26 maja 2020

Niszczenie języka i niszczenie rzeczywistości [OPINIA]

(fot. pixabay)

Język posiada zdumiewającą moc kształtowania rzeczywistości, często w niedostrzegalny sposób. Doskonale zdają sobie z tego sprawę przedstawiciele lewicy. Stąd też bierze się ich dążenie do przekształcania znaczenia słów, a następnie świata.

 

W normalnych warunkach język kształtuje się w sposób samorzutny, bez odgórnego planisty.   Niekiedy jednak pojawiają się jego samozwańczy włodarze celowo nim manipulujący – kształtujący go odgórnie. W ten sposób niepostrzeżenie i bez wywoływania oporu wpływa się na kulturę, mentalność, a pośrednio także na decyzje polityczne.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Jak zauważa Benjamin R. Dierker na łamach thefederalist.com, dążenia lewicy do zmiany znaczenia słów stanowią „świadomy wysiłek służący przekształceniu społeczeństwa. Schematy działania obejmują zmianę znaczenia słów dla osobistego zysku, używania przysłówków czy przymiotników w celu zmiany znaczenia słowa, zmianę technicznych słów na kolokwialne oraz tworzenie nowych słów”. Chodzi o przejście od obiektywnych definicji konkretnych terminów do tych opartych na sytuacji.   Wśród słów o zmienionym znaczeniu warto wspomnieć choćby o terminie „liberał”. W Stanach Zjednoczonych oznacza ono lewicowca popierającego wysokie podatki, regulacje czy przymus wykonywania usług wbrew sumieniu – zauważa Dierker. Jednak z uwagi na pozytywne konotacje terminu „liberal”, lewica zaczęła określać tym terminem swoich ideowych ziomków. I tak się przyjęło. 

 

Rozwadnianie znaczenia słów

Kolejna taktyka lewicy polega na zmiękczaniu, poszerzaniu znaczenia słów posiadających wszak precyzyjne znaczenia. Na przykład terrorystą lewica lubi nazywać takich czy owakich męskich szowinistów. Do tego dochodzą eufemizmy. Z kolei prawnicze określenie „nielegalny obcy” (ang. illegal alien) zwolennicy politycznej poprawności zastąpili terminem „nieudokumentowany imigrant”. Wszystko po to, by wzbudzić do nich sympatię.

 

Zmiana znaczenia słów jest szczególnie widoczna w kwestii aborcji. Jej zwolennicy mówią tu o „zabiegu”, „przerwaniu ciąży” i „prawie do wyboru”. Neutralnych „homoseksualistów” zastąpili „geje” czy też „osoby LGBT”. To ostatnie określenie budzi szczególny opór. Po pierwsze bowiem termin „LGBT” to językowo-ideologiczny potworek; szczególnie śmieszno-straszny, jeśli zastępujemy go terminami „LGBTQ+” i tak dalej. Po drugie zaś określenie „osoba LGBT” sugeruje nierozerwalny jakoby związek osoby z jej tożsamością seksualną, co wyklucza możliwość zmiany tejże.

 

Gender i LGBT – językowe potworki

Z określeniem „osoby LGBT” trafnie rozprawił się na „Facebooku” profesor Jacek Bartyzel. Podkreślił on, że posługiwanie się nim stanowi „pierwszy krok ku kapitulacji przed bezczelnymi żądaniami kontrkulturowych aktywistów. A należy tak czynić dlatego, że ten zwrot jest pustym dźwiękiem bez realnego desygnatu. Po prostu nie ma takich osób; osoba nie może być definiowana przez jakiekolwiek skłonności seksualne. Osoba to byt psychofizyczny, którego od świata rzeczy odróżnia posiadanie rozumnej duszy. Są więc tylko osoby ludzkie (w odróżnieniu z kolei od Osób Boskich), z których jakiś ułamek przejawia dewiacyjne zachowania w sferze seksualnej, lecz ta smutna przypadłość ani nie tworzy z nich jakiejś odrębnej kategorii osób, ani ze zbioru osób ludzkich nie wyklucza”.

 

W językowych absurdach przodują także zwolennicy ideologii gender. Szkoda jednak czasu, by omawiać wszystkie genderowskie potworki językowe, takie jak choćby nowe zaimki osobowe, używanie określenia „he or she” et cetera. Warto zaś skupić się na językowych uzusach, przyzwyczajeniach w negatywnym świetle stawiających religię. Używanie określeń nawiązujących do religii w negatywnym kontekście upowszechniło się w środowiskach lewicowych i liberalnych. Dziś przejęła to prawica. Używanie tych słów w negatywnym kontekście (przy omawianiu zjawisk niezwiązanych z religią) sprzyja choćby podświadomemu przekonaniu, jakoby zjawiska te stanowiły coś zdrożnego. Chodzi tu przede wszystkim o terminy takie jak „inkwizycja” czy „dogmatyzm”.

 

Dogmatyzm i Inkwizycja

Starożytny grecki termin dógma oznacza ni mniej, ni więcej, tylko zdanie czy pogląd. Już Sekstus Empiryk mianem dogmatów określał tezy, których autorzy głosili ich obiektywną prawdę. W podobnym neutralnym znaczeniu o dogmatyzmie mówili nowożytny twórca eseju M.E. Montaigne czy Blaise Pascal. Ojcem posługiwania się terminem „dogmatyzm” jako synonimem braku krytycyzmu stał się Immanuel Kant. W jego przekonaniu oznacza on poznanie pozbawione refleksji nad sposobem funkcjonowania rozumu i mechanizmami tworzenia wiedzy. Jak ponadto zauważają autorzy encyklopedii PWN, w potocznym rozumieniu dogmatyzm oznacza przyjmowanie danych poglądów czy twierdzeń jako prawd ostatecznych.      

 

Według Catholic Encyclopedia, w Piśmie Świętym spotykamy się z określeniem „dogmat” w znaczeniu dekretu czy edyktu (rozporządzenie Cezara Augusta Dz 17,7). Tym terminem określano także rozporządzenia Soboru Jerozolimskiego (Dz 16,4). W  pierwszych stuleciach chrześcijaństwa królowało rozumienie dogmatu jako doktryn i przykazań etycznych ustanowionych bezpośrednio przez Boga lub przez apostołów czy późniejsze władze kościelne. Następnie zaś terminem tym określono prawdę wiary i moralności.

 

Dogmat w tym ostatnim (i nie tylko) rozumieniu nie cieszy się dobrą prasą u liberałów i lewicy. Zarzuca się im na przykład, jakoby stanowiły utrudnienie dla badań naukowych. To jednak jest absurdem. Wszak, jak zauważa Daniel Coghlan na łamach Catholic Encyclopedia, dogmaty nie stoją bynajmniej na drodze badaniom naukowym, a więc badaniu świata naturalnego. Obrona wolności badań naukowych nie stanowi uzasadnienia dla krytyki dogmatyzmu – w gruncie rzeczy nie istnieje żaden, poza nienawiścią do religii powód odrzucania istniejących religijnych dogmatów. Dlaczego zatem nawet prawicowcy używają określenia „dogmat” czy „dogmatyzm” w negatywnym kontekście? Czy nie warto używać innych określeń?

 

Zdumiewające, że również określenie „inkwizycja” w potocznie stanowi synonim prześladowania, ograniczania wolności wypowiedzi et cetera. Tymczasem sama rewolucja francuska przyniosła bardziej krwawe żniwo niż inkwizycja; o bolszewizmie i narodowym komunizmie nie wspominając.

 

Czyż to aby nie przejaw antykatolickich uprzedzeń?   

 

Marcin Jendrzejczak

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie