28 lutego 2018

Niemiec z pochodzenia, Polak z wyboru. Józef Unrug – zapomniany admirał zapomnianej floty

(Józef Michał Hubert Unrug. [Public domain or Public domain], via Wikimedia Commons)

Urodził się, jak ona, za granicami Polski. Walczył i został, jak ona, pokonany w obronie Polski. Wreszcie, jak ona, dożył reszty swych dni na obczyźnie. On: admirał Józef Unrug. Ona – polska flota, którą Unrug dowodził. Wiele mieli ze sobą wspólnego. Również zapomnienie. O ile bowiem o naszych lotnikach czy żołnierzach zawsze mówiło się wiele, o tyle działalność naszej floty interesuje raczej tylko wąskie grono entuzjastów tematyki morskiej. Niewielu dziś wspomni przedwojennego dowódcę floty, wiceadmirała Unruga, który zmarł równo 45 lat temu, 28 lutego 1973 r. we Francji.

 

Niemiec z pochodzenia i służby

Wesprzyj nas już teraz!

Unrug, a właściwie von Unruh, to niemieckie nazwisko. Ta niemiecka, a na dodatek protestancka, rodzina szlachecka osiedliła się w Wielkopolsce jeszcze w XVI wieku, ale z początku niewiele wskazywało, że mieli wnieść coś pozytywnego dla swojej nowej Ojczyzny. Na czas drugiego pokolenia von Unruhów w Polsce przypadł potop szwedzki. Żyjący wówczas Krzysztof von Unruh, wprawdzie dosłużył się starostwa wałeckiego i gnieźnieńskiego… ale przede wszystkim ochoczo walczył po stronie Szwedów. Walczył nie dla politycznej wygody, ale z przekonania: palił i rabował katolickie kościoły; raz nawet zdarzyło mu się… spalić na stosie trzech katolików, w tym kapłanów, gdy nie chcieli zdradzić wiary.

 

Gdy zmieniła się koniunktura, von Unruhowie ukorzyli się przed naszym królem i walczyli ze Szwedami, wiernie służąc Rzeczypospolitej. Jednakże rodzina pozostawała żarliwie protestancka i niemiecka. W miastach, których właścicielami byli von Unruhowie – dzisiejsza Kargowa i Międzychód – statuty gwarantowały pełne prawa wyłącznie protestanckim Niemcom.

 

Czy von Unruhowie odetchnęli z ulgą, gdy po drugim rozbiorze znaleźli się w granicach Prus? Nie wiadomo, jednak z pewnością większość z nich szybko utożsamiła się z Prusami. Niemniej, właśnie na dobę rozbiorów przypadło nawrócenie jednej z gałęzi tego rodu na katolicyzm i na nieprzebłaganą polskość, co objawiło się również zmianą pisowni nazwiska. Co do szczerości tego nawrócenia wątpliwości być nie mogło, gdyż z pewnością nie było w niej żadnej korzyści. Jednym z tych, którzy się nawrócili w połowie XIX w. był ojciec Józefa, Tadeusz Unrug. Ten generał armii pruskiej tak bardzo cenił sobie polskość, że gdy Józef postanowił wstąpić do Cesarskiej Marynarki, Tadeusz na jego prośbę napisał odpowiednie listy polecające dla Akademii Morskiej… ale jednocześnie wydziedziczył Józefa, przepisując majątek na jego młodszego brata, z obawy, iż Józef mógłby się wynarodowić w służbie wojskowej. Biorąc pod uwagę późniejsze trudności Józefa z językiem polskim, trzeba przyznać, że nie były to płonne obawy.

 

Unrug w Cesarskiej Marynarce wysłużył prawie piętnaście lat na różnych okrętach, zwłaszcza na okrętach podwodnych. Został nawet komendantem szkoły „podwodniaków” i dowódcą flotylli szkoleniowej. Gdyby więc został w Niemczech, być może doszedłby do najwyższych stopni. Ale on nie miał zamiaru być Niemcem. Gdy powstała Polska, niemal natychmiast dołączył do formującej się Marynarki Wojennej.

 

Budowniczy floty

W międzywojniu Unrug walnie przyczynił się do budowy polskiej floty. Symboliczne było nawet to, iż pierwszy polski okręt, ORP Pomorzanin, został zakupiony przez Unruga. Pomimo małych rozmiarów i braku wartości bojowej, Niemcy nie chcieli sprzedać tego statku Polsce, ale kapitänleutnantowi Josephowi von Unruhowi – sprzedali. Unrug przyczynił się również znacznie do zaplanowania portu wojennego w Gdyni.

 

Od 1925 roku Józef Unrug, jako komandor, a potem kontradmirał, był dowódcą Floty i tzw. Obszaru Nadmorskiego, drugą osobą po kontradmirale Świrskim w Marynarce Wojennej. Oczywiście, w służbie pokojowej, Unrug nie mógł wsławić się wielkimi zwycięstwami. Możemy sobie jednak wyobrazić, jak ogromny wpływ na formację Marynarki, tak ludzi, jak i sprzętu, musiał wywrzeć przez te kluczowe 14 lat międzywojnia. O jego osiągnięciach najlepiej świadczy fakt, iż flota, którą on i jego oficerowie budowali – flota składająca się z zagranicznych okrętów, gdzie wielu z najwyższych oficerów stanowiło zlepek tradycji wojskowych trzech zaborów, flota budowana w kraju, gdzie od XVI wieku nie było w ogóle marynarki wojennej i żadnej tradycji służby morskiej – ta właśnie flota i jej załoga potem służyła u boku słynnej brytyjskiej Royal Navy, wywierając na Brytyjczykach niesamowicie pozytywne wrażenie.

 

O ile jednak nasza flota imponowała Brytyjczykom, trzeba szczerze powiedzieć: dla Polski nasza flota w czasie wojny nie osiągnęła nic. To z resztą było wiadome z góry; flotę budowaliśmy na przypadek wojny z Sowietami i w takim wariancie nasze okręty spełniłyby niezmiernie ważną rolę. Natomiast w walce z Niemcami Marynarka Wojenna była skazana na zagładę, poza tymi okrętami, które przedostałyby się do sojuszników. Na Bałtyku nie było zwycięstwa dla Polaków. Nie było go również dla Unruga.

 

Jeniec i emigrant

Początek wojny stanowi tajemniczą czarną plamę w jego życiorysie. Nie ma nawet pewności, co robił przez pierwsze kilka dni: wiadomo tylko, że w tym kluczowym momencie Unrug nie podejmował złych decyzji – po prostu nie podejmował żadnych. Dziś nie sposób powiedzieć, czy ten zwykle stanowczy i opanowany człowiek uległ chwilowemu załamaniu, czy raczej – są ku temu przesłanki – padł ofiarą wywołanego przez stres nawrotu przewlekłej łuszczycy, na którą cierpiał większość swego życia. Oczywiście aktywniejsze dowództwo nie uratowałoby polskiej floty na Bałtyku, być może jednak pozwoliłoby na zadanie większych strat Niemcom.

 

Pomimo początkowych trudności, kontradmirał Unrug był przedostatnim (pamiętajmy o Kleebergu!) polskim dowódcą, który kapitulował, już nie we wrześniu, a w październiku. Jako dowódca Floty i Obrony Wybrzeża, walczył do samego końca na Helu. Kapitulował dopiero, gdy dalszy opór nie mógł już przynieść żadnych korzyści. Całą resztę wojny Unrug spędził w niemieckich obozach. Paradoksalnie jednak, to właśnie w niewoli zapisane zostały najpiękniejsze karty jego życiorysu, te najbardziej godne przypomnienia i naśladowania.

 

Niemcy mieli wielki szacunek dla swego pobratymcy, dawnego cesarskiego oficera. Miał wielu krewnych w III Rzeszy. Oferowano mu służbę – z zachowaniem rangi – w niemieckiej flocie. Jednak Unrug pozostał wierny Polsce. Do legendy przeszedł fakt, iż ten Niemiec z pochodzenia, który w okresie międzywojennym z wielkim trudem szlifował swoją polszczyznę, i zawsze mówił z silnym niemieckim akcentem, przez cały okres niewoli z Niemcami rozmawiał wyłącznie za pośrednictwem tłumacza, oświadczywszy, że we wrześniu 1939 zapomniał języka niemieckiego. Wyjątków nie czynił dla nikogo; a już zwłaszcza dla generała Waltera von Unruha, który pewnego dnia został przysłany, aby namówić swojego kuzyna do współpracy. Wobec Niemców pozostawał ostentacyjnie sztywny, zimny i wyniosły. Jako jeniec znany był z tego, że potrafił zbesztać niemieckich oficerów czy żołnierzy, gdy nie traktowali go z szacunkiem stosownym dla jego rangi. Towarzyszy niewoli podnosił na duchu, również w ten sposób, iż nie pozwalał im nigdy na rozprzężenie, tak częste w obozach jenieckich. Zawsze był bardzo szanowanym i bardzo wymagającym oficerem – w niewoli również.

 

Prawość i stałość jego charakteru miała jeszcze parokrotnie dać o sobie znać. Po wojnie służył dalej w Marynarce na zachodzie tak długo, jak się dało, już jako wiceadmirał. Odmówił przyjęcia brytyjskiej emerytury, którą chciano mu ofiarować w drodze wyjątku jako podziękę za wyszkolenie polskich marynarzy walczących u boku Royal Navy. Nie mógł przyjąć tego gestu od rządu, który odwrócił się od Polski. Tym bardziej nigdy nie próbował ubiegać się o emeryturę w PRL-u, choć od czasu odwilży komuniści wręcz polowali na propagandowe okazje ściągnięcia do kraju przedwojennych dowódców.

 

Ostatnie lata spędził we Francji. Jak wielu innych polskich dowódców, z cichą godnością pracował w zawodzie daleko poniżej swoich kwalifikacji, w imię zasady, iż uczciwa praca nigdy nie hańbi. Gdy zaś zmarł na obczyźnie, nie tylko nie prosił o pochówek na Cmentarzu Marynarki Wojennej na Oksywiu, ale wręcz życzył sobie, aby jego prochy pozostały we Francji choćby i na zawsze – tak długo, jak długo nie zostaną tam z honorami pochowani jego trzej przedwojenni towarzysze rozstrzelani przez komunistów w tzw. procesie komandorów. Zwłoki zamordowanych komandorów: Przybyszewskiego, Mieszkowskiego i Staniewicza zostały odnalezione w 2014 roku, i wreszcie – 16 grudnia roku 2017 – nastąpił ich pogrzeb na Oksywiu. Jest nadzieja, iż w roku 2018 dołączy do nich ich dawny dowódca.

 

Admirał Unrug całym swoim życiem dowodził, jak wielkim i nieprzejednanym polskim patriotą może być obcokrajowiec, choćby przyszło mu walczyć przeciw własnym krewnym. Choć walnie przyczynił się do budowy polskiej floty, w jego życiu niewątpliwie najbardziej imponuje jego kręgosłup moralny, wykuty z tej samej stali co jego okręty.

 

 

Jakub Majewski

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie