tej kwestii aparat państwowy i bankowe korporacje?

 

Kiedy zależne od rządzących media do znudzenia „grzeją” jakiś trzeciorzędny temat, wiedz, że coś się dzieje – tak można by w skrócie skwitować prawidłowość występującą niezależnie od zmiennych konfiguracji politycznych na szczytach władzy. Nie inaczej jest również dzisiaj, gdy doszczętnie zbankrutowaną „zieloną wyspę” Donalda Tuska i jego radosnej ferajny zastąpił świeży, wciąż niezużyty obóz „dobrej zmiany”.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Jedną z niespodzianek, jakie szykuje nam ekipa Prawa i Sprawiedliwości pod parasolem medialnej „mgły”, jest dedykowana tak zwanemu szaremu obywatelowi totalna finansowa inwigilacja, kryjąca się pod nazwą Centralnej Bazy Rachunków. Najwyraźniej również obecny układ podziela przekonanie, iż każdy z nas to potencjalny przestępca. Krystalicznie uczciwa jest za to w jego oczach wielotysięczna rzesza urzędników i funkcjonariuszy. Całej tej armii, na czele z aparatem rządzącym, nie dość istniejących już instrumentów społecznej kontroli i wciąż muszą sięgać po kolejne.

 

Państwowy prezent dla złodzieja

Otóż podległe premier Beacie Szydło ministerstwa omawiają już od co najmniej kilku tygodni projekt, który zgromadzi w ramach CBR między innymi dane rachunków (bankowych i inwestycyjnych) oraz ich posiadaczy, włącznie z numerami telefonów czy też adresami poczty e-mail, informacje o rodzaju posiadanej waluty, umowy dotyczące prowadzenia sejfów bankowych, itp. Wgląd w dokładną wiedzę o stanie finansów każdego Polaka uzyskają pracownicy sądów karnych, prokuratura, policja, CBA, ABW, SKW, Żandarmeria Wojskowa, Straż Graniczna, Krajowa Administracja Skarbowa, Generalny Inspektor Informacji Finansowej, Komisja Nadzoru Finansowego, administracyjne organy egzekucyjne, centralne biuro łącznikowe oraz komornicy sądowi. Projekt zakłada zobowiązanie do przekazywania informacji do Bazy przez banki, SKOK-i, instytucje kredytowe, fundusze i firmy inwestycyjne oraz emerytalne, dostawców usług płatniczych, ubezpieczycieli, Krajowy Depozyt Papierów Wartościowych, a także firmy i instytucje zajmujące się przechowywaniem danych.

 

Jak zwykle w podobnych przypadkach (na przykład w kwestii tak zwanych ustaw antyterrorystycznych), pretekstem do coraz dalej posuniętych ingerencji w prywatność jest walka z przestępczością. A przecież im większe grono obcych osób wchodzi w posiadanie informacji o naszej sytuacji rodzinnej czy finansowej, tym mniej jesteśmy bezpieczni. Wszelkie tego typu dane są prezentem wręcz wciskanym przez państwo w ręce różnej maści hakerów, mafii i złodziei.

 

 „Ustawa ta poda na tacy, osoby, którym warto zabrać firmę, porwać dziecko dla okupu, włamać się na konta czy które zwyczajnie warto okraść. Poda także wszystkie szczegóły, gdzie dana osoba ma majątek” – komentuje rządowe przymiarki Szymon Ziemba, autor bloga rekinfinansow.pl.

 

Pokaż mi swój profil, a ja… nie dam ci kredytu

Wiedzy o naszych pieniężnych zasobach złaknione jest nie tylko państwo wraz ze swoim, z roku na rok bardziej żarłocznym aparatem administracyjnym. Coraz to po nowe narzędzia kontroli sięgają też same banki. Dzisiaj mają one do dyspozycji takie narzędzia jak Biuro Informacji Kredytowej, Międzybankowa Informacja Gospodarcza (a w jej ramach szereg systemów, w tym: Bankowy Rejestr oraz Dokumenty Zastrzeżone), Bankowy Rejestr Niesolidnych Klientów oraz wiele innych baz. Jak się okazuje, wszystko to wciąż zbyt mało. Chcą dowiedzieć się o swoich klientach jeszcze więcej. 

 

Michał Hucał, który od lutego 2013 roku przez ponad półtora roku był wiceprezesem Alior Banku, na początku swojej pracy w tej firmie uznał za jeden z filarów jej całorocznej strategii projekt „Big Data”. Na czym miał on polegać?

 

– Chcemy w większym stopniu wykorzystać te dane, które sami mamy w systemach, a także zupełnie inne. (…) Chcemy korzystać z portali społecznościowych, z danych związanych zachowaniem klienta w internecie, łączyć to z danymi od form telekomunikacyjnych… – mówił w studiu telewizji TVN. Dodał też, że tego typu postępowanie wobec konsumentów jest trendem ogólnoświatowym.

 

…czyli permanentna inwigilacja klienta – wtrącił dziennikarz prowadzący rozmowę.

 

Nie powiedziałbym tak, ponieważ wszystko będzie się odbywać za jego zgodą – zaoponował bankowiec. Przekonywał, iż takie praktyki przełożą się na korzystniejsze dla klientów ceny usług (dzięki możliwości lepszego oszacowania kosztu ryzyka). Dalej widz dowiedział się na przykład, że klient palący papierosy – i chwalący się tym na Facebooku czy Instagramie – zapłaci większą składkę ubezpieczeniową na życie. Aby sprawniej gromadzić i lepiej przetwarzać dane, bank przymierzający się do wprowadzenia nowego systemu zatrudnił m.in. specjalistę od pozycjonowania reklam w internecie, matematyków oraz… fizyka jądrowego.

 

Śledząc portale społecznościowe bank może się dowiedzieć o nas, tego czy jesteśmy w związku, czy mamy dzieci, jakim samochodem jeździmy. Przy przyznawaniu kredytu hipotecznego są to bardzo istotne informacje – mówił w Polskim Radiu Jarosław Sadowski z firmy Expander, ekspert rynku finansowego. – Jeśli Bank przy składaniu wniosku, nie zna wszystkich informacji, oznacza to dla niego podwyższone ryzyko – dodał.

 

„Brak wpłaty raty – stop – samochód – stop”

Gdy wrzucamy na Twittera czy Naszą Klasę malownicze zdjęcie z wakacji na Malediwach albo z obiadu w wytwornej restauracji, czynimy to w pełnym przekonaniu, iż ujrzy je tylko rodzina i znajomi, choćby tylko wirtualni. Ale że również fotografii tej przyglądnie się tak zwana skarbówka albo banki, w których ubiegamy się o kredyt? Te ostatnie są coraz bardziej pomysłowe w kontrolowaniu swych klientów i, rzeczywiście, wciąż większość swej wiedzy o nas czerpią za dobrowolną zgodą drugiej strony.

 

„New York Times” opisał ostatnio boom, jaki przeżywają za Oceanem banki, instytucje udzielające kredytów oraz sprzedawcy samochodów. Hossa ta nastąpiła za sprawą tanich kredytów udzielanych niezamożnym Amerykanom. Klienci, kierowani nieprzepartą potrzebą posiadania „własnych” czterech kółek, zgadzają się na permanentną inwigilację za pomocą GPS. Gdy nie zapłacą na czas kolejnej raty, kredytodawca w dowolnym momencie może zdalnie unieruchomić samochód. Rodzi to niejednokrotnie wręcz niebezpieczne sytuacje. Federalna Komisja Handlowa (FTC) przyjmuje coraz liczniejsze skargi od osób prywatnych i organizacji wskazujących na przypadki na przykład nagłego zatrzymania auta na autostradzie albo w dzielnicy słynącej z wybujałej przestępczości.

 

Kilka lat temu brytyjski „The Independent” opisał, jak daleko może zaprowadzić gorliwego bankowca szczera troska o klientów. Pracownicy jednej z instytucji finansowych wypytywali właścicieli kont, chcących wypłacić pokaźniejsze kwoty, o przeznaczenie podejmowanych pieniędzy. Bank tłumaczył się – jak zwykle w podobnych przypadkach – obawą o bezpieczeństwo depozytów, ze względu na kolejną, innowacyjną metodę kradzieży, podobną do znanego nad Wisłą sposobu „na wnuczka”. Problem w tym, że część spośród pracowników posuwała się do odmowy wypłat jeśli nie spodobał im się ich cel. Rodziło to oczywiste nieporozumienia, a tego, nawet dla statecznych Wyspiarzy, było już za wiele.

 

 

Roman Motoła

 


Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie