30 sierpnia 2012

Ameryka wybiera

(fot.UpstateNYer/commons/creative)

Zbliżające się wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych są wielką ciekawostką i zarazem, jeśli chodzi o wynik, wielką niewiadomą, zarówno dla samych Amerykanów jak i reszty świata, a przynajmniej tej jego części, która jest żywo zainteresowana polityką największego państwa globu w ciągu najbliższych czterech lat.

 

Tymczasem wybór, jakiego dokonają za kilka miesięcy mieszkańcy USA, będzie miał ogromne znaczenie przede wszystkim dla moralnego oblicza tego kraju, zaś walka toczy się nie tylko o poprawę fatalnych wskaźników gospodarczych, które nota bene ujawniają całkowite fiasko działań i planów obecnej administracji, ale o kwestie podstawowe dla każdego społeczeństwa: prawo do życia, prawa rodziny, wreszcie truciznę politycznej poprawności, która zainfekowała przez ostatnie lata Amerykę.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Prawdziwe oblicze Obamy

Nie ma co ukrywać: poglądy Obamy są absolutnie lewicowe w najbardziej „europejskim” niestety tego słowa znaczeniu, w równej mierze sprzeczne z nauką Kościoła. Z raportu działającej w USA hiszpańskojęzycznej organizacji katolickiej wynika, że odsetek niezgodności w podstawowych kwestiach moralnych wynosi aż 82,6 proc. W USA pojawił się również raport mówiący, że instytucjonalna wrogość wobec religii w Stanach Zjednoczonych wzrosła w ostatnich latach do niespotykanego wcześniej poziomu. Kardynał Francis George, były arcybiskup Chicago, wyznał nawet: „Ja umrę zapewne jeszcze we własnym łóżku. Mój następca – w więzieniu. Zaś jego następca – na szafocie, na głównym placu miasta”. Wielu z nas pamięta, jak ogromny sprzeciw wzbudziło przyznanie Barackowi Obamie doktoratu honoris causa uniwersytetu Notre Dame, najważniejszej katolickiej uczelni w USA. Obama nigdy nie sprzeciwił się zabijaniu nienarodzonych, nawet  cofnął zarządzenie swojego poprzednika zakazujące udzielania wsparcia finansowego dla tzw. „biznesu aborcyjnego” przez budżet federalny. Nie ma się zatem czemu dziwić, że zarówno wtedy, na adres katolickiej (sic!) uczelni, wpłynęło tyle protestów, jak i po dziś dzień podejście prezydenta do tej kwestii budzi tak ogromny sprzeciw sporej części amerykańskiego społeczeństwa. Jeszcze jako senator Barack Obama wielokrotnie podkreślał, że jest zwolennikiem „prawa wyboru” i ustawy, która całkowicie znosi ograniczenia dostępu do aborcji. Jego rząd postanowił też znieść klauzulę sumienia, która pozwalała pracownikom służby zdrowia zatrudnionym w placówkach finansowanych przez rząd, odmówić wykonania usługi medycznej, gdy była niezgodna z ich przekonaniami.

 

„Zmiana” rzeczywiście nastąpiła

Sztandarowym hasłem, pod którym kroczył po zwycięstwo Obama, była osławiona „change”. I taka zmiana w podejściu legislacyjnym do kwestii życia i rodziny oraz zagadnień etycznych niewątpliwie nastąpiła. Pojawiło się prawo, które nakłada na instytucje kościelne obowiązek finansowania swoim pracownikom ubezpieczeń zdrowotnych, obejmujących także płacenie za aborcję, antykoncepcję i sterylizację, a zatem „zabiegi” i „metody” absolutnie nie do pogodzenia z wiarą katolicką. Warto wreszcie wspomnieć, na dowód rozszalałej za rządów Obamy tzw. politycznej poprawności, iż nawet amerykańska Narodowa Agencja Aeronautyki i Przestrzeni Kosmicznej (znana wszystkim jako NASA) postanowiła… promować prawa homoseksualistów. Administracja demokratyczna prowadzi otwartą wojnę z małżeństwem.

 

W tym kontekście przysięga złożona przez przywódcę najpotężniejszego państwa świata (jak pamiętamy, z „poprawką”) na Biblię wyglądać może już tylko groteskowo. Cóż bowiem rzec o fakcie, iż co prawda prezydent w jednej z wypowiedzi chwalił tradycyjne wartości rodzinne, trwałość związków, wspólne wychowywanie dzieci, silne zaangażowanie partnerów, mocną więź z bliskimi broniącymi ojczyzny nawet poza jej granicami – tyle, że wszystkie te słowa wypowiedział odnosząc się do potrzeby… legalizacji „małżeństw” jednopłciowych!

 

Kulejąca gospodarka

Nie ulega wątpliwości, iż dla sporej części wyborców a przeważającej mediów najważniejszym polem bitwy wyborczej będzie debata nad stanem amerykańskiej gospodarki. „Po czterech latach rządów Obamy odnotowuje ona najwyższe od dziesięcioleci bezrobocie, niechcianą reformę zdrowotną, rekordowy dług publiczny, jednym słowem – stagnację i brak perspektyw na wyjście z niej pod jego rządami” – mówi katolicki publicysta, dr Samuel Gregg. „Weekly Standard” zaś dodaje, iż jeśli obecny prezydent uzyska reelekcję, to do końca jego drugiej kadencji, dług publiczny USA, prawdziwa zmora tamtejszej gospodarki, przekroczy 20 bilionów dolarów. W ciągu czterech ewentualnych lat demokraty w Białym Domu, zadłużenie najbogatszego państwa świata ma zwiększyć się, wedle prognoz, o kolejne 4,4 bln dolarów. Dodatkowo, Barack Obama szedł co prawda do wyborów z hasłami zakończenia działań zbrojnych, otrzymał nawet (jak twierdzili złośliwi „na zachętę”) pokojową Nagrodę Nobla, ale ile z tego wyszło, widać gołym okiem. Może tylko w wypadku Polski zapowiedzi o redukcji militarnego zaangażowania USA okazały się prawdziwe, bo z sobie tylko znanych przyczyn prezydent, i to w symbolicznym dla naszego Narodu dniu 17-tym września ogłosił, iż Stany Zjednoczone wycofują się z planów budowy tarczy antyrakietowej na naszym terytorium. Jeśli zaś chodzi o siły zbrojne USA, to dopuszczenie jawnych homoseksualistów do służby w nich, spowodowało odejście szeregu żołnierzy, co nie mogło nie osłabić militarnego potencjału kraju.

 

Walka o moralne oblicze Ameryki

 Ostatnio przeprowadzone w USA sondaże wskazują, że nie ma zdecydowanego faworyta do zwycięstwa w tegorocznych wyborach prezydenckich; w jednym z nich 47% respondentów stwierdziło, że zamierza głosować na Baracka Obamę, podczas gdy na kandydata Republikanów, Mitta Romneya – 46%. Inne sondaże wykazują mniej więcej takie samo poparcie, a zatem mieszczący się w granicach błędu statystycznego remis, bez wskazania na zdecydowanego faworyta. Przywołany już dr Samuel Gregg twierdzi jednak, iż tak naprawdę, po raz pierwszy chyba, dla przeciwników rozszalałej, lewicowo-liberalnej polityki uosabianej przez Obamę, nie liczy się nawet zbytnio kto jest jego najważniejszym przeciwnikiem. Najważniejszym celem staje się po prostu usunięcie go z Białego Domu, i czy zastąpi go Mitt Romney, czy (niestety nie ma na to większych szans) sam Ron Paul, nie ma to już większego znaczenia. Chodzi bowiem o ocalenie „God-made America”, kraju wolności i równych szans dla wszystkich, który – mimo konstytucyjnych zastrzeżeń – opierając się w ogromnej mierze na prawie Bożym i naturalnym, stał się tak wielkim mocarstwem, a teraz zmienia się we własną karykaturę.

 

Pozostaje mieć nadzieję, że amerykańscy wyborcy zrezygnują tym razem z łatwo składanych i łatwo (bo za pieniądze odebrane im samym!) realizowanych obietnic aktualnego lokatora Białego Domu, i zamiast kolejnych Obamacare i dalszego triumfalnego pochodu politycznie poprawnego szaleństwa wybiorą powrót do swoich zdrowych korzeni. Chyba jest sporo racji w stwierdzeniu, że sprawy zaszły tak niebezpiecznie daleko, iż bez Obamy, a z kimkolwiek innym, będzie to łatwiejsze.

Piotr Toboła

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie