19 lutego 2019

Czy mamy się bać Polexitu? I czy nastąpi wraz z Italexitem?

( Sergei Fadeichev/TASS )

Straszenie nas Polexitem przez liberalnych komentatorów nie ma większego sensu. Przecież Europa zmienia się dynamicznie na naszych oczach krocząc najprawdopodobniej w kierunku upadku. Czy wyjdziemy z niej, czy ona wyjdzie z nas i czy pomożemy jej w tym z nowym partnerem, tym razem już nie brytyjskim, a włoskim?

 

Po referendum w sprawie Brexitu, każde właściwie państwo de facto może stanąć wobec „zarzutu” chęci powtórzenia drogi brytyjskiej. Takie zarzuty niewiele jednak znaczą. Problemem Europy nie jest bowiem Brexit, Polexit czy nawet Germexit. Największą jej bolączką jest brak recepty na samą siebie. Jej elity są kompletnie bezproduktywne, przywódcy nie są w stanie stawić czoła przeciwnościom na krajowych podwórkach, a cóż dopiero na europejskiej arenie. Wypalona, zniszczona, z pooraną zmarszczkami twarzą, gotowa do kapitulacji, bez pomysłu na rozładowanie wewnętrznych napięć – Unia Europejska upodobnia się do swej pani, Angeli Merkel niczym pies do właściciela.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Czy w tym kontekście w ogóle jest sens stawiać pytania o kolejne exity? Czy to jest w ogóle na miejscu? Na naszych oczach dokonuje się bowiem przesilenie, które za kilka wieków opisywane będzie w książkach do historii jako być może jedno z ważniejszych w dziejach współczesnego świata wydarzeń. Imperia nie upadają w jeden dzień. Gdy Odoaker zrzucał z tronu Romulusa Augustulusa, nikomu do głowy nie przyszło, by drugiego dnia ogłaszać upadek Cesarstwa Rzymskiego. Zbuntowany żołnierz, magister militum rzymskiej armii, zrobił to, co buntownicy robią władcom. Podobnie jak Brytyjczycy zrobili to, co kraje unii robią uniom – czasami je opuszczają.

 

A jednak – na naszych oczach kończy się pewna epoka w życiu współczesnej Europy. Ci, którzy twierdzą inaczej, bagatelizując kryzys i wzywając do zastosowania się do stałej unijnej recepty na kryzys (więcej integracji!), są pospolitymi ignorantami. Sądzą, że jeśli przyjmiemy euro i poudajemy, że nie dostrzegliśmy nawet, gdy ważny gość spektakularnie i z chamskim okrzykiem opuścił salę balową, wszystko z czasem wróci do normy. Ale to w ogóle nie jest nasza – Polski – rola. My nie ratujemy imperiów, nie naprawimy ich. Zadaniem takich krajów, jak nasz, jest odpowiednie odczytywanie biegu politycznych zdarzeń, nim przejdą one do historii, powodując przykre konsekwencje. A gdy uda nam się je odczytać powinniśmy, w zgodzie z racją stanu, jak najlepiej się urządzić.

 

Proste? Niby tak. Ale polityka jest zawsze sumą gier o nie zawsze wiadomym wyniku. Wielu gier, które intensywnie toczą się dzisiaj w Europie. Gdzie w tym miejscu jest Polska? Czy szargana nieporadnymi próbami reform, odnajdzie się na arenie europejskiej polityki paliatywnej?

 

Wizyta Salviniego

 

Choć w Polsce zwykle nie doceniamy wagi wyborów do Parlamentu Europejskiego, tym razem ich wynik może całkowicie odmienić UE. Partie antysystemowe, nazywane też przez liberałów populistycznymi, pragną bowiem wreszcie zdyskontować popularność w swoich krajach atakując wygodny konsensus – o zgrozo! – chadeków z socjalistami.

 

Jeśli włoskiemu bohaterowi społecznej wyobraźni, wicepremierowi Matteo Salviniemu uda się do spółki z Marine Le Pen i Viktorem Orbanem zbudować sojusz w Parlamencie Europejskim, Unia zostanie poddana silnym tendencjom odśrodkowym. Nie oznacza to jej destrukcji, ale – choć europosłowie mają ograniczony wpływ na strategię polityczną UE – pojawi się potężna grupa nacisku oraz parasol ochronny dla wszystkich ugrupowań krytykowanych i sekowanych przez Brukselę. Zwłaszcza dla tych, które utworzyły rząd i przeprowadzają reformy niejako wbrew interesom unijnych urzędników – a ściślej: wbrew ich mocodawcom.

 

Czy jednak w projekcie Salviniego, któremu marzy się przewrócenie brukselskiego stolika, jest miejsca dla PiS? Włoski polityk nie ukrywa, że partia Kaczyńskiego mogłaby odgrywać istotną rolę w dokonywaniu takich manewrów. A to wielka pokusa, wszak Bruksela zdążyła już napsuć krwi rządowi w Warszawie, a zatem zagranie jej na nosie i uzyskanie zarazem większego wpływu na unijną politykę, musi być kuszące. Jest jednak pewne „ale”, które wymaga odrobiny refleksji.

 

Z Rosją, ale dokąd?

 

Salvini uparcie twierdzi, że polskie interesy są w dziewięćdziesięciu procentach zbieżne z włoskimi. Jest przy tym politykiem z wielkim temperamentem, w czym nieco przypomina Jarosława Kaczyńskiego. Z drugiej strony – jest także politykiem innego typu, bliższym Orbanowi. Potrafi bezwzględnie walczyć o władzę, umie zjednać sobie lud, sprytnie manewrując w meandrach jego nastrojów. Wie także, kiedy podnieść konserwatywne kwestie, bo doskonale wyczuwa, iż w czasach zamętu religijne symbole i odwołania do katolicyzmu, mogą dawać poczucie bezpieczeństwa. A przy tym nie oferuje wiele więcej poza gestem i retoryką, choć oczywiście zdaje się lepiej rozumieć interes narodowy niż poprzednicy. Jest – podobnie jak Orban – do bólu pragmatyczny. Kiedyś, jako liberał, dostrzegał w południu Włoch największego wroga i darmozjada, dzisiaj jest tam największym politycznym idolem.

 

Dokąd jednak zmierza Salvini? Trudno dociec. Wiadomo, że najbardziej palącą dla niego kwestią jest rozwiązanie kryzysu imigranckiego, który dla Polski nie jest zagrożeniem. Chyba, że upór i presja ze strony Salviniego doprowadzą Brukselę do kolejnych pomysłów w rodzaju relokacji imigrantów. Wtedy Warszawa znów będzie zmuszona bronić swojej suwerenności w ramach Unii Europejskiej. Innym problemem jest kwestia Rosji. Zarówno Salvini jak Orban i Le Pen dostrzegają w Moskwie cennego partnera. Wyłączywszy francuską polityk, która przyjęła od Kremla pożyczkę, nie ma żadnych dowodów, by pozostali dwaj przywódcy byli zależni od Rosji w inny niż polityczny sposób. Dla nich Moskwa stanowi zapewne cenny równoważnik w relacjach z Brukselą. A przecież każdy dyplomata cieszy się, gdy poszerza sobie pole manewru.

 

Dla Polski prorosyjskie sympatie Orbana i Salviniego stanowią jednak poważny problem. A dla Kaczyńskiego są to wręcz kwestie nie podlegające żadnym kompromisom. Choć z drugiej strony mówimy o współpracy w ramach Parlamentu Europejskiego, która mogłaby stanowić dla nas siłę osłonową w relacjach z Brukselą. Może to okazać się szczególnie ważne w sytuacji, gdy dość opornie idą nam próby nawiązania relacji z Berlinem, nadal chyba przekonanym o tym, że cykl polityczny, w którym rządzi PiS wkrótce dobiegnie końca.

 

Salvini na pewno nie jest partnerem marzeń dla polskich władz. Kto nim jednak jest? Być może warto przetestować sojusz z nim, choćby na próbę. Pakt w Parlamencie Europejskim pozwoliłby przyjrzeć się temu energicznemu politykowi, sprawdzić, o co naprawdę mu chodzi. A przy tym można świetnie wykorzystać ogromne pragnienie włoskiego wicepremiera, by do „antysystemowej” koalicji włączyć PiS. „Antyrosyjską kartą” nasz rząd może ugrać bardzo wiele w toczących się rozmowach. Czy jednak włodarze PiS zaryzykują, by na poważnie usiąść do stołu z nowym partnerem?

 

Tomasz Figura

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie