27 czerwca 2014

Obraza „uczuć religijnych”? Nie, potwarz wobec Boga!

(fot. Todd Page/commons/creative)

Jeśli mimo wszystko uważacie, że „wolność słowa” jest ważniejsza, że ten spektakl powinien się odbyć, to miejcie odwagę, by przyznać, iż Wasza wolność jest w zamyśle tyranią, dążeniem do pozbawienia katolików prawa do działania w zgodzie ze swoim sumieniem, ze zdrowym rozsądkiem, a nawet – z honorem.


Publikacje prasowe mają to do siebie że przeważnie nie są skierowane do przekonanych, a do tych właśnie, którzy przekonani nie są. Tak jest i w tym przypadku – słowa na temat bluźnierczego widowiska „Golgota Picnic”, kieruję nie do tych, którzy protestują przeciwko temu spektaklowi, a do tych, którzy nie rozumieją, dlaczego wartości katolickie miałyby być stawiane nad wolność słowa, którą postrzegają jako fundament wolności w ogóle.

Wesprzyj nas już teraz!

My, katolicy, nie zawsze zdajemy sobie sprawę z tego, jak wielkie zmiany zaszły w schematach myślenia w ostatnich dekadach. Z łatwością pojmujemy wrogość wobec wiary katolickiej, ale subtelności fałszu, które otoczyły ideę wolności słowa w powiązaniu z postulatami „państwa laickiego” czasami nam umykają. Dlatego też, gdy widzimy jawne bluźnierstwo, łatwo nam przychodzi zakładać, że każdy, kto się mu nie sprzeciwia, musi być z definicji świadomym wrogiem Kościoła. Tak nie jest.

Po drugiej stronie barykady jednak panuje dokładnie ten sam brak zrozumienia dla wiary katolickiej – i to często wśród samych katolików. Jakże często słyszymy – ja jestem katolikiem, ale dlaczego mam się denerwować jakimiś bluźnierstwami? Ja właśnie jestem ponad tym, będę to ignorował i nie pozwolę się sprowokować. Albo, ze strony ateistów, słyszymy – przecież to jest dla nas, nie dla was. Jak nie chcecie czuć się urażeni, to po prostu nie przychodźcie.


Sama idea „obrazy uczuć religijnych”  – wyszydzana dzisiaj, chociaż figurująca w polskim prawie – wzbudza nieporozumienia. Jest to bowiem formuła niejasna, i w gruncie rzeczy sprzeczna z jakimkolwiek zdrowym rozsądkiem – dlaczego niby bowiem państwo miałoby chronić czyjeś uczucia, albo stawiać je ponad przekonania innych? My, katolicy nieraz burzymy się – i słusznie! – przeciwko „uczuciowym” argumentom w innych sprawach. Przecież, jeśli ktoś usiłuje uciszyć dyskusję wobec homoseksualizmu, to właśnie powołuje się na „język nienawiści” który „rani uczucia” homoseksualistów – a tymczasem dla nas jest oczywiste, że prawdziwe dobro wymaga czasami urażenia kogoś, po to, aby wyciągnąć go z błędu. Z tych samych powodów ateiści odrzucają „uczucia religijne” jako absurd – o ile bowiem są autentycznie przekonani, że Boga nie ma, to konsekwentnie będą uważać, że uczucia osób religijnych wręcz należy ranić, aby wyzwolić ich z tego, co sami postrzegają jako niewolę. Z kolei wielu katolików, którzy po prostu nie przemyśleli dokładnie całej sprawy, powie – ja tam nie protestuję, bo moich akurat uczuć nie ranią.

Osoby, które tak właśnie rozumują – katolików, protestantów, a nawet tzw. niewierzących – zapraszam do spojrzenia na sprawę z innej strony. Otóż to, że bluźnierstwo takie jak „Golgota Picnic” razi czyjeś uczucia, to sprawa absolutnie nieistotna. Natomiast istotne znaczenie ma fakt, że takie bluźnierstwo jest zniesławieniem Osoby.

Osoby? Tak! Bo przecież Bóg jest Osobą! Jezus Chrystus jest Osobą! Postawmy więc sobie pytanie – czy rzeczywiście szydzenie z Boga mieści się w parametrach wolności słowa – nawet tej współczesnej, która notabene – z punktu widzenia wiary katolickiej – jest stanowczo zbyt szeroka?

Bluźnierstwo? Nie, zniesławienie!

Trudno jest znaleźć kogoś kto, broniąc wolności słowa, zagalopuje się tak daleko aby stwierdzić, że powinna ona umożliwiać swobodne oczernianie i szkalowanie innych osób. Nawet najzagorzalszy obrońca wolności słowa podałby mnie natychmiast do sądu, gdybym opublikował artykuł, który dosłownie, bez jakichkolwiek pozorów satyry czy ironii, obrażałby jego ojca lub matkę. Nie dlatego, że oni mogą się czuć urażeni, ale dlatego, że rozumiemy doskonale, iż taki atak razi coś więcej niż uczucia, wpływając na opinie innych. Co z tego, że szkalowany ojciec nie żyje już od lat? Nawet zagorzały ateista, przekonany, iż jego ojciec z momentem śmierci dosłownie przestał istnieć, mimo wszystko zareaguje. Rozumie bowiem doskonale że opinie wypowiadane o jego ojcu, uderzają w niego samego. Szkalowanie ojca oznacza zniesławienie syna, z wszelkimi tego konsekwencjami.

Widać więc wyraźnie, iż na zniesławianie osób żadna wolność słowa nie daje przyzwolenia, i dzieje się tak niezależnie od tego, czy osoba zniesławiana reaguje bezpośrednio, czy ktoś inny musi stanąć w jej obronie. Nie tylko akceptujemy protesty innych ludzi w takich przypadkach, ale często wręcz ich brak spotka się z naszą pogardą i niezrozumieniem. Wyobraźmy sobie, co pomyślelibyśmy o mężczyźnie, który słysząc, jak ktoś lży jego matkę albo wyzywa jego żonę od „ladacznic”, biernie się uśmiecha i pozostaje bezczynny. Z całą pewnością nie uznalibyśmy tego za ewangeliczny gest nastawienia drugiego policzka. Człowiek bowiem ma prawo nastawić swój własny policzek i tolerować krzywdę wobec samego siebie, ale nie ma prawa nastawiać policzka własnej żony czy ojca. W takich przypadkach Chrystus daje inny przykład: otóż z bronią w ręku staje w obronie swego Ojca:

Wówczas sporządziwszy sobie bicz ze sznurków, powypędzał wszystkich ze świątyni, także baranki i woły, porozrzucał monety bankierów, a stoły powywracał. Do tych zaś, którzy sprzedawali gołębie, rzekł: «Weźcie to stąd, a nie róbcie z domu mego Ojca targowiska!» Uczniowie Jego przypomnieli sobie, że napisano: Gorliwość o dom Twój pochłonie Mnie. (J 2, 15-17)

Tak właśnie powinni reagować katolicy na bluźnierstwa względem Boga, względem Chrystusa, względem Maryi – ba, na każde wręcz szkalowanie niewinnej osoby, bo tak objawia się miłość nie tylko wobec Boga, ale też wobec bliźniego. Miłość to walka, nawet – a może zwłaszcza – walka fizyczna o dobro drugiej osoby.

Tak więc, jeśli idea protestu przeciwko bluźnierstwom wydaje Ci się, ateisto, szyderstwem z wolności słowa, to proszę Cię, abyś słowo bluźnierstwo zastąpił innym słowem – potwarz. Nie proszę, abyś protestował przeciwko bluźnierstwom, ani przeciwko obrażaniu moich „uczuć religijnych”. Ale jeśli masz chociaż krztę szacunku wobec mnie, żądam, abyś stanął przy mnie, kiedy protestuję przeciwko obrażaniu drogiej mi osoby. Jeśli zaś nie masz tego szacunku, a nawet sam tą osobę obrażasz, to lepiej nastaw drugi policzek, rozumiejąc że ja muszę zareagować – bo to właśnie znaczy miłość.

Nie wierzę, więc wcale nie obrażam?

Ale, odpowie ateista, to nie tak! Ty sobie możesz wierzyć w tego Twojego Boga, ale ja w niego nie wierzę. Ja nie obrażam osoby, bo ja nie uznaję tej osoby. Jeśli szydzę, to tylko z idei.


Tu, niestety, pojawia się kolejny błąd językowy popełniany nieświadomie przez samych katolików, z fatalnymi konsekwencjami. Jakże często, gdy tłumaczymy swoją wiarę, mówimy na przykład – dla nas, katolików, Bóg naprawdę istnieje.


Na czym polega niejasność, wręcz fałszywość takiego zdania? Czyż nie jest to prawda? Nie! Kiedy bowiem mówimy, dla nas, katolików, to faktycznie mówimy coś innego. Mówimy – ja przyznaję, że Boga faktycznie może nie być, ale ja jako katolik muszę wierzyć że jest. Oczywiście, nie myślimy tak, ale to właśnie wynika z naszych słów, przyznajemy bowiem że Bóg jest subiektywną rzeczywistością – że Bóg istnieje dla nas, katolików.

Nie taka jest wiara katolicka. Bóg nie istnieje dla nas, nie jest On sprawą subiektywną. My wierzymy w Boga – wierzyć, oznacza akceptować jako fakt – który istnieje obiektywnie, a więc dla wszystkich. Wierzę w Boga nie jest tożsame ze stwierdzeniem dla mnie Bóg jest, nawet jeśli dla Ciebie nie, ale ze stwierdzeniem – Bóg jest i oboje przed Nim odpowiemy, niezależnie od tego, czy Ty w to wierzysz, czy nie.

No dobrze, mówi ateista, ale ja i tak nie wierzę, więc co mnie to obchodzi? Cóż, niby nic. Nie sprawię przecież, że ateista uwierzy w Boga, i bez sensu byłoby zmuszać go nawet do udawania, że wierzy w Boga. Mogę tylko starać się ateistę przekonać. Ale – jeśli ateiści chcą, abyśmy tolerowali ich niewiarę, to oni muszą co najmniej tolerować naszą wiarę. Tego zaś nie robią.

Jak to? Otóż tak – kiedy ateista mówi, ja nie urażam Ciebie, bo ja w tego Twojego Boga nie wierzę, więc to co Tobie wydaje się bluźnierstwem to tylko taka nic nie znacząca zabawa, to tak naprawdę mówi coś innego. Konkretnie, ateista mówi – ja nie urażam Ciebie, bo ja nie tylko nie wierzę w Boga, ale też nie wierzę, że Ty wierzysz i dlatego nie czuję się zobowiązany Go szanować.


Dlaczego tak? Dlatego, że gdyby ateista uznawał moją wiarę, wówczas nie mógłby sobie pozwolić na obrażanie Boga. Nie mógłby uznawać bluźnierstwa za niewinną zabawę. Nie dlatego, że wierzy w Boga, ale dlatego, że wie, że ja wierzę, więc jego gesty są w moich oczach obrazą rzeczywistej Osoby.

To, bowiem, czy my sami wierzymy, że osoba, którą szkalujemy istnieje czy nie, nie ma znaczenia. Wyobraźmy sobie, że powiem kilka niewybrednych słów na temat żony kolegi, pozwalając sobie na to właśnie dlatego, że jestem pewien, iż ten mój kolega w ogóle nie ma żony. Czy przez to moje przekonanie, te słowa stają się niewinną zabawą? Co jeżeli się okaże, że on jednak ma żonę, chociaż ja o tym nie wiedziałem – albo słyszałem, ale z jakiegoś powodu nie chciałem w to uwierzyć? Nawet zresztą jeśli tej żony rzeczywiście nie ma, to nadal, szkalując żonę, zmuszam go do powstania w jej obronie. W tym przypadku nie potrzeba rękoczynów, wystarczy spokojna odpowiedź, moja żona taka nie jest, bo w ogóle nie istnieje, ale i tak to, co powiedziałeś jest łajdactwem. Kiedy jednak chodzi o Boga, z którym rozmawiam codziennie w modlitwie, co do którego istnienia jestem absolutnie pewny, taka obrona nie wystarczy, niezależnie od przekonań bluźniącego. Ja MUSZĘ stanąć w obronie Boga. Nie dlatego zresztą, że Wszechmogący potrzebuje mojej obrony, ale dlatego, że takimi prawami rządzi się miłość.

Nie bluźnić – to po prostu dobre wychowanie

Dlatego właśnie człowiek, który stara się być dobry – nawet ateista – nie odważy się nigdy na „niewinną zabawę” w formie bluźnierstwa. Nie odważy się też na bluźnierstwo w ramach, jak to teraz jest tłumaczone, „obrony wolności słowa”. Bluźnierstwo jest niedopuszczalne, ponieważ jest to po prostu szarganie dobrego imienia innej osoby. Na to zaś nie pozwoli sobie żaden dobrze wychowany człowiek – nawet jeśli sam nie wierzy, że ta osoba rzeczywiście istnieje.

I dlatego, drodzy ateiści, a także „tolerancyjni” katolicy – wy „katolicy”, którzy dopuszczacie obrażanie Boga, choć twierdzicie, że w Niego wierzycie, a nawet że Go kochacie – nie zdziwcie się, jeśli w piątek w Bydgoszczy, w Białymstoku, Warszawie, czy gdzie tam jeszcze pojawi się „Golgota Picnic”, dojdzie do rękoczynów. Nie zdziwcie się, jeśli katolicy – może z różańcem w ręku, ale jeśli trzeba będzie to może też z biczami czy kijami, pogonią całe towarzystwo z Teatru Polskiego. Nie dziwcie się, a nawet więcej – przyznajcie, że będzie to słuszna konsekwencja czynu absolutnie niegodnego, jakim jest szkalowanie Osób dla nas najważniejszych w spektaklu „Golgota Picnic”.

Jeśli zaś mimo wszystko uważacie, że „wolność słowa” jest ważniejsza, że ten spektakl powinien się odbyć, to przynajmniej miejcie sumienie, aby przyznać, iż Wasza wolność jest w zamyśle tyranią, dążeniem do pozbawienia katolików prawa do działania w zgodzie ze swoim sumieniem, ze zdrowym rozsądkiem, a nawet – z honorem. Być może sami dotychczas sobie nie uświadomiliście, że tak właśnie uważacie. Po prostu bądźcie szczerzy, nie tylko z nami, ale przede wszystkim z samymi sobą.

Jakub Majewski

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie