14 listopada 2015

Paryż? Berlin? Kiedy i gdzie kolejne ataki?

(fot.REUTERS/Philippe Wojazer/FORUM)

Nie ma żadnych wątpliwości, że bezwzględne mordy, do których doszło w Paryżu, to dopiero początek. Już dziś należy się przygotować na to, że ataki tego typu będą się w Europie powtarzać. Bo – wbrew klangorowi, który już zaczęły politycznie poprawne media – problemem nie jest jakaś wyizolowana grupka „terrorystów”. Problemem jest zasiedlenie Starego Kontynentu przez wyznawców agresywnej religii, spośród których rekrutują się fanatycy, próbujący narzucić nam swój totalitarny system.


To, do czego doszło w Paryżu, jest naturalną konsekwencją długiego procesu, w ramach którego Europę kolonizuje społeczność w sposób fundamentalny jej obca i wobec niej wroga. Rozpoczyna się oto otwarty konflikt, którego nadejście wydawało się notabene tak logiczne, że aż oczywiste już przed wielu laty.

Wesprzyj nas już teraz!

Kiedy 13 lat temu, podczas kampanii przed referendum akcesyjnym, napisałem, że wchodząc do Unii Europejskiej Polska trafi do grona państw zagrożonych kontynentalną „wojną domową”, niektórzy co bardziej krewcy euroentuzjaści z „partii ludzi rozumnych” pukali się w głowy. Nawet niektórzy przeciwnicy wejścia Polski do UE wydymali wargi, mówiąc, że takie kasandryczne przepowiednie to gruba przesada. Dziś coraz większa grupa komentatorów wydarzeń, ba nawet polityków, którzy zwykle przecież nie imponują intelektualną odwagą, przyznaje, że Europa stoi na skraju wojny z „terroryzmem”. Oczywiście, w imię lewackiej poprawności politycznej, która tłumi racjonalne myśli i pęta języki, nie nazywają problemu po imieniu, ale to nie ma już większego znaczenia. Dziś nawet zwykli zjadacze chleba, których umysły poddawane są codziennie propagandowej obróbce przez mainstreamowe media, coraz częściej zaczynają orientować się, gdzie leży ów problem.

Terroryzm dżihadystów to tylko jeden z aspektów totalnej wojny, jaka już toczy się na terytorium naszego kontynentu. Wojnę tę przed wiekami islam wydał światu leżącemu poza muzułmańską ummą, a celem agresji niemal od samego początku była chrześcijańska (dziś już niestety jedynie postchrześcijańska) Europa. Choć w ostatnich dziesięcioleciach walka prowadzona była głównie na polu demograficznym i propagandowym, to właśnie na naszych oczach na nowo wchodzi ona w fazę militarną. I – ponieważ ma podłoże religijne i cywilizacyjne -zmierza wielkimi krokami do eskalacji.

Problem w tym, że agresorzy nie czają się już – jak niegdyś – za wyznaczającym granice cywilizowanego świata limesem, ale żyją sobie spokojnie w jego wnętrzu. Rozciągnięta na dziesięciolecia pokojowa inwazja trwa już tak długo, że rdzenna ludność kolonizowanych krajów w ogóle jej nie dostrzegła, zlekceważyła ją lub po prostu do niej przywykła. Wszelkie przejawy reakcji były bezwzględnie tłumione przez okupującą europejskie kraje zlewaczałą eurokrację zrodzoną z plugawego łona rewolucji 1968 roku. To jej nienawiść do cywilizacji chrześcijańskiej sprawiła, że jej całkowite zniszczenie nie wystarczało, trzeba było jeszcze zasiedlić ziemię, na której kiedyś ta cywilizacja powstała, zupełnie obcym żywiołem ludzkim. A ponieważ proces ten postępował zbyt powoli, zorganizowano ruchawkę zwaną „arabską wiosną”, która doprowadziła do powstania zbrodniczego Państwa Islamskiego, a w dalszej konsekwencji – do tegorocznego tzw. kryzysu imigracyjnego.

Problem ten nie dotyczy przecież wyłącznie Francji. Mieszkańcy wielu europejskich państw czują się w coraz mniejszym stopniu gospodarzami w swych ojczystych krajach. Rośnie poczucie zagrożenia, o którym na razie nie wolno mówić, by nie narazić się na szykany ze strony politpoprawnych władz. Wszyscy mamy w pamięci śmierć brytyjskiego żołnierza, któremu odrąbali głowę w biały dzień na ulicy angielskiego miasta „bandyci”, których dżihadystyczny manifest był skrzętnie ukrywany przez media.

Największa fala inwazji 2.0, w ramach której setki tysięcy „uchodźców” maszerowały w tym roku przez Europę, dotarła do Niemiec. Pogłębiający się, choć skrzętnie ukrywany, chaos, jaki wywołuje ona w tym najbogatszym i najsilniejszym państwie Europy, stanie się wkrótce memento dla wszystkich, którzy jeszcze zastanawiają się nad przyjęciem kolejnych fal imigrantów.

Francois Hollande w przemówieniu, które wygłosił tuż po zamachach, próbował zaklinać rzeczywistość, opowiadając patetycznym tonem o wielkości Francji. Niestety, Francja przestała być wielka ponad dwieście lat temu, kiedy postanowiła dokonać autodekapitacji. Przed rewolucją 1789 r., jakby szyderczo do dziś nazywanej Wielką, kraj nad Sekwaną był największą potęgą na świecie – pod względem politycznym, gospodarczym, a przede wszystkim kulturalnym. Po dwóch stuleciach nic już nie zostało z grandeur de la France. Zaczadzona bełkotliwą narracją o równości, demokracji i „prawach człowieka” jest ona dziś „chorym człowiekiem Europy”. Czy będzie jakaś reakcja zwykłych Francuzów na „paryski 11 września”? Z pewnością tak, ale utonie ona w napuszonych przemówieniach polityków, ostrzeżeniach przed „rasizmem”, bezsilnych marszach „przeciwko przemocy”. Nadal istnieć będą no go zones, nadal płonąć będą samochody na przedmieściach. Nic nie wskazuje na to, by laicka, a więc z zasady niewidząca istoty problemu, republika miała poradzić sobie z agresywną mniejszością, która tak długo nasilać będzie gwałty i akty terroru, aż wreszcie narzuci swoje warunki i swoje porządki. I wówczas spokój zapanuje w Paryżu.

 

Piotr Doerre



Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie