1 sierpnia 2013

Mordowanie pamięci

(fot. Cezary Wojtkowski / FORUM )

W zakopiańskim „Palace” przez całą wojnę mieściła się placówka Gestapo. Katowani byli tam męczennicy II Wojny Światowej, błogosławieni s. Helena Staszewska i ks. Piotr Dańkowski, a także setki innych Polaków. Do otwarcia muzeum udało się doprowadzić dopiero po upadku komunizmu. Niestety, nie na długo; spadkobiercy przedwojennego właściciela, którzy odzyskali budynek, sprzedali go na cele komercyjne prywatnemu przedsiębiorcy, a ten zniszczył ślady niemieckich zbrodni: wydrapane przez więźniów napisy oraz podłogi, w które wsiąkła krew męczonych. Pod naciskiem opinii publicznej pozostawił tylko w jednej z piwnic małą izbę pamięci. Dzisiaj także jej grozi likwidacja.

 

Do wybuchu wojny willa „Palace” przy ul. Chałubińskiego w Zakopanem była eleganckim i obszernym pensjonatem. W listopadzie 1939 roku sprowadziło się do niej Gestapo — tajna policja hitlerowska, która potrzebowała odpowiedniego budynku na przetrzymywanie i przesłuchiwanie więźniów. Z tą chwilą na pięć długich lat „Palace” stała się katownią Podhala. Torturowano w niej tysiące ludzi, a setki zamordowano; głównie Polaków, lecz także przedstawicieli innych narodów: Żydów, Rosjan, Anglików. Ci, co przeżyli przesłuchania i nie zostali rozstrzelani na miejscu, trafiali do obozów koncentracyjnych.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Placówka liczyła ok. 40 funkcjonariuszy i była jedną z największych w południowej Polsce. Przez Tatry przechodził szlak kurierski, zapewniający stały kontakt polskiego podziemia z rządem w Londynie. Przemycano pieniądze, meldunki, ludzi. Niemcy mieli tego świadomość i prowadzili ciągłą obławę. Ci, których złapano, trafiali właśnie do „Palace”. Wśród nich Helena Marusarzówna i Bronisław Czech; także Franciszek Gajowniczek (kurier na odcinku Warszawa – Podhale) — ten, za którego na śmierć w bunkrze głodowym w Auschwitz poszedł święty Maksymilian Kolbe. Oprócz kurierów do „Palace” trafiało duchowieństwo, partyzanci, konspiratorzy, alianccy lotnicy… Mógł się tam także znaleźć każdy mieszkaniec Podhala — wystarczyło paść ofiarą podejrzenia rzuconego przez lokalnego volksdeutscha czy konfidenta. Podhalan zginęło w „Palace” najwięcej.

 

Więźniów przetrzymywano w piwnicach, ale katowano ich i zabijano w całym budynku, a także na przyległym terenie. W jednej z piwnicznych cel znajdowało się pomieszczenie z odpływem wody i oknem bez szyby, w którym więźniów polewano wodą: bardzo gorącą w celu poparzenia, a zimą także zimną, powodując stopniową śmierć przez zamarznięcie. W innej, szczelnie zamkniętej klitce z grzejnikiem CO panowała temperatura kilkudziesięciu stopni. Więźniowie ginęli z przegrzania.

 

Podczas wielogodzinnych przesłuchań znęcano się nad nimi wyrafinowanymi i przemyślanymi sposobami: bito, kopano, wieszano za wykręcone ręce (tzw. „słupek”), pozbawiano jedzenia i wody, stopniowo zwiększając natężenie tortur. Oto fragmenty wspomnień kuriera tatrzańskiego Wincentego Galicy, opublikowanych kilka lat temu na łamach „Tygodnika Podhalańskiego”: „Związali mi ręce z tyłu, kazali stanąć na krześle tyłem do drzwi. Drugi koniec sznura, którym miałem związane ręce przerzucili ponad drzwi i przywiązali do klamki. Wyrwali krzesło spod nóg i zawisłem na przegubach rąk… Stopniowo zaczęły słabnąć mi ręce, ból pomału się nasilał, ale można było wytrzymać… Znów bicie w pośladki. Teraz coraz boleśniej odczuwałem każde uderzenie. Znów przecząca odpowiedź. Tym razem wiszenie trwało już 10 minut… Bennewitz wyraźnie się zdenerwował, porwał harap i walił, gdzie popadło: w głowę, plecy, ramiona. Wolałem to niż w pośladki, które mnie wprost parzyły, zwłaszcza przy siedzeniu. Ten system przesłuchiwania stosowano z przerwą obiadową przez cały dzień… Wieczorem założyli mi nożycowe kajdany na ręce, zaprowadzili do dyżurki na lewo od drzwi wejściowych, przywiązali do kaloryfera, dodatkowo jeszcze związali nogi. Stałem tak całą noc… Drugi i następne pięć dni były podobne do pierwszego. Bili i wieszali na przemian. W drugim dniu pękła mi skóra na obrzękłym od bicia prawym pośladku, krwawiłem dość mocno. Przestali bić po pośladkach, ponieważ moje ręce stawały się coraz więcej bezwładne, nie mogłem ścierać krwi z podłogi i musieli to sami robić. Bili teraz po plecach, brzuchu, udach, podudziach i po piętach. Nie przypuszczałem, że pięty i podudzia są takie czułe na bicie, potworny przejmujący ból…”

 

Po zakończeniu wojny „Palace” zajęło SB i NKWD, a w 1946 r. odbył się w nim proces przywódców Goralenvolku. Później urządzono sanatorium przeciwgruźlicze ZBoWID-u (oficjalnej organizacji kombatanckiej działającej w PRL), a pod koniec lat 70. — żłobek miejski. To wtedy zaczęły się pierwsze dewastacje. Grupa ocalałych więźniów katowni, z kurierem tatrzańskim Wincentym Galicą na czele, przez wiele lat bezskutecznie starała się o zabezpieczenie śladów niemieckich zbrodni i urządzenie muzeum męczeństwa. Udało się to dopiero w latach 1993–94 dzięki postawie dyrektora społecznego liceum, dzierżawiącego budynek od spadkobierców właściciela (władających nim od początku lat 90.). Byli więźniowie urządzili ekspozycję zawierającą zdjęcia i nazwiska ofiar „Palace” oraz ich gestapowskich oprawców, chronili ocalałe ślady zbrodni (kajdany, wydrapane przez więźniów na ścianach napisy, plamy krwi na podłogach), gromadzili dokumenty dotyczące katowni w „Palace” i losów więźniów przewiezionych do obozów koncentracyjnych.

 

Niestety, muzeum działało tylko przez kilka lat. Chociaż władze Zakopanego miały prawo pierwokupu i podjęły uchwałę o zakupie „Palace” od spadkobierców za ustaloną cenę ok. 1,4 mln zł, ci na wiosnę 1999 r. niespodziewanie sprzedali go prywatnemu przedsiębiorcy z Kraśnika, Wojciechowi Gąsce — na warunkach tylko minimalnie lepszych niż zaproponowane przez miasto. Wskutek ogromnych protestów społecznych oraz nacisków byłych więźniów, którzy gotowi byli zorganizować wśród Polonii zbiórkę na wykup „Palace”, nowy właściciel obiecał ochronę miejsc męczeństwa w piwnicach. Obietnicy tej dotrzymywał przez kilka tygodni — do zakończenia uroczystości związanych z beatyfikacją ofiar „Palace”, s. Heleny Staszewskiej i ks. Piotra Dańkowskiego, przez bł. Jana Pawła II. W lipcu 1999 r. dostęp do muzeum został zablokowany, a zamówieni przez właściciela robotnicy po zrzuceniu eksponatów w kąt jednego z pomieszczeń zaczęli burzyć cele, zerwali podłogę, na której wciąż były ślady krwi księdza Dańkowskiego — relikwie błogosławionego, zniszczyli napisy wydrapane przez więźniów.

 

„O, mamo, nie płacz nie — Niebios Przeczysta Królowo, ty zawsze wspieraj mnie” — wydrapała na ścianie celi nr 3 18-letnia Helena Wanda Błażusiak; słowa te Henryk Mikołaj Górecki uczynił jedną z części swojej „Symfonii pieśni żałosnych”. „Wiara, Nadzieja, Miłość, Wielki Dar, lecz wyższy nad nie Boży dar”; „Storożenko Andriej Grigorowicz z Połtawskoj Obłasti… Pomstijtie bratia mienia i pieredajtie domoj, czto ja zyźń oddał za Rodinu”; „Gdy ktoś to będzie czytał, niech zmówi Zdrowaś Mario za duszami”… Napisów były dziesiątki, a oprócz nich rysunki krzyży, serca, kotwicy. Ocalał tylko spis i kilka zdjęć opublikowanych w książce Alfonsa Filara i Michała Leyko „Palace katownia Podhala”.

 

Dewastacja wyszła na jaw i wywołała skandal. Żyjący jeszcze ostatni więźniowie katowni alarmowali, kogo się dało, sprawę opisywała prasa (m.in. „Dziennik Polski” i „Niedziela”). Wtedy dopiero wojewódzki konserwator wpisał „Palace” do rejestru zabytków; jednak na skutek odwołania właściciela jego decyzję uchylił główny konserwator w Warszawie i procedura trwała jeszcze kilkanaście miesięcy. Nacisk opinii publicznej nie ustawał i po ponad dwóch latach przepychanek, w 2001 r. właściciel podpisał z władzami Zakopanego umowę o nieodpłatnym użyczeniu niewielkiej części piwnic (60 m kw.) na izbę pamięci. Zwrócił także przetrzymywane przez dwa lata eksponaty; niestety złe warunki przechowywania odbiły się na ich stanie. Opiekę nad izbą objęło Stowarzyszenie Muzeum Walki i Męczeństwa „Palace”, założone przez byłych więźniów i członków ich rodzin. Jego prezesem i kustoszem izby został Wincenty Galica, a po jego śmierci w 2010 r. — Adam Machowski, którego matka Janina była więźniarką „Palace” i obozu w Auschwitz.

 

Niestety, po kilku latach spokoju śladom pamięci o ofiarach i katach placówki Gestapo w Zakopanem ponownie grozi unicestwienie. Zawarta w 2001 r. umowa użyczenia wygasła, a nowej nie udało się podpisać. Według informacji uzyskanych przez Adama Machowskiego, który zabiega o prawne zabezpieczenie bytu muzeum choćby w obecnym okrojonym kształcie, żądania właściciela przekraczają prawne i finansowe możliwości władz miasta. Obecnie zaś „Palace” została znowu wystawiona na sprzedaż — za astronomiczną dla publicznych i społecznych instytucji zajmujących się ochroną pamięci o zbrodniach dokonywanych na narodzie polskim kwotę 16 milionów zł.

 

Stowarzyszenie Muzeum Walki i Męczeństwa „Palace” działa społecznie i nie ma własnych źródeł finansowania. Do wyłożenia środków na wykup pomieszczeń muzeum nie kwapią się ani właściwe instytucje państwowe i samorządowe, ani sponsorzy prywatni. Tymczasem prawne i finansowe zabezpieczenie istnienia izby pamięci „Palace” jest dzisiaj konieczne bardziej niż kiedykolwiek. Gdy Niemcy na szeroką skalę dokonują „reformułowania” prawdy o zbrodniach II wojny światowej, zachowanie pamięci o katowni Gestapo „Palace” i jej ofiarach jest obowiązkiem nie tylko wobec tych, którzy tam ginęli i cierpieli, lecz także wobec całego narodu.

Dominika Krupińska

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie