26 lutego 2014

Narodowy Program Rodzenia Dzieci

(fot. MARIAN ZUBRZYCKI/FORUM )

Strasznie się wszyscy uśmiali, kiedy PiS zaproponował zmiany w polityce prorodzinnej w postaci wprowadzenia miesięcznej dotacji na jedno dziecko w wysokości 500 złotych. Śmiech to, oczywiście, zdrowie. Trudno tylko powiedzieć, co jest śmiesznego akurat w tej propozycji.

 

Kiedy ktoś śmieje się z dobrego żartu – warto pamiętać, że nie wszystkie żarty bawią wszystkich w tym samym stopniu – to nie wydaje się to dziwne ani na jotę. Naturalne jest też, że śmiejemy się oglądając komedię w kinie, czy snując podczas towarzyskich spotkań jakąś frapującą anegdotkę. Ale gdy ktoś śmieje się, dajmy na to z tego, że w warzywniaku można kupić warzywa, to postronny obserwator podrapie się znacząco po głowie, rozważając psychiczną kondycję śmieszka.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Takie wrażenie owego „postronnego obserwatora” miał niżej podpisany, gdy słuchał reakcji na propozycję Prawa i Sprawiedliwości by przyznać rodzinom miesięczną dotację na dziecko w wysokości 500 zł. Zrozumiałe, że zapowiedzi partii opozycyjnej mają to do siebie, że odpowiedzialność w ich realizowaniu jest zerowa. Partia, która nie rządzi niczego zrealizować nie może, bo brakuje jej do tego narzędzi. Może co najwyżej proponować. Za propozycję żadnej odpowiedzialności jednak nie ponosi.

 

Tyle, że prześmiewcy pisowskich propozycji programowych – w kwestiach gospodarczych bardzo socjalnych – naigrywali się z prorodzinnej dotacji nie dlatego, by zakpić z sytuacji, gdy ktoś proponuje coś, czego, przynajmniej w najbliższym czasie, zrealizować nie może, ale by zakpić z samej propozycji w ogóle.

 

Co jest śmiesznego w propozycji: „500 zł miesięcznie na jedno dziecko”? Ano po pierwsze to, że nie ma na to pieniędzy. Ważki to argument. Szczególnie, że wypowiedział go sam premier. Tylko że on dotychczas jakoś niespecjalnie przejmował się tym, iż nie ma na coś pieniędzy. W budżecie mamy deficyt (premier-skąpiec wydaje więcej niż zarabia), a dług publiczny rośnie sobie w najlepsze. A jak pojawia się potrzeba i pieniądze trzeba znaleźć, to premier znajduje je sięgając głębiej do kieszeni podatników lub po prostu zabierając pieniądze z kont w OFE.

 

Po drugie, kpiarze dziwują się, jak można bronić propozycji PiS-u, która jest przecież – argumentują – skrajnie liberalna. To niezwykle mocny argument i trudno z nim dyskutować. Tylko co z tego wynika, że propozycję takiej dotacji nazwiemy bardziej lub mniej liberalną? Nic. Bo wiele zależy od tego, czy będzie ona skutecznym bodźcem, zachęcającym rodziny do posiadania większej ilości dzieci.

 

Polityka prorodzinna rządu Donalda Tuska jest jednym wielkim pomieszaniem z poplątaniem. Kusi się na przykład rodziny ulgami podatkowymi, ale gdyby usiąść z kalkulatorem i wyliczyć, to korzystniejsza ulga (w przeliczeniu na jedno dziecko) przypada rodzinie z… mniejszą ilością dzieci. Co więcej, jak wynika z danych NIK z ulg korzysta zaledwie… 31 proc. rodzin wychowujących troje lub więcej dzieci. Jest to więc instrument iluzoryczny.

 

Obecnie rząd dotuje na przykład nianię lub żłobek. Dlaczego tych pieniędzy miałby nie skierować wprost do kieszeni rodziców, zakładając, że rodzic wie najlepiej, na co przeznaczyć otrzymaną kwotę?

 

Oczywiście pobrzmiewają również głosy, że taka dotacja pogłębiałaby patologie na przykład w rodzinach z problemami alkoholowymi. Bo przecież, rzecz to powszechnie wiadoma, 50 proc. mężów i ojców to łajzy szlajające się z puszką piwa w jednej ręce i z papierosem w drugiej. Dajmy z tym spokój! Może jednak lepiej, zamiast straszyć dysfunkcjami w rodzinie, warto byłoby na poważnie zająć się tym, by rodziło się nam nieco więcej dzieci. Z tropienia patologii niewiele nam przyjdzie. Nie wypada tak zresztą robić zwłaszcza tym politykom i publicystom, którzy deklarują potrzebę wzrostu znaczenia miłości w polityce i którzy zawzięcie walczą w związku z tym z wszystkimi spiskowymi teoriami prawicy.

 

Na koniec nieoceniona Magdalena Środa przeraziła się propozycją dotacji, uznając ją za próbę zmuszenia kobiet do rodzenia dzieci. Wiadomo: prawo kobiet – czymkolwiek ono jest i czymkolwiek różni się od praw człowieka – nie pozwala na to, by dotacją zmuszać kobiety do rodzenia. Środa jednak lubi sobie pisać o faktach, które nie istnieją, tworząc je zapewne na pilną potrzebę uzyskania wierszówki z felietonu dla „Gazety Wyborczej”. Jak pokazują chociażby badania World Values Survey, Polacy w większości chcą zakładać rodziny i chcą mieć dzieci, a ponad 40 proc. chciałaby mieć ich troje lub więcej. Sorry, prof. Środo, takie mamy dane.

 

Propozycja PiS jest ciekawa i jako taka warta dyskusji. Dyskusji w szerszym kontekście, czyli stawiania pytań o to, czy istnieje w ogóle w Polsce jakiś pomysł na politykę prorodzinną. Można oczywiście poszczególne pomysły wykpić, zaszufladkować lub zakopać je pod stekiem bzdur ideologicznego bełkotu. Zegar jednak tyka. A dzieci rodzi się coraz mniej. Chyba że, w myśl zasady, iż rząd załatwi nam wszystko, Donald Tusk ogłosi wprowadzenie Narodowego Programu Rodzenia Dzieci. Wtedy możemy być pewni tego, że kraj obrodzi w maluchy, tak samo jak na wierzbie wyrosną nam gruszki.

 

 

Krzysztof Gędłek

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie