3 października 2019

Ksawery Jankowski: Czy Niemcy stoją przed nami boso?

( Adam Chelstowski / Forum)

Pierwszego września w trakcie obchodów 80. rocznicy wybuchu drugiej wojny światowej głośne przemówienie w Warszawie wygłosił niemiecki prezydent Frank-Walter Steinmeier. Przemówienie miało swój ciężar gatunkowy. Wygłaszał je przecież jeden z najważniejszych niemieckich urzędników państwowych w 80. rocznicę napaści Niemiec na Polskę i do tego w miejscu, gdzie ta napaść faktycznie zebrała fatalne żniwo. Przemówienie stało się głośne m.in. z uwagi na użyte w nim ciekawe sformułowanie. Otóż niemiecki prezydent, jak sam stwierdził, w tym konkretnym miejscu i czasie staje przed nami, Polakami, „bosy”, prosząc o wybaczenie i pojednanie.

 

Piękna to była figura retoryczna, nic dziwnego, że z miejsca trafiła na paski wszystkich krajowych mediów informacyjnych. Sugerowała parabolę do czasów cesarza Ottona, ponoć boso wjeżdżającego ponad tysiąc lat temu do Gniezna. Można także doszukiwać się w niej jakiegoś echa wydarzeń z Canossy sprzed kilku stuleci. Klasyka figury pokuty i pokory. Jednakże wiele wskazuje na to, że prezydencka retoryka tyleż piękna była, co pusta.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Prezydent Niemiec bez wątpienia miał świadomość konsekwencji tego, że przemawiał w katolickim kraju. Musiał świetnie zdawać sobie sprawę z tego, że Polaków o wybaczenie długo prosić nie trzeba. Polacy, jako katolicy, w dziedzinie wybaczania – przynajmniej teoretycznie – to eksperci (złośliwi twierdzą, że chodzi raczej o zapominanie, ale zostawmy w spokoju złośliwych). I dlatego, że są w tej dziedzinie ekspertami, doskonale opanowali owego wybaczania metodologię. Po katolicku składa się ona z następujących po sobie elementów: rachunku sumienia, żalu za grzechy, mocnego postanowienia poprawy, spowiedzi szczerej, zadośćuczynienia. Wszystko to po to, by godnie przystąpić do Sakramentu Pokuty. Po wypełnieniu owych instrukcji, w większości przypadków katolik ma prawo uznać, że popełnione przezeń grzechy są mu odpuszczone i przystąpić do Komunii Świętej. Po spełnieniu tych warunków, katolik na zasadzie analogii powinien wybaczać winy innym. Bez ich spełnienia takiej powinności katolik nie ma, a w wyjątkowych okolicznościach – nie ma takiego prawa. Niemiecki prezydent musi mieć tego pełną świadomość. Tymczasem, co bywa nagłaśniane ostatnio przez polskie media, jego państwo, jego naród uchylają się przecież od wypełnienia jednego z warunków skutecznego i obowiązkowego wybaczenia – zadośćuczynienia. Ale czy rzeczywiście tutaj tkwi klucz do polsko-niemieckiego pojednania? 

 

Aby spróbować odpowiedzieć na powyższe pytanie, muszę podzielić się pewną osobistą refleksją. Taką mianowicie, że w zdumienie wprawia mnie fakt, że po dwóch wojnach światowych, po wszystkim, czego dopuścili się w ich trakcie Niemcy – w większości na zimno, z premedytacją, realizując z góry nakreślony plan – a więc dziwi mnie, że po tym wszystkim niemiecki luterański protestantyzm po prostu nie przestał istnieć. Zwyczajnie, dziwi mnie, że nie rozpłynął się w powietrzu. Nie potrafię pojąć, że twórcy i wykonawcy niemieckiego Blitzkriegu, architekci nazizmu, Gestapo, komór gazowych i całe chmary ich bezdusznych siepaczy wraz z ich potomstwem wciąż jeszcze w swojej większości mają odwagę wyznawać pogląd zaszczepiony im przecież przez Lutra, jakoby uczynki nie miały wpływu na zbawienie. Jakoby postępowanie człowieka wiary miało być zawsze „usprawiedliwione”. Jeśli tak jest, a nie słyszę o jakiejś zbiorowej niemieckiej apostazji, to jaką wartość ma niemieckie wyznanie winy? Jak może być możliwy żal za grzechy, skoro „usprawiedliwienie” w ogóle sens grzechu znosi? Bez grzechu nie ma mowy o spowiedzi. I po cóż postanawiać poprawę, o pokucie nie wspominając? W związku z powyższym, po cóż czynić zadość?

 

Niemiecki prezydent, jak się zdaje, z wyznania jest kalwinistą. Co miał na myśli wygłaszając swe słowa? Kalwiniści wierzą, że część ludzkości stworzona jest z góry do zbawienia. To ludzie w pełnym tego słowa znaczeniu. Część natomiast spomiędzy ludzkiego rodu przychodzi na świat z góry potępiona. To nawóz historii. Są tacy, którzy twierdzą, że idea nadludzi i podludzi bierze się w prostej linii z tego kalwińskiego przekonania. Stosując tę samą logikę można przyjąć (tak przyjmowali Niemcy przed wojną), że niektóre państwa są stworzone, by trwać, inne, by sczeznąć. Czyżby zatem kalwińska optyka uległa zmianie? A może to Polska i Polacy zaznali dostępu do grona ludzi i narodów z góry przeznaczonych do nieba?  

 

Dziś twierdzi się, że nazizm miał pogańską specyfikę. Że był bezbożny, antychrześcijański. Możliwe, ale od dołu tworzony był rękoma milionów wciąż jeszcze wierzących ludzi. Często wbrew ich woli. Przykładem młody Josef Ratzinger. Katolicy otrzymali jednak narzędzia oczyszczenia się z winy, zgodnie ze znaną już technologią przebaczenia i pokuty. A co z protestantami? Czy swoje grzechy wpisali, podobnie jak wszystkie inne, na listę przewin z góry odkupionych przez Zbawiciela na Kalwarii? Na listę win usprawiedliwionych?

  

Zostawmy na chwilę kwestie religijne. Co z pozostałymi czynnikami, które mogły przyczynić się przed wojną do stworzenia intelektualnych podstaw do powstania nazizmu? Co z Marksem? Jego dialektyką, usprawiedliwieniem przemocy w walce o jakość materialnego bytu? Co z jego zajadłym antysemityzmem? Co z Heglem, jego apoteozą niemieckości, niemieckiego państwa i niemieckiego narodu? Co z jego usprawiedliwieniem dla wojny? Co z Nietschem i jego pochwałą przemocy i negacją tradycyjnych zasad moralnych? Mowa przecież o tych, którzy sprawiają, że dziś język niemiecki uchodzi za język filozofii. Czy ich prace na niemieckich uniwersytetach nie są dziś czytane? Czy opatrywane są dodatkowym komentarzem, informującym studentów, które z zapisanych treści straciły dziś na aktualności?

 

Przyjrzyjmy się faktom. Dziś Niemcy dominują w Europie ekonomicznie i politycznie. Współtworząc struktury Unii Europejskiej w dzisiejszym kształcie, bez jednego wystrzału osiągnęli po wojnie to, za co krew w dwóch wojnach światowych przelewali ich dziadowie.

 

Realizacji doczekał się także opracowywany jeszcze w czasach Bismarcka plan Mitteleuropy. Polacy, Czesi, Węgrzy, narody bałkańskie – wszyscy zaprzęgnięci zostali do niemieckiej machiny ekonomicznej w charakterze jej trybików. Stało się to bez wystrzału, radośnie, z pełnym przekonaniem plemion słowiańskich i innych, że wreszcie stały się „częścią Europy”, względnie, że robią na tym świetny interes. 

 

Niemcy po druzgocącej porażce w drugiej wojnie światowej oraz w okresie kilku dekad niespotykanej koniunktury powojennej zrezygnowały z niektórych spośród cech charakteryzujących wcześniej ich postępowanie np. z militarnej agresywności czy radykalnego szowinizmu. Działo się to w atmosferze szoku po militarnej katastrofie oraz w okresie niespotykanej ekonomicznej prosperity. W fazie powolnej, ale skutecznej realizacji kolejnych powstałych dekady wcześniej niemieckich projektów. W okresie, kiedy wszystko szło „zgodnie z planem”. 

 

Skutkiem powyższego jest rzecz niespotykana w dziejach zachodniej Europy – okres siedemdziesięciu lat bez wojny. Dziś z tego świata odchodzi pierwsze chyba pokolenie zachodnich Europejczyków, które w swoim życiu nie chwyciło przeciw sąsiadowi po broń. Wraz z nim, tak się składa, odchodzi także okres ekonomicznej prosperity. Okres powojennego boomu dobiega końca. Dziś brak nam powszechnej, sensownej idei motywującej do wspólnego wysiłku. Nasze wpływy poza Europą nieustannie się kurczą. Nasza konkurencyjność spada. Brak nam dzieci. Żyjemy ponad stan. Jesteśmy zadłużeni.

 

Okres, gdy dla Niemców wszystko idzie „zgodnie z planem”, ma się ku końcowi. Wielka Brytania wymyka się z europejskiego uścisku. Coraz większe wpływy we Francji zdobywają siły eurosceptyczne. Gospodarki Włoch, Hiszpanii, Portugalii czy Grecji dawno już udowodniły swoją niekompatybilność z niemieckim modelem unii monetarnej. Polska ze swoimi proamerykańskimi mrzonkami wbija się klinem między Niemcy a Rosję.

 

Co stanie się z chwilą, gdy Europa zacznie się Niemcom naprawdę wymykać z rąk? Gdy zaklęcia o wspólnym europejskim celu, „europejskich wartościach” stracą moc wobec konieczności rezygnacji z kolejnych atrybutów dobrobytu? Czy Niemcy zrzekną się dobrowolnie swojej aktualnej pozycji?

         

W chwili kryzysu państwa i narody chronią się w tradycji. Do wzorców wypracowanych w przeszłości. Do starych pism. Wracają do ostatniego czasu, kiedy było dobrze. Biada tym, którzy takich wzorców nie mają, albo tym którzy je utracili. Ci mogą nie przetrzymać najbliższej burzy. Ci, którzy jednak się ich dorobili, powracają do swoich dekalogów, do swojego plemiennego credo bez względu na to, czy nakazuje ono bliźniego ratować, czy spychać go w niebyt.

 

W związku z powyższym możliwe, że niemiecki prezydent stojąc przed Polakami czuł coś na kształt wstydu. Możliwe, że szczerze mówił o pojednaniu. Nie odbieram mu dobrych chęci. Sądzę natomiast, że jako reprezentant swojego narodu i swojego państwa, z całą ich intelektualną niezanegowaną spuścizną, bynajmniej nie stal przed nami boso.  

 

Ksawery Jankowski

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie