31 października 2017

Numer czterdzieści i cztery ze specjalnym dodatkiem

(Okładka dodatku do Tygodnika Powszechnego (fot. PCh24))

Lektura „Tygodnika Powszechnego” po latach przerwy jest jakimś doświadczeniem. Zwabił mnie dodatek poświęcony pięćsetleciu reformacji dołączony do 44. numeru pisma. Jednak już sama lektura właściwego tekstu pokazuje – nawet bez specjalnej artykulacji – pewne charakterystyczne rzeczy. Ot chociażby hierarchię wydarzeń, ale także osób, uznawaną przez „katolickie pismo społeczno-kulturalne”.

 

Umieszczona na pierwszych stronach rubryka „W skrócie” omawia osiem wydarzeń/osób godnych, zdaniem redakcji, wspomnienia w ostatnim tygodniu. Na przedostatnim miejscu w tym zestawieniu została umieszczona wzmianka o nałożeniu paliusza arcybiskupowi Markowi Jędraszewskiemu. Na miejscu pierwszym jest natomiast informacja o prezentacji nowego programu politycznego Platformy Obywatelskiej. Tyle o randze wydarzeń i osób według redakcji „TP”. „W skrócie” zajęto się również osobą prof. Tomasza Panfila z KUL-u i lubelskiego IPN-u, podważając celowość uhonorowania go medalem Komisji Edukacji Narodowej, bo śmiał kiedyś nazwać NSDAP partią lewicową. Gdyby ktoś z redakcji „TP” lub jej informatorów czytał ten tekst, skrót NSDAP w rozwinięciu brzmi: Narodowo-Socjalistyczna Partia Robotników Niemiec.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Lektura felietonów. Szymon Hołownia udowadniający, że każdy kto jest sceptyczny wobec hurraprzyjmowania wszystkich imigrantów (alias wyłączenia roztropności przy otwieraniu domu przed gośćmi) nie czyta Ewangelii i Jan Klata o pisocentrycznym światopoglądzie (co drugie zdanie, to albo polityk PiS-u albo członek podkomisji smoleńskiej). Czy ktoś pamięta „Telefoniczną Opinię Publiczną” w „Gazecie Wyborczej”? Tam już dawno tego nie ma, a w „TP” jest „Tygodnik Czytelników”. Z podobną funkcją. Na przykład odżegnania się od Różańca do Granic. Dzieła podjęła się „Stała Czytelniczka”, apelując na końcu swoich wynurzeń, byśmy „nie otaczali się kordonem [sic!] różańcowym ze strachu i zwątpienia. Otaczajmy się nim, by pomógł nam pokonać granice i przeszkody”.

 

Wszystko więc nudne. Stare chwyty znane od lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, gdy „TP” nieodwołalnie (jak widać) stoczył się do rangi społeczno-kulturalnego dodatku do GW. Na tym tle najciekawszym fragmentem numeru jest tekst T. Augustyniaka poświęcony buddyjskiemu szowinizmowi na Sri Lance oraz wywiad z dr. hab. Piotrem Balcerowiczem o prowadzonej przez buddystów wojnie religijnej w Birmie. Uczony orientalista zauważa, że „dzieje buddyzmu to również historia przemocy i zbrodni, często dokonywanej w imię tej religii, a nierzadko też przez nią legitymizowanej”. Jakby dla zrównoważenia tych twardych jak na te łamy słów, interlokutor Marka Rabija dodaje, że „budowanie tożsamości bazującej na zbitce Birmańczyk-buddysta” jest „równie fałszywe i groźne jak Polak-katolik”, bo „prowadzi do wykreowania wroga”. I tak czytelnicy „TP” dowiadując się o wojnie wypowiedzianej chrześcijanom i muzułmanom przez buddystów w Birmie, jednocześnie informowani są, że coś podobnego (wojna religijna) musiało się kiedyś dziać w Polsce pod sztandarem „Polaków-katolików”. Kiedy? Może w XVII wieku, gdy narodziło się to pojęcie i gdy Rzeczpospolita musiała walczyć o swoje istnienie tocząc wojny przeciw nie-katolickim wrogom (Moskwa, Kozacy, Szwedzi, Brandenburczycy, Turcy, Tatarzy, kalwiński Siedmiogród), gdy pierwszy traktat rozbiorowy w 1656 roku w Radnot redagowali arianie z Polski? A może chodzi o XIX wiek, stulecie, w którym utrwaliło się pojęcie „Polaka-katolika”, gdy polskość na równi z katolicyzmem była niszczona w dobie pruskiego Kulturkampfu i kasaty łacińskich i greko-katolickich klasztorów w zaborze rosyjskim?

 

Numer od tyłu to część w całości poświęcona książkom. A tam dodatek jakby z „Wysokich obcasów”, czyli blok tekstów pt. Wyjście z patriarchatu. Wprowadzenie autorstwa Michała Sowińskiego godne prof. Magdaleny Środy: „Stężenie agresywnego szowinizmu rośnie na naszych oczach, wpędzając miliony kobiet (ale i mężczyzn) na zmianę w przerażenie, wściekłość i przygnębienie. […] Oczywiście sama literatura, choćby najwybitniejsza i najbardziej przejmująca, świata nie zmieni. Dzięki niej jednak zyskujemy język, przy pomocy którego możliwe jest dzielenie się doświadczeniem. A bez tego nigdy nie uda nam się wytworzyć szczepionki przeciwko zombie patriarchatowi”.

 

Nie wiadomo, czy z tymi spostrzeżeniami zapoznał się ks. Adam Boniecki, którego wspomnienia rodzinne w formie wywiadu z Anną Goc anonsowane są na okładce jako tekst całego numeru. A przecież jest to apologia rodziny patriarchalnej, ziemiańskiej (ojciec redaktora-seniora „TP| został zabity przez Niemców w czasie drugiej wojny światowej), aż strach się przyznać – tradycyjnej. I jeszcze takie słowa ks. Bonieckiego: „Przed subdiakonatem – święceniami, które po Soborze, nie wiem dlaczego, zlikwidowano, a od których miało się obowiązek odmawiania brewiarza, wtedy po łacinie – pracowicie przerobiłem tłumaczenie wszystkich 150 psalmów”.

 

A teraz właściwa przyczyna, dla której zainwestowałem i nabyłem w drodze kupna 44. numer „TP”, czyli „dodatek specjalny” o reformacji. Publikacja powstała pod patronatem ambasady Niemiec i związanej z CDU Fundacji im. Konrada Adenauera (czemu nas to nie dziwi?). Pani dr Angelika Klein, dyrektorka tej Fundacji w Polsce, anonsując treść dodatku napisała, że wystąpienie Marcina Lutra w 1517 roku „stało się nie tylko kamieniem węgielnym dla odnowicielskich dążeń teologicznych, lecz także cezurą dla europejskiej idei nowoczesności: nastąpił odwrót od Rzymu, od jedności władzy duchownej i świeckiej, oraz uznano suwerenną pozycję książąt wobec cesarza”. Pomijając, że to ostatnie stało się rzeczywistością ponad sto lat później, po pokoju westfalskim (1648), to trzeba mieć w sobie wiele odwagi, by nie powiedzieć brawury intelektualnej, by twierdzić, że reformacja przyczyniła się do „odwrotu od jedności władzy duchownej i świeckiej”. Co tam Anglia Henryka VIII po 1534 roku, ale Niemcy (konkretnie zaś Prusy), gdzie do 1918 roku władca z dynastii Hohenzollernów był jednocześnie z urzędu „summus episcopus” wspólnoty ewangelickiej, powinny być dla pani doktor dość wyrazistym dowodem na to, że prezentowana przez nią teza jest z gruntu fałszywa.

 

Najciekawszym fragmentem dodatku jest z pewnością wywiad z nowym arcybiskupem łódzkim Grzegorzem Rysiem opatrzony tytułem „Prorok apokalipsy”. Postać tytułowa to Marcin Luter. Przynajmniej według księdza arcybiskupa, który wedle modnej dzisiaj linii interpretacyjnej (por. kardynał Kasper) twierdzi, że Luter zaraz na początku swojej działalności zderzył się z niezrozumieniem ze strony hierarchicznego Kościoła, „stąd też Luter uznał, że jedyne co pozostaje zrobić, to podjąć misję apokaliptycznego proroka, zgromadzić biblijną resztę i, czekając na Bożą interwencję, bronić ją przed tym, co złe w Kościele”. Niestety ani słowa nie przeczytamy w wywiadzie, że Luter odrzucał samą zasadę Kościoła, a nie tylko „to, co złe w Kościele”, czy też jakąś konkretną wizję Kościoła („Kościół monarchistyczny, zhierarchizowany”, wedle słów ks. arcybiskupa Rysia). Nie ma też słowa o tym, co różni Kościół katolicki od uczniów Marcina Lutra, np. nauka o Świętej Eucharystii. Odrzucenie przez Lutra katolickiej nauki o sakramentach? „To nie jest kwestia prostego odrzucenia; raczej akcentów, a także definicji” – twierdzi metropolita łódzki. Hm, jeśli ktoś odrzuca definicję (albo formułuje ją na nowo), to tak jakby odrzucał wszystko (formułował wszystko na nowo).

 

Jak przystało na nowoczesnego ekumenistę, ks. arcybiskup kluczy z maestrią. Przyznaje więc, że w nauce Lutra „nie wszystko jest w porządku” i przypomina, że wraz z papieską bullą Luter spalił również księgę prawa kanonicznego „w proteście przeciwko widzialnej strukturze kościelnej”. Z drugiej strony dodaje: „Ostatni papieże zgodnie twierdzą, że Luter jest naszym wspólnym nauczycielem! To nie oznacza, że wszystko, co mówi, jest poprawne, ale wiele z tego, co mówi, jest niesłychanie ważne, prawdziwe [sic!] i inspirujące”. A propos pierwszego zdania, warto przypomnieć deklarację „Dominus Iesus” z 2000 roku zaaprobowaną osobiście przez św. Jana Pawła II, potwierdzająca naukę o tym, że termin „Kościół” jest zarezerwowany dla ustanowionego przez Chrystusa Kościoła katolickiego i rzymskiego.

 

W omawianym wywiadzie są też fragmenty zupełnie zawstydzające dla księdza arcybiskupa jako historyka. Na przykład twierdzenie, że „Kościół, który [Luter] znał, ciemiężył Słowo Boże”. Zgoda, wielu ludziom Kościoła początku XVI wieku można wiele zarzucić, ale zarzucać Kościołowi, bez którego nie byłoby Pisma Świętego (kto ustalił kanon?), „ciemiężenie Słowa Bożego” to brawura a la dr Klein. Tym bardziej, że chwilę później abp Ryś unieważnia własne twierdzenie przypominając, że już w XIII wieku istniało szereg tłumaczeń Pisma Świętego na języki (dialekty) narodowe i że już przed Lutrem były tłumaczenia świętych ksiąg na język niemiecki. Widać więc, że nowoczesny ekumenizm nie wymaga od swoich protagonistów zbyt dobrej pamięci (wiadomo, rygoryzm), nawet wobec tego, co sami przed chwilą powiedzieli. Pamięć poza tym oznacza tożsamość, tożsamość jakieś odniesienie do prawdy. A przecież nie o to w tym wszystkim, co nazywa się dialogiem ekumenicznym, chodzi.

 

Grzegorz Kucharczyk

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie