22 stycznia 2013

Nowa wojna secesyjna w USA – na razie na petycje

(Pierwsza flaga konfederacka powiewająca na dawnym Białym Domu w Montgomery (Alabama). Fot. MEJones/sxc.hu)

Słowo „secesja” wielu kojarzy się z zamierzchłymi czasami amerykańskiej wojny domowej, podczas której stany południowe postanowiły odłączyć się od Federacji i zostały pokonane przez rządzoną przez Abrahama Lincolna Północ. Tymczasem secesjonizm jest w USA problemem wyjątkowo aktualnym. Biały Dom udzielił oficjalnej odpowiedzi na dziewięć petycji, z których najpoważniejszy był podpisany przez 125 tysięcy osób dokument zwolenników odłączenia się od Unii stanu Teksas.

 

Choć Barrack Obama raczej bezproblemowo zwyciężył 6 listopada ubiegłego roku w wyborach prezydenckich, sytuacja w Stanach Zjednoczonych jest nadal napięta. Kampania ujawniła podział na dwie Ameryki, obejmujący zarówno sprawy obyczajowe, jak i ekonomiczne. Zresztą kwestie te niekiedy łączą się ze sobą. Przykładem tego jest słynna Obamacare, reforma systemu opieki zdrowotnej autorstwa urzędującego prezydenta. Pod pretekstem umożliwienia uboższym Amerykanom dostępu do opieki zdrowotnej, nakazano pracodawcom większych firm finansowanie ubezpieczenia pokrywającego koszt pigułek antykoncepcyjnych i wczesnoporonnych. Właścicielom niektórych firm udało się uzyskać zwolnienie z konieczności stosowania tzw. HHS Mandate, jednak nie wszyscy mieli tyle szczęścia.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Kolejnym poważnym problemem w Stanach Zjednoczonych jest dług publiczny, który wynosi ok. 16,4 bilionów dolarów – to więcej niż wynosi krajowy produkt krajowy brutto. Daje to kwotę ponad 52 tysiące USD na mieszkańca. A w przeliczeniu na jednego pracownika (a tym samym podatnika) – niemal 146 tysięcy „zielonych”. W podobnym tempie, jak za kadencji Obamy, Amerykanie zadłużali się tylko podczas wojen światowych. Bank Centralny zadłużonego państwa (popularny FED) celowo osłabia wartość własnej waluty. Tzw. „luzowanie ilościowe” działa jak dodruk pieniądza, osłabiający wartość waluty. Pozwala to na zmniejszenie realnej wartości amerykańskiego zadłużenia. Polityka inflacyjna ma oczywiście charakter krótkowzroczny. Jej konsekwencje to hiperinflacja, albo (co bardziej prawdopodobne) ograniczenie podaży pieniądza mające na celu jej uniknięcie. W połączeniu z koniecznością spłaty zadłużenia doprowadzi to do gigantycznego krachu.

 

Rządzona przez Obamę Ameryka przypomina tonący okręt, którego pasażerowie niekoniecznie chcą iść na dno. Wielu Amerykanów nie chce należeć do kraju, którego rząd zamiast bronić życia, wolności i własności, walczy z chrześcijaństwem i każe obywatelom i ich dzieciom pracować na spłatę państwowego długu. Rozwiązanie, na jakie wpadli niezadowoleni obywatele należący do wszystkich 50 stanów jest proste i radykalne: secesja. Odłączenie się danego terytorium od rządu centralnego jest jak zauważył kandydat na prezydenta, Ron Paul czymś typowo amerykańskim. Wojna o niepodległość USA (1775-1783) była bowiem niczym innym jak walką o możliwość secesji od centralnego rządu brytyjskiego. Z drugiej jednak strony, odkąd amerykańscy osadnicy utworzyli swoje państwo, nie byli już skłonni do zezwalania własnym buntownikom na podobne prawa. Świadczy o tym stłumienie przez rząd centralny rebelii stanów południowych podczas Wojny Secesyjnej (1861-1865).

 

Teraz, niemal 160 lat po zakończeniu tej wojny, ruch secesyjny zdaje się odżywać na nowo, i to we wszystkich stanach. Niezadowoleni obywatele wykorzystali narzędzie jakie oferuje im Biały Dom, czyli możliwość składania petycji. Jako pierwsi z inicjatywą secesyjną wyszli mieszkańcy Luizjany. W okresie największego nasilenia działań secesyjnych – w połowie listopada ubiegłego roku, po zwycięstwie Obamy, na stronie Białego Domu było już ponad 100 petycji ze wszystkich stanów. 25 tysięcy podpisów, które daje prawo do uzyskania oficjalnej odpowiedzi uzyskali ostatecznie sygnatariusze petycji z 9 stanów m.in. Luizjany, Georgii Florydy czy Alabamy. Największe poparcie zyskała zaś petycja z Teksasu, której autorem był Micah Hurd, student inżynierii należący jednocześnie do teksańskiej Gwardii Narodowej.

 

W Teksasie, w którym Romney uzyskał przewagę 15 punktów procentowych, secesyjną petycję podpisało 125 tysięcy osób. Jakie były argumenty Teksańczyków? Otóż wspomnieli oni o trudnościach ekonomicznych, zaniedbywaniu reform i nadmiernych wydatkach na cele związane z polityką zagraniczną. Skrytykowano także gwałcenie swobód obywatelskich. „Biorąc pod uwagę zrównoważony budżet Teksasu i fakt, że stanowi on 15. największą gospodarkę świata jest możliwe, by Teksas odłączył się od Unii. Byłoby to korzystne dla ochrony praw i wolności obywateli oraz ich standardu życia. Nasze żądanie jest zgodne z ideałami naszych ojców założycieli, które nie są już respektowane przez rząd federalny” – głosiła petycja. Pikanterii dodaje fakt, że Konstytucja Teksasu mówi, że jest to stan „wolny i niepodległy”, który podlega jedynie Konstytucji USA. Zdaniem zwolenników petycji oznacza to, że Teksas nie jest podporządkowany łamiącemu ustawę zasadniczą amerykańskiemu prezydentowi. 

 

Jak nietrudno się domyślić, Biały Dom zareagował na ten postulat w sposób odmowny. 15 stycznia udzielił oficjalnej odpowiedzi. Odwołał się do przemówienia inauguracyjnego Abrahama Lincolna, który w 1861 r. uznał Stany za „wieczną” unię. Biały Dom twierdzi, że 600 tysięcy ofiar wojny secesyjnej poniosło ofiarę właśnie za nierozerwalność republiki. Strona rządowa wielokrotnie odwoływała się także do demokracji i wartości, jaką niesie z sobą wolna debata. „Nie pozwolimy jednak, by ta debata nas rozdzieliła” – napisano w rządowej odpowiedzi. Zwolennicy suwerenności Teksasu twierdzą jednak, że Lincoln wyrażał jedynie swoją prywatną opinię, a secesja jest zgodna z zasadami Ojców Założycieli. Skoro oni sami głosili prawo do odłączenia od rządu brytyjskiego, to byliby hipokrytami, gdyby odmawiali tego prawa innym – twierdzą niepokorni Teksańczycy.

 

Choć trudno wierzyć, by rząd federalny udzielił zgody na odłączenie części terytorium, to poparcie dla  ruchu secesyjnego w Stanach jest istotne z trzech powodów. Po pierwsze pokazuje, że wielu Amerykanów nie jest w stanie udźwignąć ciężarów nałożonych na ich portfele i sumienia przez władze federalne. Powinno to zmusić członków administracji Obamy do głębokich przemyśleń. Po drugie, interesująca jest reakcja rządu na petycję. Pokazuje ona, że demokracja często jest nie tyle wolnością, co jej zaprzeczeniem. To w imię demokracji (a nawet samorządności!) rząd amerykański odbiera własnym obywatelom prawa do samostanowienia. Po trzecie, w obliczu kryzysu Unii Europejskiej problem secesji poszczególnych krajów od tej gwałcącej narodową suwerenność organizacji wkrótce może zaistnieć także w Europie.  Reakcja europejskich polityków będzie zapewne podobna do reakcji rządu Obamy. Zresztą próbkę tego mieliśmy w połowie stycznia. W odpowiedzi na rosnący eurosceptycyzm coraz większej części brytyjskiego społeczeństwa, premier David Cameron uznał przeprowadzenie referendum w sprawie odłączenia się Wielkiej Brytanii od UE za dawanie „fałszywej alternatywy”. To kolejny dowód na to, że demokracja to fasada, za którą postępowe elity realizują swój projekt przekształcania świata. Projekt z góry skazany na niepowodzenie…

 

Marcin Jendrzejczak

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie