11 września 2013

Obalmy historyczne mity!

(Drezno po bombardowaniu, fot. Bundesarchiv, Bild 101I-464-0385I-35 / Kleiner / CC-BY-SA [CC-BY-SA-3.0-de (http://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0/de/deed.en)], via Wikimedia Commons)

O niemieckiej polityce historycznej, próbach „wybielania” historii III Rzeszy, o polskich mitach historycznych i nonszalancji w polityce mówi w rozmowie z PCh24.pl prof. Roman Kochnowski, politolog i niemcoznawca.


Jakie są cele współczesnej niemieckiej polityki historycznej? Coraz częściej pojawiają się w Polsce głosy oskarżające Niemców o próby „wybielania” swej dwudziestowiecznej historii?

Wesprzyj nas już teraz!

W przeciwieństwie do wielu narodów europejskich, zwłaszcza w ostatnich latach w odniesieniu do polskich elit politycznych, polityka historyczna zajmuje w Niemczech bardzo ważne miejsce. Jeden z wybitnych historyków przełomu XIX i XX wieku Friedrich Meinecke twierdził, że Niemcy znani są ze szczególnego talentu do historii. Niemcy starają się swoją historię ukazywać dwutorowo, z jednej strony historia państwa, jego instytucji, wojen, itd. Tu np. Jörg Friedrich w głośnej książce „Pożoga. Bombardowania Niemiec w latach 1940-1945” twierdzi, że alianckie naloty na niemieckie miasta też były pewnego rodzaju „holocaustem”. Opisując wydarzenia takie, jak nalot na Hamburg w 1943 roku, w którym zginęło więcej ludzi niż w ataku atomowym na Hiroszimę, Friedrich pozwala czytelnikowi wywnioskować: „Myśmy byli sprawcami holocaustu, ale inni też święci nie byli”.

Z drugiej strony mamy nurt historiografii określany jako „Heimatgeschichte” – historia najbliższych stron ojczystych, małych ojczyzn, ale także historii jednostkowych. Opisuje się np. miejscowość, która od 1 września 1939 roku aż po rok 1944 albo 1945 leżała daleko od frontu, np. w Prusach Wschodnich lub na Dolnym Śląsku. Ludzie żyli sobie spokojnie wiedząc o wojnie tyle, ile usłyszeli w radiu, przeczytali w prasie lub ile opowiedzieli im członkowie rodziny walczący w szeregach Wehrmachtu, Luftwaffe, czy Kriegsmarine. W tym przypadku mamy do czynienia z historią ludzi, którzy w tę wojnę zostali uwikłani „przypadkowo”, niekiedy chodzi o ówczesnych dwudziestolatków, którzy w roku 1933 w żadnym wypadku na Hitlera głosować nie mogli. W tym momencie ten spokojny opis jest burzony wejściem bolszewików, którzy mordują, gwałcą, palą i rabują – co oczywiście jest prawdą, ponieważ takie wydarzenia miały miejsce. Opowieść ta prowadzi do generalnego wniosku, że Niemcy też byli ofiarami.

Czy możemy mówić o zwrocie w niemieckiej polityce historycznej w latach 90-tych?

Historia II wojny światowej – w moim mniemaniu – pisana była przede wszystkim z jednostronnej perspektywy. Zbrodniczy Hitler, postać diaboliczna, który podbija kolejno Polskę, Danię, Norwegię, Belgię, Holandię, Francję itd. wreszcie napotyka na „godnego” przeciwnika – Związek Radziecki. Europejska lewica na tej podstawie uznała, że to właśnie ona wniosła decydujący wkład w walkę z III Rzeszą. Zupełnie na marginesie pozostawia się przyczyny wybuchu wojny, nie mówi się o roli Stalina, agresywnej polityce sowieckiej i chęci dominacji w Europie Środkowej. W tym sensie obraz został zaciemniony.

Niemcy jawią się jako jedna ze stron konfliktu. A że próbują się wybielić? Chyba każdy na ich miejscu by tego próbował. A możliwości przecież mają, badania historyczne, Heimatkunde – nauka o dziejach małych ojczyzn – przynosi określone rezultaty. Chodzi o to, aby Niemców postawić w jednym rzędzie z ofiarami innych narodowości, poszkodowanymi w II wojnie światowej. Faktom historycznym nikt nie zaprzeczy. Rzeczywiście, Rosjanie w Niemczech palili, burzyli, grabili i mordowali. Istniała w Prusach Wschodnich wieś Nemmersdorf, gdzie takie ekscesy miały miejsce po raz pierwszy. Alianckie bombardowania faktycznie dotykały także ludność cywilną, bombardowane były miasta o zerowym znaczeniu militarnym, jak na przykład Drezno. To ułatwia ukazanie siebie jako narodu nie tylko sprawców, ale również i ofiar.

Czy w taką perspektywę nie wpisuje się też serial „Nasze matki, nasi ojcowie”?

Ta produkcja faktycznie wzbudziła wiele kontrowersji, ale wydaje mi się, że najskuteczniejszą repliką byłaby tu własna produkcja filmowa. A to, że na nią brakuje środków, jest już zupełnie inną sprawą. Niemcy, jak każdy naród, ma prawo do własnej polityki historycznej. My też powinniśmy mieć własną politykę historyczną. Oczywiście, nie należy przy tym zapominać, że – z całą pokora to powiedzmy – jak mówili starożytni, „historia est magistra vitae”. A jak mówił wybitny krakowski konserwatysta, Józef Szujski, fałszywa historia jest matką fałszywej polityki.

Dobrze, że w ostatnim czasie dochodzi do dyskusji o przeszłości. Dobrze, że są autorzy tacy jak Piotr Zychowicz, którzy podejmują tematy może niepopularne i trudne, ale chodzi o to, aby polskie historyczne mity odkłamywać. Historię trzeba postrzegać taką, jaka była, o ile chcemy się z tej historii czegoś nauczyć. Jesteśmy w takim miejscu Europy, a nie innym. Patrząc w przyszłość powiedziałbym, że czeka nas wzrastająca rola Niemiec i malejąca Rosji – z tego wypływają określone konsekwencje, czy nam się to podoba, czy nie. Powinniśmy patrzeć na historię również przez pryzmat współczesności. Gdybyśmy mieli sytuację geopolityczną, jaką cieszy się Szwajcaria, lub gdybyśmy posiadali kilkanaście silosów z głowicami jądrowymi jak Francja, wtedy moglibyśmy podchodzić do problemu inaczej. A jesteśmy skazani na określone dylematy ze wszystkimi ich konsekwencjami.

Mity uniemożliwiają nam prowadzenie własnej polityki historycznej?

Mity są szkodliwe. Proszę zauważyć, jak szaloną dyskusję wywołał film poświęcony obronie Westerplatte, w którym próbowano odbrązowić postać majora Sucharskiego. Obydwie strony sporu podeszły do tematu bardzo emocjonalne. Można przecież wskazać, że film prezentował różne perspektywy: majora Sucharskiego, wojskowego starej daty, który uważał, że skoro miał się bronić 12 godzin, to rozkaz wykonał; oraz komandora Dąbrowskiego, który prezentował postawę romantyczną. Nie ma nic złego, kiedy pozostawia się możliwość oceny poszczególnych postaw.

Czymś złym jest natomiast, kiedy historyk wytykając błędy w relacjach polsko-niemieckich w roku 1939, jest obrzucany inwektywami. Poglądy podobne do prezentowanych przez Piotr Zychowicza prezentował Paweł Wieczorkiewicz. Poddawanie określonych posunięć historycznych pod dyskusję nie powinno spotykać się z kalumniami, a z rzeczowymi argumentami. Przedłuża to egzystencję takich szkodliwych mitów. Obyśmy więcej nie znaleźli się w sytuacji, w której uwierzymy w gwarancje bez pokrycia, pięknie brzmiące deklaracje bez faktycznego znaczenia – jak nasi przodkowie w roku 1939.

Dyskusja nad książką Piotra Zychowicza pokazuje, że w dużej mierze polską prawicą rządzą takie właśnie polityczne mity.

Po części niestety tak jest. Mówiąc dosadnie, jeśli panna wybiera się w prowokującym stroju wieczorową porą do parku, to naraża się na niemiłe doświadczenia. Jeśli ktoś lekkomyślnie daje się uwieść pięknie brzmiącym deklaracjom, i – jak to ładnie powiedział minister Beck – między jednym a drugim strząśnięciem popiołu z papierosa przyjmuje zachodnie gwarancje, to skutki tak prowadzonej polityki mogą być tragiczne. Dobrze by było zastanowić się nad tym stwierdzeniem polskiego ministra spraw zagranicznych. Tak nonszalanckie uprawianie polityki może przynieść następstwa tragiczne dla całego narodu. To pierwszy wniosek, jaki musimy wyciągnąć z polskiej historii XX wieku.

Historia tamtej epoki w dziejach Polski dostarcza także podstaw do wysnuwania wniosków dotyczących relacji z Moskwą.

Należy sobie zawsze zadawać pytanie: czy w roku 1939 polski rząd, mówiąc metaforycznie, nie zdawał sobie sprawy z tego, co faktycznie dzieje się za Zbruczem? Nie wiedział, jak okrutny jest reżim sowiecki? Konsekwencje tego były tragiczne. Krytycy Zychowicza zarzucają mu: jak w roku 1939 Beck mógłby postąpić inaczej? Nie uwzględniają oni jednak, że w tym czasie niemieckie zbrodnie nie zostały jeszcze popełnione. Choć historyk najpewniej się w tym miejscu zasłoni, że nie może tak „gdybać”, to politolog może, ponieważ powinien zawsze rozpatrywać różne scenariusze. Należy zadać sobie pytanie, czy historia aby na pewno potoczyłaby się tak samo, gdyby Polska przyjęła propozycje Hitlera? Uważam, że historia mogłaby się wówczas potoczyć w zupełnie innym kierunku, o czym Zychowicz właśnie pisze.

Dziękuję za rozmowę.


Prof. Roman Kochnowski – politolog, niemcoznawca, autor m. in. „Państwo stanowe czy dyktatura proletariatu? : geneza upadku austriackiej demokracji w latach 1927-1934” oraz „Przy Tobie, Najjaśniejszy Panie, stoimy i stać chcemy… : monarchia habsburska w polskiej myśli politycznej lat 1860-1914”.

Rozmawiał Mateusz Ziomber

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie