10 listopada 2017

Niepodległość jak porcelanowa figurka

(fot.Fot. Adam Chelstowski / FORUM )

Jeżeli pragniemy niepodległości zdrowej, mocnej i trwałej, oprzyjmy ją wreszcie na takim właśnie fundamencie – którego „ani mól, ani rdza nie zniszczą” (Mt 6, 20), a nawet „bramy piekielne nie przemogą” (Mt 16, 18).

 

Bardzo lubimy celebrować Narodowe Święto Niepodległości. I słusznie, gdyż dzień ów (skądinąd arbitralnie z palca wyssany, ale o tym nie dzisiaj) upamiętnia bezprecedensowy w dziejach świata przypadek, aby umarłe imperium – najpierw dotknięte długotrwałą chorobą, uwiądem i paraliżem, po czym doszczętnie rozdrapane przez sąsiadów – powstało z martwych. I to po z górą wiekowym niebycie, kiedy świat zdążył już całkiem o nim zapomnieć. A tak właśnie się stało z Rzecząpospolitą. Długo jej nie było – nie tylko na mapach i na międzynarodowym forum, ale w ogóle w intelektualnych horyzontach stulecia nowoczesności. I nagle powróciła do wszystkich tych sfer. A z jakim rozmachem! Mało tego, że całkiem sprawnie udało się zszyć główne organy rozszarpanego przed wiekiem organizmu, to jeszcze okazał się on do tego stopnia silny, zwarty i gotowy, by – mówiąc słowami Poety – „dzieckiem w kolebce łeb urwać hydrze” i uratować kawał świata przed czerwonym gadem (co prawda część z tego – a i samego siebie – na zaledwie dwadzieścia lat, ale o tym za chwilę).

Wesprzyj nas już teraz!

 

Mamy więc co świętować i mamy po co. A po to mianowicie, żeby sobie uświadomić, iż niepodległości nie otrzymaliśmy z łaski możnych tego świata, lecz sami po nią sięgnęliśmy w najstosowniejszej chwili oraz zdołaliśmy utrzymać ją i obronić, czy to na polach bitew, czy w dyplomatycznych gabinetach. Niezwykle to ważna nauka płynąca ze Święta Niepodległości – nasza niepodległość jest i zawsze powinna być wyłącznie naszą sprawą, której nie wolno nam powierzać żadnym obcym siłom. Jeżeli sami o nią nie zadbamy, jeżeli sami nie będziemy jej bronić, jeżeli sami nie zatroszczymy się o jej trwanie, to nikt tego za nas nie zrobi – wręcz przeciwnie: z miejsca znajdą się tacy, którzy wykorzystując naszą obojętność w tej kwestii, natychmiast wyciągną po nią chciwe łapska.

 

Przeto nie łudźmy się, że ktoś obcy zechce stać na straży naszej niepodległości, ba, niewielu (albo zgoła nikt) znajdzie się chętnych choćby udzielić nam pomocy, nawet kiedy weźmiemy na siebie cały ciężar zmagań o nią. Na nic wszelkie „fikcyjne pakty i sojusze” – jak śpiewał nieodżałowany Bard – choćby nie wiadomo jak północnoatlantyckie…

 

Komu zależy na niepodległości Polski?

 

Nikomu na świecie nie jesteśmy za niepodległość nic winni – w roku 1918 odebraliśmy tylko to, co zawsze było nasze (a i tak, nawiasem mówiąc, nie w całości…). Oto – powtórzmy – nauka płynąca ze Święta Niepodległości. Ale konstatacja ta winna nas nawiedzać wyłącznie w celu pobudzenia refleksji o niebo (tak jest, o niebo!) ważniejszej – tej mianowicie, że chociaż nie światu, to jednak Komuś tę naszą niepodległość zawdzięczamy.

 

Rzeczpospolita wstała z ciemnej mogiły rozbiorów. Zmartwychwstanie zaś jest wyłączną domeną Boga w Trójcy Jedynego – nikt nie powstanie z martwych bez Jego woli. Ojczyzna nasza również nie zmartwychwstała o własnych siłach, lecz została z martwych wskrzeszona. Dlaczego? Niezbadane są wyroki Boże i nie nam ich dociekać nazbyt nachalnie. Wolno jednak zauważyć, że Pan wskrzeszał tych, których miłował. „Łazarz, przyjaciel nasz, zasnął, lecz idę, aby go obudzić” – obwieścił swoim uczniom i ruszył ku Betanii nie bacząc na fakt, że „Żydzi dopiero co usiłowali Go ukamienować” (J 11, 1-44). Wolno zauważyć, że Pan wskrzeszał tych, nad którymi szczególnie się ulitował. „Młodzieńcze, tobie mówię wstań!” – zawołał do jedynego syna wdowy z Nain (Łk 7, 11-17). Wolno zauważyć, że Pan wskrzeszał tych, o których przywołanie zza bram śmierci z wiarą prosili ich najbliżsi. „Nie płaczcie, bo nie umarła, tylko śpi” – uciszył lamentujących nad córką Jaira (Łk 8, 40-56).

 

Czyż inaczej było z naszą Ojczyzną? Czy obok tych – powszechnie dziś czczonych – którzy, nierzadko gwałcąc przyrodzony porządek rzeczy, przez cały wiek niewoli w straceńczych szarżach upominali się o jej niezawisłość, nie było bodaj liczniejszej rzeszy, która w anonimowym milczeniu niezmordowanie zanosiła do Tronu Bożej Sprawiedliwości pokorne prośby o to samo? To jej cierpliwa wierność została wynagrodzona (a i Cudu nad Wisłą by nie było, gdyby nie powszechny na całym niezajętym przez bolszewię obszarze kraju szturm modlitewny przed Najświętszym Sakramentem armii nie mniejszej niż ta, co się rozpaczliwie oparła pod Warszawą).

 

Mamy też niezaprzeczalny powód do wiary, że Pan szczególnie ulitował się nad naszym narodem. Któremuż bowiem innemu narodowi (nie licząc wybranego przez siebie Izraela po babilońskiej niewoli) wskrzesił dawno zabitą matkę-ojczyznę? A któż by się przy tym ośmielił wątpić, że ją szczególnie umiłował, skoro sam nas o tym zapewnił w słowach skierowanych do świętej Faustyny: „Polskę szczególnie umiłowałem”. I nie jest to wcale zdanie warunkowe – to przychodzi później: „a jeśli posłuszna będzie woli Mojej, wywyższę ją w potędze i świętości”. Wcześniej nie ma żadnego „jeśli” – jest po prostu: „Polskę szczególnie umiłowałem”. Bezwarunkowo.

 

Jakże krzepiąca jest świadomość, że na niepodległości Polski zależy samemu Królowi Wszechświata. Przeznaczył On jej wszak zadanie eschatologicznej wagi: „Z niej wyjdzie iskra, która przygotuje świat na ostateczne przyjście Moje”.

 

Jak długo jeszcze?

 

Ani o jotę jednak nie zmienia to faktu, iż niepodległość jest krucha jak figurka z porcelany. Wystarczy byle przeciąg dziejowy, a – niezabezpieczona – upadnie, by się rozprysnąć w drobny mak. Nader boleśnie przekonaliśmy się o tym zaledwie dwie dekady po triumfalnym odrodzeniu Rzeczypospolitej. A stało się tak dlatego, że Polonia Restituta z kwitkiem odprawiła Bożą Opatrzność. Nie tylko bezbożnicy u władzy, ale wszyscy Polacy zachłysnęli się triumfem nie do końca własnym. I wystarczyło im pary na zaledwie dwadzieścia lat, w dodatku czasu spokojnego i stabilnego – w chwili prawdziwego kryzysu państwo zbudowane na ludzkim zadufaniu nie wytrzymało próby. Mieli nie oddać ani guzika, a oddali Lwów i Wilno. I nieporównanie więcej, bo nieszczęsny naród popadłszy w jeszcze cięższą niż uprzednia niewolę – skarlał.

 

„Beze Mnie nic nie możecie uczynić” (J 15, 5), „ślepi przewodnicy ślepych” (Mt 15, 14)!

 

Jak długo jeszcze Polacy pozostaną ślepi i głusi na znaki czasu? Jak długo ignorować będą nieocenione doświadczenie XX wieku? Aż za dobrze poznaliśmy bezbożne systemy – żadnego z nich nie dało się pogodzić z niepodległością. Czas dać szansę Ewangelii. Czas wreszcie zacząć budowanie życia społeczno-politycznego Rzeczypospolitej Polskiej na fundamentach nauki Jezusa Chrystusa – jedynych pewnych fundamentach „wszystkich rzeczy widzialnych i niewidzialnych”.

 

Tylko tak ufundowane państwo może być w pełni niepodległe – bo nie zamierza się podporządkować niosącemu zniewolenie grzesznemu paradygmatowi tego świata. Tylko tak ufundowane państwo może zapewnić swym obywatelom osiągnięcie „celu ostatecznego społeczności”, którym – jak uczy święty Tomasz z Akwinu na kartach traktatu zatytułowanego De regimine principium – „jest życie według cnoty”.

 

„Po to ludzie tworzą wspólnoty – wyjaśnia Doktor Anielski – aby razem żyć dobrze, czego nie mógłby osiągnąć każdy w pojedynkę. Jeśli człowiek żyje według cnoty, zwraca się ku celowi ostatecznemu, który polega na nasyceniu się Bogiem”. Jeżeli więc Bogiem nasycimy nasze państwo, naszą przestrzeń publiczną, nasze działania polityczne, osiągniemy niepodległość doskonałą, ponieważ „doskonały jest Ojciec nasz niebieski” (Mt 5, 48).

 

Jerzy Wolak

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie