24 czerwca 2016

Tych głosów nie dało się policzyć inaczej. Ale to jeszcze nie koniec

(REUTERS / FORUM)

To nie było referendum, którego wyników można by przypilnować nad urną, wszak w kraju o tak ugruntowanej demokracji chwyty stosowane na wschodzie Europy nie przejdą. Ale w Europie Zachodniej załatwia się takie rzeczy inaczej – nie ma przecież takiego referendum, którego nie można powtórzyć!


„Boję się efektu domina”, „To trudny dzień dla Europy”, „Tragedia”, „Triumf antyeuropejskich agentów Putina” – to pierwsze komentarze na Brexit euroentuzjastycznie nastawionych polityków. Tych samych, oderwanych od rzeczywistości pół-inteligentów, którzy przez lata zatracali się w swej utopii tak bardzo, że nie dostrzegali najbardziej oczywistych problemów obywateli Unii Europejskiej. Część spośród eurokratów to oczywiście ludzie po prostu źli, słudzy światowej rewolucji, pragnący budowy nowego ateistyczno-ekologicznego porządku, ale inna ich część to pożyteczni idioci tak zamroczeni euro-ideologią, że zupełnie ślepi na to, co dzieje się w ich własnych krajach.

Wesprzyj nas już teraz!

Mimo ogromnej skali euro-propagandy we Francji w kolejnych wyborach co trzeci obywatel zagłosował na Front Narodowy. Holendrzy odrzucili traktat stowarzyszeniowy Ukrainy z Unią Europejską (głosując nie tyle przeciw samemu rozszerzeniu, co przeciw Unii w ogóle) miażdżącą ilością głosów. Na Węgrzech od lat rządzi Victor Orban, a w Austrii dopiero cuda nad urną sprawiły, że w fotelu prezydenta nie zasiada eurosceptyk, przy którym brytyjscy prawicowcy jawią się jako umiarkowani eurorealiści. Na rekordowe poparcie wskazują sondaże dla lekko sceptycznej wobec brukselskiej biurokracji partii rządzącej w Polsce – mimo tego Donald Tusk, Angela Merkel i Francois Hollande przez lata robili dobrą minę do złej gry, nie widząc (lub udając że nie widzą), że coś się w Europie zmienia.

I nie będą tego dostrzegać także teraz – jeżeli krwawe jatki urządzane przez muzułmańskich imigrantów w Belgii sprawiają, że eurokraci przestrzegają przed zakazem aborcji w Polsce, a odpowiedzią na masowe protesty obywateli sprzeciwiających się ideologii gender jest jej instytucjonalizowanie i finansowanie, oznacza to, że alienacja władz Unii od poglądów jej obywateli osiąga już poziom wręcz absurdalny.

Brytyjczycy dostrzegli to już dawno. Ich brawurowy sprzeciw wobec brukselskiego bata może stać się punktem przełomowym w historii Europy – dziś już nikt nie będzie w stanie wmówić najbardziej nawet euroentuzjastycznemu Polakowi czy Chorwatowi, że członkostwo w Unii Europejskiej to oczywistość i dziejowa konieczność. Brytyjczycy otwierają drzwi, którymi socjalistyczne struktury UE opuścić mogą też inne narody – potrzeba jedynie odwagi i determinacji, jaką wykazali się Wyspiarze.

W Polsce nie istnieje dziś realny sprzeciw wobec Unii Europejskiej – partia rządząca sama siebie nazywa „pro-europejską”, jej politycy zabiegali o pozostanie Brytyjczyków w Unii, a entuzjazm pro-unijny w narodzie od lat karmionym propagandą sprawia, że siła ruchów antyunijnych jest żałośnie znikoma. Ale to zmieni się dzięki brytyjskiemu przykładowi. W Wielkiej Brytanii pamięta się bowiem, że zarówno swoboda podróżowania, swoboda podejmowania pracy w innym kraju i osobista wolność jednostki nie są wynalazkiem Unii Europejskiej, nie zostały stworzone w XXI wieku! Zanim świat opętało socjalistyczne szaleństwo Europejczycy cieszyli się bowiem wszystkim tym, za co dobroduszni euroentuzjaści najbardziej kochają Brukselę. Dlatego jeżeli Polacy chcą mieszkać i pracować na Wyspach – niech mieszkają i pracują! Nikogo przecież nie dziwi exodus setek tysięcy naszych rodaków z III RP – w naszym nieszczęśliwym kraju rzeczywiście wielu z nich nie miało czego szukać, a głównym winnym tego stanu rzeczy była klasa polityczna. Ta sama kasta, która dziś zachwala korzyści z pozostawania w Unii.

Eurosceptycy w Wielkiej Brytanii nie mogą jednak jeszcze popadać w hurra-entuzjazm. Pamiętajmy bowiem, że Unia, mimo używania przez jej rządców demokratycznej nowomowy, jest tworem skrajnie antywolnościowym, i nie lubi godzić się z decyzjami podejmowanymi w drodze demokratycznej, jeśli tylko są one niezgodne z planem Brukseli. Wszyscy pamiętamy przecież referendum w sprawie „konstytucji europejskiej” we Francji i Holandii – obywatele tych państw dokument ów odrzucili, więc eurokraci… zmienili jego tytuł i ponownie poddali pod głosowanie, tym razem już „udane”. Gdy Irlandczycy odrzucali Traktat Lizboński, referendum powtarzano do skutku.

Jak będzie z Brytyjczykami? Czy tak trudno wyobrazić sobie, że Angela Merkel złoży za chwilę Davidowi Cameronowi propozycję, z której wynikać będą ogromne korzyści materialne dla Brytyjczyków, pójdzie też na inne ustępstwa, po czym zapowie, że w związku ze zmianą sytuacji trzeba zagłosować jeszcze raz? To przecież dokładnie sprawdzony wzorzec.

Przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk w swym pierwszym wystąpieniu po ogłoszeniu oficjalnych wyników referendum przypomniał maksymę: „co nas nie zabije, to nas wzmocni”. To nieopatrzna wypowiedź – to referendum przecież Unii Europejskiej w żaden sposób nie wzmocni. Chyba, że Donald Tusk (wtajemniczony przez Angelę Merkel lub innych swych mocodawców) już dziś wie więcej niż my i Brytyjczycy.

Krystian Kratiuk

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie