31 stycznia 2020

Nastał Brexit – a po Brexicie?

(fot. pixabay)

A więc to już dzisiaj. Z końcem 31 stycznia, o północy, Wielka Brytania opuści Unię Europejską. Chwilę to potrwało: trzy i pół roku. Czas z perspektywy przeciętnego Brytyjczyka zmarnowany, roztrwoniony nawet nie na żmudne negocjacje z Unią, tylko na wewnętrzne spory w brytyjskim establishmencie. Ostatecznie się udało. I… co dalej?

 

Przed spojrzeniem w przyszłość, warto najpierw spojrzeć wstecz. Proces Brexitu nie zaczął się od zwycięstwa w referendum. Decyzję o przeprowadzeniu referendum brytyjski rząd i parlament podjęły prawie pięć lat temu. Równo siedem lat temu ówczesny premier Dave Cameron zapowiedział referendum jako obietnicę wyborczą. A przecież być może wycofałby się z tej obietnicy, gdyby nie ten drobny szczegół, że jeszcze wcześniej – ponad dziesięć lat temu – złożył inną obietnicę wyborczą dotyczącą zatwierdzenia traktatu lizbońskiego właśnie drogą referendum. Tamtą obietnicę złamał pod presją reszty Unii Europejskiej. I właśnie przez to, że poprzednią obietnicę złamał, tym razem Cameron został przyparty do muru, uruchamiając łańcuch wydarzeń wiodących do Brexitu.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Droga bynajmniej nie bez odwrotu

Na każdym kroku tej drogi, Brexit można było zatrzymać. Przed referendum, Cameron wybrał się do Brukseli, aby wynegocjować ustępstwa, które miały pomóc mu zwyciężyć, przekonując Brytyjczyków, że warto pozostać w Unii. Bruksela kategorycznie odmówiła mu nawet najmarniejszego listka figowego. Podczas kampanii referendalnej, urzędnicy unijni mogli przechylić szalę na korzyść remainerów – zamiast tego, ich szorstkie, wprost bezczelne interwencje przekonywały kolejnych wyborców, aby poprzeć Brexit.

 

Nawet już po Brexicie, Unia dysponowała wciąż wystarczającymi wpływami, aby odbudować organiczne poparcie dla pozostania, w taki sposób, aby z biegiem czasu albo odwołano Brexit przy poparciu większości, albo przynajmniej doprowadzono do wyjścia w tak pozytywnej atmosferze, że po kilku latach znalazłaby się większość popierająca powrót Wielkiej Brytanii. Tymczasem, nieumiejętnie rozdmuchiwano wewnętrzny spór w Wielkiej Brytanii, jednocześnie na każdym kroku negocjacji dając upust swojej złej woli i niechęci. To Unia przypieczętowała Brexit, stawiając siebie jako wroga niepodległej Wielkiej Brytanii negocjującego traktat kapitulacyjny – co, siłą rzeczy, ustawiło politycznych remainerów w roli jawnych kolaborantów. Bezustanne blokowanie działań parlamentu, a także milionowe manifestacje w Londynie, które miały być pokazem siły opcji remain, wyłącznie zamaskowały katastrofę, jaką dla remain była zamiana szerokiego, umiarkowanego poparcia mas społeczeństwa, na fanatyczne, ale poparcie paromilionowej mniejszości.

 

Do takiego rozwoju wydarzeń przyczyniła się też walnie prasa brytyjska, która całymi latami pompowała w opinię publiczną bezustanną tyradę tekstów o katastrofie jaka nadchodzi. O zapaści gospodarczej która miała zacząć się już z wynikiem referendum, a skoro się nie zaczęła, to lada chwila, w trakcie negocjacji, lada chwila, już, już, teraz już na pewno… Media epatowały jawną wprost nadzieją na kryzys, satysfakcją na każde kłopoty Brytanii, oraz niezadowoleniem, gdy brytyjska gospodarka jednak odnosiła sukcesy.

 

W tych okolicznościach, mam nadzieję, że czytelnicy mi wybaczą, że nie będę dywagował jeszcze o realnych prospektach niezależnej Wielkiej Brytanii. Może odniosą sukces. Może nie. Może za kilka lat reszta Europy będzie podziwiać potęgę gospodarczą która, uwolniona z łańcuchów biurokracji, nie przestaje zadziwiać wzrostem A może przeciwnie, Wielka Brytania pogrąży się w marazmie, zachowując podległość wobec gospodarki europejskiej i trwoniąc korzyści z niepodległości. Nie wiem. Wiem tylko jedno: wszelkie głosy mówiące o nieuchronnej katastrofie Wielkiej Brytanii są głosami ludzi skompromitowanych doszczętnie pięcioma latami czarnowidztwa, ludzi, których stronnicze prognozy ani razu się nie spełniły. Jednocześnie, warto pamiętać, że Partia Konserwatywna zwyciężyła ostatnie wybory obiecując nie liberalizację, ale zaledwie bardziej umiarkowany socjalizm niż proponowali Laburzyści – a i oni nie przepadli bezpowrotnie. Nie sposób więc wykluczyć, że w przyszłości, niezależna Wielka Brytania zdławi swoją gospodarkę na własne życzenie.

 

Jak prognozować sukces czy porażkę Brytyjczyków, gdy tak naprawdę, jeszcze nie opuścili Unii?

 

Brexit w połowie drogi

Dzisiejszy Brexit jest bowiem wyjściem iście w stylu brytyjskim. W Wielkiej Brytanii istnieje sieć tak zwanych „halfway houses” – domów w połowie drogi, miejsc, gdzie może (czasem musi) zamieszkać wychodzący z więzienia kryminalista w celu odbycia dalszej rehabilitacji i dostosowania do życia na wolności. Dzisiejszy Brexit jest właśnie przejściem do takiego limbusu w połowie drogi pomiędzy więzieniem a wolnością. Z dniem jutrzejszym nic a nic się nie zmienia. Wielka Brytania będzie poza Unią, ale w trwającym do końca roku okresem przejściowym praktycznie nic się nie zmieni.

Co będzie dalej, zależy od tego, jakie warunki dalszego współżycia zostaną w tym czasie wynegocjowane. Będą to ostre negocjacje. Z jednej bowiem strony, Boris Johnson będzie chciał pokazać, że jest twardszym, bardziej zdeterminowanym negocjatorem niż katastrofalnie ugodowa, strachliwa Theresa May. Temu też służy kategoryczne odrzucanie możliwości przedłużenia okresu przejściowego, w razie, gdyby nie udało się wynegocjować umowy na przyszłe relacje. Z drugiej jednak strony stoją eurokraci, twierdzący, że łatwo już było: że te niezmiernie trudne negocjacje warunków wyjścia jakie doprowadziły do obecnej przejściowej umowy, były banalnie łatwe w porównaniu do tego co teraz nadejdzie.

 

Mimo tych złowrogich pomruków, Brytyjczycy mają powody do optymizmu. Oni mają swoje problemy, owszem, ale to nie oni, tylko Unia Europejska pogrąża się w długotrwałym marazmie. To nie brytyjska, ale europejska ekspansja właśnie została zatrzymana i cofnięta. Śmiem sądzić że prognozowane obecnie spory na temat przyszłości Szkoci oraz Irlandii Północnej, choćby nawet doprowadziły do oderwania tej ostatniej, są niczym w porównaniu do sporów wewnętrznych które będą rozdzierać Unię w następujących dekadach. Bolesny proces Brexitu skutecznie wyciszył na czas jakiś dyskusje o Nexitach, Frexitach, Irexitach czy Swexitach, ale przecież fundamentalne przyczyny Brexitu jakimi jest niezgoda samych Europejczyków na unijną integrację pozostają nienaruszone. Ten nurt, jeszcze ukryty, będzie się wzmagał. Kryzys Unii się dopiero rozpoczyna, a próby narzucenia franko-niemieckiej (wewnętrznie rozbieżnej) wizji przyszłości mogą tylko prowadzić do dalszych tarć, jak widzimy chociażby dziś w Polsce.

 

Po Brexicie będą kolejne „exity”. Ale kiedy – i jak?

 

Długi marsz do Brexitu, jeszcze dłuższy do Polexitu

Wspomnieliśmy, że brytyjska droga do wyjścia trwała dziesięć lat. Ale to jest przecież skrócona wersja wydarzeń. Jeśli ktoś byłby chętny poznać prawdziwą drogę jaką przeszli brytyjscy zwolennicy opuszczenia Unii, mógłby zacząć od rozmowy z – od jutra, byłym – 48-letnim europosłem Danielem Hannanem, który często twierdzi, bynajmniej bez przesady, iż całe swoje dorosłe życie poświęcił idei Brexitu. Walka z Unią, główna polityczna idée fixe Hannana, pochłonęła dokładnie 28 lat jego życia. A przecież choć jego wkład w Brexit jest nieoceniony – to nie on był tym który ten proces wystartował. Ruch na rzecz wyjścia liczy sobie faktycznie ponad trzydzieści lat.

 

Trzy dekady, od pierwszych wątpliwości, powstania pierwszego umiarkowanie eurosceptycznego think tanku do ostatecznego wyjścia. Tak było w Wielkiej Brytanii – niegdyś dumnym światowym imperium, mocarstwie atomowym, jednej z największych gospodarek świata, kraju, którego kultura wywarła tak wielki wpływ, że dzisiaj ich językiem narodowym potrafi porozumiewać się ponad jedna czwarta światowej populacji. Kto, jeśli nie oni, miałby większe powody, aby patrzeć na swoją przyszłość poza Unią Europejską z optymizmem? Mimo to, trzeba było ćwierci wieku, aby przekonać chociaż połowę narodu do poparcia Brexitu, a potem okazało się, że to nie wszystko – że trzeba jeszcze niemalże siłą zmusić uwikłane w Europie elity do przeprowadzenia tego, do czego się wszak zobowiązały wszystkie główne partie Wielkiej Brytanii.

 

Trzydzieści lat. I wiele żmudnej pracy, prowadzonej nie na jednym, ale na dwóch frontach. Z jednej strony, argumentów przeciw Unii, przeciw jej biurokratycznej obsesji, przeciw utracie wolności w postępującej eurointegracji. Z drugiej zaś strony, pełnych optymizmu argumentów za niezależnością, za własną drogą która może dać lepsze owoce niż realnie przecież dostrzegane przez Brytyjczyków korzyści z członkostwa w Unii. To właśnie ten pozytywny przekaz ostatecznie przechylił szalę w referendum. Warto to podkreślić, gdyż o ile w Polsce powoli przybywa rozmaitych publikacji wyliczających ujemne konsekwencje członkostwa w Unii, optymistycznych i pozytywnych publikacji o szansach i możliwościach Polski poza Unią zwyczajnie nie ma.

 

Czy więc polscy eurosceptycy mogą mieć nadzieję, że u nas też już zaczęło się to trzydzieści lat, że gdzieś w tle ukrywa się zegar, jeszcze niezauważony, ale już odliczający lata, miesiące, dni i godziny do Polexitu? Być może. Ale jeśli tak, bynajmniej nie jest to wynikiem skuteczności eurosceptyków. Faktem jest, że przy obecnym kryzysie, możemy prędzej doczekać rozpadu Unii w ogóle niż naszej własnej, polskiej decyzji o wyjściu. Na ten moment bowiem, Polacy sami absolutnie nie wierzą w silną Polskę poza Unią – toteż właśnie od zbudowania tej wiary zależy przyszłość Polski.

 

Jakub Majewski

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie