25 lutego 2016

Europa przestaje się opłacać

(Fot. Nick Benjaminsz / freeimages.com)

 

Istnieją dwa podstawowe budulce Unii Europejskiej. Pierwszym jest marzenie, drugim są interesy. Marzeniem, które legło u podstaw budowy Unii Europejskiej jest kontynent wolny od wojen, jakie znamy z podręczników historii, zwłaszcza tych poświęconych historii pierwszej połowy XX w. Marzenie to, ewoluując, jak sądzę, stało się snem o budowie jednolitego tworu państwowego, Państwa Europejskiego posiadającego wszelkie atrybuty państwa sensu stricte. Ewoluując dalej, jak sądzę, państwu temu nadano konkretny ustrój i orientację ideową.

 

Wesprzyj nas już teraz!

Tym, co miało łamać oczywisty opór przeciwników idei zastąpienia tradycyjnych państw narodowych jednym paneuropejskim superpaństwem miało być to, co nazwać można krótko „dobrym interesem”. Wspólna Europa, ze swobodą przepływu osób, dóbr, usług i kapitału, gwarantować miała swoim obywatelom sukces jak najbardziej materialny. Skoro miała być „dobrym interesem”, miała się opłacać. Trzeba przyznać, że do pewnego momentu istniały przesłanki, by zakładać, że projekt się powiódł, czego dowodem wyniki ekonomiczne państw uczestniczących w pierwszych przymiarkach do stworzenia UE – Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej i Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali, czy gospodarek peryferyjnych przyjętych do europejskiej wspólnoty w latach 70-tych i 80-tych XXw. (Portugalia, Hiszpania, Grecja, Irlandia) w pierwszych dekadach ich uczestnictwa w europejskich strukturach.

 

Problemy zaczęły wypływać na powierzchnię z chwilą, kiedy podjęte zostały kroki zmierzające do głębszej integracji ekonomicznej i politycznej państw zrzeszonych w UE. Dotyczyło to zwłaszcza przyjęcia wspólnej waluty, euro, ale także forsowania za wszelką cenę niepopularnych projektów politycznych takich jak Traktat Lizboński.

 

Bez względu na fakt, czy załamanie gospodarcze niektórych krajów dzisiejszej UE wynikało z kruchych podstaw ich gospodarek kamuflowanych tylko fikcyjnymi, czy papierowymi osiągnięciami ekonomicznymi, czy z innych przyczyn, to wprowadzenie euro do tych krajów, obok innych europejskich wynalazków (np. funduszy europejskich), utrwaliło tylko źródła kryzysu wprowadzając ich rynki w stan toksycznej równowagi. Owa toksyczna równowaga jest punktem, w którym rynkowe siły równoważą się na takim poziomie, który generuje trwale niepożądane skutki w postaci np. wysokiego bezrobocia, permanentnego deficytu handlowego, czy budżetowego. Ten ostatni przeradza się w zadłużenie sektora publicznego prędzej czy później przekraczającego możliwości nie tylko jego spłaty, ale nawet obsługi przez zainteresowane państwa.

 

Problem bezrobocia widać wyraźnie w przypadku tzw. gospodarek południowych, tj. krajów takich jak Portugalia (11,8 proc. bezrobocia w grudniu 2015, Eurostat), Hiszpania (20,8 proc.), Włochy (11,4 proc.), Grecja (24,5 proc.), Cypr (15,7 proc.). Ale nie tylko tam. Francja notuje bezrobocie rzędu 10,2 proc. w tym samym czasie. Gospodarka polska z kolei, choć notuje stosunkowo niski poziom bezrobocia (7,1 proc., w związku z metodologią wskaźnik Eurostat jest o ok. 2 pkt. proc. niższy od wskaźnika GUS), to jednak biorąc pod uwagę poziom emigracji zarobkowej okazała się nie dość pojemna, by wytworzyć miejsca pracy dla ok. 4 mln ludzi aktywnie poszukujących pracy (szacunkowe zestawienie stopy bezrobocia i poziomu emigracji) i to biorąc pod uwagę bardzo w Polsce niski poziom wskaźnika aktywności zawodowej ludności (dobrze poniżej 60 proc.).

 

Wskaźniki bezrobocia, jakkolwiek niedoskonałe, ukazują zjawisko będące pochodną poziomu konkurencyjności gospodarki. Im bardziej konkurencyjna, a więc ekspansywna gospodarka, tym więcej miejsc pracy (w tym dobrze płatnych) generuje (i na odwrót). Zgodnie z danymi World Economic Forum (Global Competitiveness Report 2015-2016 oraz edycja 2003-2004) pod względem poziomu konkurencyjności wybrane gospodarki krajów UE wypadają następująco (liderem rankingu jest niebędąca w UE Szwajcaria):

 

Biorąc pod uwagę powyższe dane można dojść do wniosku, że wspólny rynek promuje przede wszystkim duże, konkurencyjne gospodarki kosztem gospodarek małych i/lub mało konkurencyjnych. Gospodarki o wysokiej konkurencyjności, ale małe, spadają w rankingu (Finlandia, Szwecja), Konkurencyjność gospodarek dużych praktycznie stoi w miejscu (Włochy, Francja, Polska oraz Wielka Brytania, podobnie jak Niemcy – awans, o ile ma miejsce, zawdzięczają raczej spadkowi konkurencyjności bądź nieuwzględnieniu innych krajów w zestawieniu za 2015r.). Tracą wyraźnie Hiszpania, Portugalia i Grecja, ale i Węgry doznały bolesnego spadku w tym względzie. Brak jest zatem podstaw, by stwierdzić wzrost konkurencyjności gospodarek stosunkowo mniej konkurencyjnych względem pozostałych wskutek ich otwarcia na wspólny rynek.

 

Istnieje cały szereg krajów w UE, które wykazują niepokojąco wysoki deficyt w handlu zagranicznym (znacznie więcej importują niż eksportują). W tym gronie spotkamy starych znajomych. W odniesieniu do PKB wyniki bilansu handlowego poszczególnych państw zestawionych w relacji do PKB prezentowały się następująco (Eurostat, 2014): Hiszpania (-2,0 proc. PKB), Cypr (-15,2 proc.), Francja (-1,7 proc.), Wielka Brytania (-6,7 proc.), Grecja (-10,0 proc.), Portugalia (-5,2 proc.), ale za to Niemcy (+7,9 proc.), Polska (-0,2 proc.), Holandia (+11,8%), Włochy (+3,1 proc.). Niską konkurencyjność Włosi starają się zrekompensować presją na obniżenie wynagrodzeń, co widać w wyraźnym spadku PKB per capita od 2007 r. – jak dotąd działają skutecznie, ale to działanie na krótką metę. Wysoka nadwyżka w handlu zagranicznym Niemiec czy Holandii, przy jednoczesnym stałym deficycie handlowym innych gospodarek, może sugerować, że przyjęty na danym poziomie kurs euro jednym krajom pomaga osiągać dobre wyniki w wymianie handlowej (kurs niższy, niż wskazuje na to kondycja gospodarki), innym przeszkadza (kurs stale przeszacowany, niepozwalający na eksport dóbr i usług po cenach odpowiadających potencjałowi tych gospodarek). Zjawisko to jest stałą i nieusuwalną częścią składową projektu euro.

 

Ujemny bilans handlowy, bezrobocie i niekonkurencyjna gospodarka przy wysokich oczekiwaniach socjalnych to krótka droga do wpędzenia finansów publicznych w spiralę długu Warto przyjrzeć się poniższemu zestawieniu obrazującemu przyrost zadłużenia wybranych krajów UE w latach 2006-2014 (Wielka Brytania, choć poza Strefą Euro, to dotykana jest dokładnie tym samym problemem, co gospodarki wielu krajów Strefy, tj. mocno przeszacowaną walutą, co skutkuje podobnymi konsekwencjami).

 

 

 

Tak gwałtowne (częściowo wytłumaczalne przez kryzys, ale jednak) i głębokie (na 25 najbardziej zadłużonych na świecie krajów aż dziewięć leży w Strefie Euro, a dziesiąty, Wielka Brytania, jest członkiem UE) zadłużenie w przypadku większości europejskich gospodarek nie byłoby możliwe, gdyby nie wspólna waluta umożliwiająca kamuflowanie rzeczywistych kosztów związanych z długotrwałym utrzymywaniem wysokiego deficytu handlowego. Towary napływają z zewnątrz do kraju nieprzerwanym strumieniem, a ilość pieniądza w gospodarce nie maleje, w przeciwieństwie do szybkości jego cyrkulacji. Presja inflacyjna powstrzymywana jest m.in. faktem, że ludzie nie wzięliby kredytu nawet, gdyby leżał na ulicy (zjawisko hamujące szybkość cyrkulacji pieniądza, a więc deflacyjne).

 

Ponadto, wiele środków przekazywanych jest pod postacią kredytów brokerskich giełdowym „inwestorom”, którzy drukowanymi pieniędzmi sztucznie podbijają ceny akcji na lokalnych i zagranicznych giełdach. Stąd kolejne fazy ilościowej „stymulacji” gospodarek Strefy Euro, odbywające się bezinflacyjnie, pozwalają utrzymywać rynki w przeświadczeniu niezłej kondycji gospodarczej Europy i utrzymywać w ten sposób wysoki kurs euro względem innych walut. Tymczasem ujemny bilans handlowy zabija przedsiębiorczość, produkcyjność i winduje poziom zadłużenia. Takie zjawisko to nowotwór, który w dłuższej perspektywie doprowadzi do agonii każdą gospodarkę prowadząc ją w jednym z dwóch możliwych kierunków – bankructwa (poprzedzonego głębokim deflacyjnym kryzysem) albo rewolucji.

 

Powyższa sytuacja w Europie przypomina nieco schemat rozgrywki ekonomicznej pomiędzy USA a Chinami, jaką obserwujemy od kilku dekad. Przypomnieć warto, że wskutek zawyżonego kursu USD i obniżonej przez to konkurencyjności firm amerykańskich produkcja w USA od lat zamiera, co równoważone jest wzrostem produkcji towarów na Dalekim Wschodzie, ze szczególnym uwzględnieniem Chin. Płacąc za import drukowanymi przez siebie dolarami USA fundują sobie permanentnie ujemny wynik w bilansie handlowym oraz stałe zadłużanie się tej największej gospodarki na świecie.

 

Wszystko to z perspektywy amerykańskiego obywatela patrząc, bezobjawowo (w zasadzie bezinflacyjnie, ze stopniowo narastającymi obciążeniami fiskalnymi). Skutkiem powyższego jest schnący popyt na produkcję i siłę roboczą w USA, czego krzyczącym dowodem Detroit, symbol upadku amerykańskiego przemysłu motoryzacyjnego, miasto duchów. Analogiczny mechanizm odnotowujemy w Europie. Chinami UE są silnie konkurencyjne gospodarki europejskie (Niemcy, kraje Beneluksu, kraje skandynawskie). Funkcję Detroit pełnią zaś peryferia Europy ze szczególnym uwzględnieniem Grecji, Hiszpanii, Portugalii, Włoch, Polski, lecz także odstającej konkurencyjnością od czołówki Francji. (Jeśli przyjrzeć się temu podziałowi bliżej, to uzyskamy nie tyle podział Europy w przekroju północ-południe, jak bywa to suflowane, ale raczej podział na grupę krajów tradycyjnie protestanckich i resztę. Ale to temat na zupełnie inne opracowanie).

 

Jak wynika z powyżej zaprezentowanych danych, „Wspólna Europa” w kształcie znanym dzisiaj, z ekonomicznej perspektywy patrząc, nie służy wszystkim jej obywatelom tak samo. Wyraźnie zarysowuje się podział na część Europy, która na przynależności do wspólnoty (i/lub do Strefy Euro) korzysta oraz na tę, której przynależność do europejskich struktur zdecydowanie przynosi straty. Patrząc na gwałtownie przyrastające zadłużenie poszczególnych państw członkowskich UE oraz na przyczyniające się do niego niską konkurencyjność gospodarek wielu krajów i permanentnie wysoki poziom bezrobocia, można wysnuć wniosek,  że polityczny projekt europejski  jest w swych podstawach zagrożony.

 

Pierwotne spoiwa europejskiej wspólnoty zastąpione zostały spoiwem innej natury, mianowicie lękiem przed nieprzewidywalnymi konsekwencjami rozpadu Unii. Czy lęk wystarczy, by utrzymać polityczną integralność europejskiego projektu? Przekonamy się wkrótce. Tymczasem diagnoza obecnej sytuacji jest jasna. Marzenie o wspólnej Europie pryska, bo projekt ten zbyt wielu najzwyczajniej przestaje się opłacać.

 

Ksawery Jankowski

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie