20 lipca 2020

Muzyka w czasie terroru czyli eurofobiczny marksizm kulturowy

( Fot. Daniel Pach/Forum)

Na znakomitych uniwersytetach pokolenia studentów muzyki uczy się eurofobicznego marksizmu kulturowego, uprzedzając każde z nich do kanonu wielkiej muzyki, który wydała Europa, nie dlatego, że jest on zły albo brak mu piękna, ale po prostu dlatego, że uważa się go za politycznie niepoprawny jedynie z tego względu, iż wszystko, co europejskie, musi być złe.

 

Dawno, dawno temu, w racjonalnych czasach college i uniwersytety w Stanach Zjednoczonych chlubiły się tym, co znano jako „wolność akademicką”. Myśl była taka, że różniące się zdania mogły się ścierać katalitycznie w konstruktywnej rozmowie. Takie rozmowy były postrzegane jako zdrowa oznaka życia intelektualnego akademii, oznaka, że ludzie przejmowali się tym, co jest prawdą i dążyli do tego, by taką prawdę wydobyć na światło dzienne. Ta zdrowa wymiana myśli wiązała się z obaleniem błędu tak, by prawda mogła wyłonić się z cieni rzucanych przez pychę i uprzedzenie. Tak już nie jest. W najmniejszym stopniu.

Wesprzyj nas już teraz!

 

W dzisiejszej sekularnie fundamentalistycznej i filozoficznie materialistycznej akademii nie ma miejsca na głosy dysydenckie. Nie ma tolerancji dla tych, którzy odchodzą od linii partii. Jakakolwiek sugestia, że członek kadry odbiegł od stwierdzeń dogmatycznych radykalnego relatywizmu prowadzi do jego prześladowania przez studentów, jak również przez instytucję; a jeśli nie wyrazi skruchy i nie odwoła swych poglądów, aż do jego zwolnienia ze skutkiem natychmiastowym jako heretyka, którego poglądów nie można tolerować. Wymuszona rezygnacja katolickiego kapelana z Massachusetts Institute of Technology za to, że ośmielił się zasugerować, iż potrzebujemy przemyślanej debaty na temat okoliczności związanych ze śmiercią George’a Floyda, jest dobrym tego przykładem.

 

W nowej totalitarnej akademii dysydenccy członkowie kadry nauczycielskiej zostają zmuszeni do szeptów między sobą, z dala od uszu orwellowskiego Wielkiego Brata, który zawsze jest czujny na oznaki herezji na kampusie. W takim inkwizycyjnym środowisku dysydenci nie ośmielają się wnosić swoich dysydenckich, nieortodoksyjnych poglądów do klasy. Zostają sterroryzowani do milczenia, tłumiąc jakikolwiek autentyczny obiektywizm na kursach, których uczą.

 

W tym drakońskim środowisku trudno jest akademikom mówić o praniu mózgu, jakie we współczesnej akademii zastąpiło edukację. Jeśli się ośmielą, to muszą to zrobić pod osłoną anonimowości. Z tego powodu jestem zmuszony zachować w tajemnicy tożsamość profesora muzyki, który skontaktował się ze mną, by porozmawiać na temat ideologicznego szkolenia, jakie jego studenci przechodzą na znakomitym uniwersytecie, na którym wykłada. Zacytował mi jednego ze swoich studentów, który bezmyślnie powtarzając to, czego go nauczono, powiedział mu, że „sama muzyka klasyczna jest krytyczną częścią mitu założycielskiego europejskiej wyjątkowości, który ma obsesję na punkcie odtworzenia i przywołania na nowo przeszłości. I to nie jakiejkolwiek przeszłości, ale pierwotnej, mitycznej przeszłości, w której Bach i Beethoven są gloryfikowani jako szczyt ludzkiego geniuszu”.

 

Profesor X – jak go nazwiemy – ubolewał nad tym, że takie poglądy są bezpośrednim następstwem marksizmu kulturowego, który stał się ostatecznym dogmatem na wydziałach nauk humanistycznych i w niemal każdym college’u i uniwersytecie. „Znajdziesz tutaj dowód prawdziwej pogardy, jakiej moi koledzy uczą swoich studentów muzyki dla europejskiej wyjątkowości, podczas gdy jednocześnie nie uczą ich muzyki europejskiej. Studentów, którzy tak naprawdę wiedzą bardzo niewiele o kanonie muzycznym, można usłyszeć, jak wyraźnie i bezmyślnie powtarzają ulubione powiedzenia moich kolegów”. W tej naładowanej ideologicznie atmosferze studenci nie są edukowani czy kształceni, ale programowani. Przestają być wolnomyślnymi duszami poszukującymi dobra, prawdy i piękna, a stają się zwykłymi papugami, powtarzającymi linię partii.

 

„Warto zauważyć – ubolewa profesor X – że ci koledzy sami wywodzą się z szeregów studentów, którzy nie sprawdziwszy się jako wykonawcy muzyki, przerzucili się na studiowanie historii muzyki, ponieważ odmówiono im stopnia niższej klasy jako wykonawców – z powodu kiepskich ocen ich wykonawstwa na drugim roku studiów”. Powiedział mi, że nikt nie zaczyna kierunku „Historia muzyki” jako student pierwszego roku. „Gdyby przeszli na inny kierunek poza muzyką, musieliby pozostać w college’u dodatkowy rok. Zatem wielu z nich podejmuje historię muzyki, czując urazę do całego świata, którą ich profesorowie historii muzyki (przechodzący podobną drogę) szybko wykorzystują po to, aby ich indoktrynować w nienawiści do kultury Zachodu”. Jest to samoutrwalający się proces, pobudzany zawiścią, z jaką marksizmu kulturowego naucza się następne pokolenia studentów muzyki, uprzedzając każde z nich do kanonu wielkiej muzyki, którą wydała Europa, nie dlatego, że jest ona zła czy brak w niej piękna, ale po prostu dlatego, że uważa się ją za politycznie niepoprawną z tego tylko powodu, że wszystko, co europejskie, musi być złe.

 

„Tych studentów, którzy nie doświadczyli osobistego spotkania ze wspaniałością tej wielkiej muzyki – i tak naprawdę nie doświadczyli emocjonalnie tego, co czyni ją wielką – nauczono postrzegać klasyczny kanon jedynie jako przykład kultury, która nie jest lepsza od wszelkiej innej i którą narzucono pozostałym ludom w wyniku kulturalnego imperializmu”. Stąd piękno nie jest postrzegane jako coś transcendentnego wobec nikczemności władzy czy polityki, ale jako coś im poddane albo nawet jako ich produkt. „To łączy się z nienawiścią do własnej cywilizacji Zachodu, jakiej uczy się na wszystkich zajęciach humanistycznych na kampusie – ubolewa profesor X – Ci konkretni studenci specjalizują się w muzykologii i kompozycji, w których problem ten występuje w najgorszej postaci. Przynajmniej studenci skrzypiec mają możliwość grania wielkiej muzyki w orkiestrze i wiedzą lepiej na podstawie tego doświadczenia, że jest ona wielka, nawet jeśli nie muszą słuchać jej w czasie swoich prac okresowych”.

 

Profesor X podaje przykład politycznego prania mózgu swoich studentów i przytacza słowa jednego z nich, który powiedział mu protekcjonalnie, że „w obecnej sytuacji wykonawcy muzyki klasycznej nie mają sposobu uniknięcia elityzmu, rasizmu i szowinizmu, niezależnie od tego, jak pełni byliby dobrych zamiarów”. Zatem: proszę bardzo! Nowa religia. Nie ma czegoś takiego, jak grzech pierworodny, którego wszyscy jesteśmy winni, niezależnie od koloru skóry, ale istnieje „grzech jedyny, by władać wszystkimi i w ciemności spętać”[1], a jest nim elityzm, rasizm i szowinizm, grzech, którym skażeni są jedynie ci nieszczęśnicy, urodzeni ze złym, „europejskim” kolorem skóry. Wszyscy jesteśmy rasistami, ponieważ jesteśmy biali i nie możemy z tym nic zrobić, z wyjątkiem – jako akt nienawiści do samego siebie – wrzucenia do ognia wszystko, co dobre, piękne i europejskie. Bacha, Beethovena i Brahmsa należy ustawić pod ścianą i rozstrzelać za zbrodnię bycia Europejczykiem, a my jesteśmy tymi, którzy muszą nacisnąć cyngiel dowodząc, że nie podzielamy ich winy.

 

Jest w tym ponura ironia, ponieważ profesor X posiada nieskazitelną historię promowania autentycznej różnorodności, tak odmiennej od ideologicznie uwarunkowanego konformizmu jego studentów. „Promowałem muzyczną różnorodność i integrację oraz fakt, że czarne istnienia się liczą (black lives matter) na długo przed narodzinami moich studentów” – powiedział. I dodał: „Nie jestem tak całkiem nieoświecony, jak moi studenci zdają się przypuszczać”. Pokazał mi tablicę pamiątkową, która została mu podarowana na kolacji na jego cześć w uznaniu dwudziestu pięciu lat pracy w promowaniu i udzielaniu stypendiów muzycznych oraz subwencji dla osób z czarnej społeczności. Powiedział mi, że był zazwyczaj jedyną białą osobą w zarządzie niektórych z tych grup promujących sprawiedliwość rasową. Był tym, który pomyślał o chórze a capella w całości złożonym z czarnoskórych, zaproponował go i lobbował na rzecz tego, aby dał on koncert galowy na otwarciu nowej, dużej sali koncertowej na kampusie. Był aktywny w promowaniu praktycznych inicjatyw, takich jak wprowadzenie różnorodności na wydział muzyczny uniwersytetu, kiedy nikt inny o tym nie mówił.

 

Nic z tego się nie liczy, ponieważ profesor X nie zegnie kolana przed nową ortodoksją etniczno-masochistycznej nienawiści do samego siebie. Jest wciąż pariasem, który zmuszony jest rozmawiać ze mną pod osłoną anonimowości z obawy przed odwetem ze strony Wielkiego Brata i jego sługusów. Jednakże rzuca wyzwanie tym studentom, którzy przeszli ideologiczne pranie mózgu, by wcielili swój antyrasizm w życie tak, jak sam to robi od lat. „Zachęcałbym młodzież do zaangażowania się w niemuzyczne działania i zawarcie przyjaźni ponad wszelkimi osobistymi podziałami. Zaproście na kolację z okazji Święta Dziękczynienia pokrzywdzonych, zgłoście się na ochotnika do budowania domów dla imigrantów; wydajcie kolację dla ludzi z różnych środowisk w swoim domu. Te i inne rzeczy pomogły mi w ciągu lat kochać ludzi różnego rodzaju i spróbować być także inkluzywnym muzycznie. Widzę obecnie tak dużo gniewu i to oczywiste, że ludzie są sfrustrowani, ale miłość jest jedynym sposobem osiągnięcia autentycznej sprawiedliwości”.

 

Joseph Pearce

Źródło: theimaginativeconservative.org

Tłum. Jan J. Franczak

 

[1] Nawiązanie do Władcy pierścieni J. R. R. Tolkiena.

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie