9 czerwca 2012

Moda na rewolucję

(Egzekucja Marii Antoniny. Repr. Rue des Archives/Tallandier/Forum)

Książę (i biskup) Talleyrand mawiał, że „ten, kto nie żył w czasach ancien regime’u, ten nie zaznał słodyczy życia”. A książę Benewentu znał się na życiu i na jego odmianach. Z niejednego pieca chleb swój pożywał. Rewolucja nieodwołalnie zniszczyła tą „słodycz życia”, co dostrzegł znakomity krytyk rewolucji we Francji, Edmund Burke.

 

Na kartach swoich „Rozważań” duchowny-arystokrata wracał myślami do swojej wizyty w przedrewolucyjnym Wersalu, gdy po raz pierwszy ujrzał Marię Antoninę – królową, będącą dla rewolucyjnej propagandy ucieleśnieniem wszelkiego zła, połączeniem Messaliny i Jezabel. Brytyjczyk zaś wspominając po latach jej widok (jeszcze jako żony Delfina) w królewskim pałacu Wersalu nie krył swojego zachwytu, bo – jak pisał – „zaprawdę Ziemia, której zdawała się nie dotykać, nie widziała równie czarującego zjawiska”. I dalej, niczym w Tolkienowskim opisie Galadrieli, królowej elfów, autor „Rozważań” pisał: „Zobaczyłem ją tuż nad horyzontem, ozdabiającą i rozjaśniającą wyższe sfery, do których się zbliżała, promieniejącą jak gwiazda poranna wspaniała, pełną życia i radości”.

Wesprzyj nas już teraz!

        

W 1790 roku, gdy pisał te słowa, tego świata już nie było – „czasy rycerstwa przeminęły. Nastały czasy sofistów, ekonomistów i kalkulatorów, a chwała Europy zgasła na zawsze. Nigdy, nigdy już nie ujrzymy tej wspaniałomyślnej lojalności wobec urodzenia i płci, tego dumnego poddania, pełnego godności posłuszeństwa, serdecznego oddania, które nawet w niewoli ożywiały ducha podniosłej wolności. Darmo dany wdzięk życia, gotowość do obrony ojczyzny, kolebka męstwa i heroizmu, należą już do przeszłości!”.

              

Ale jak to się mogło stać? Czy zaniknięcie słodyczy i wdzięku życia było dziełem jakiś bezosobowych „obiektywnych procesów dziejowych”? Jednak podobnie jak czasy rycerstwa nie nastały same z siebie, ale były wynikiem długotrwałej, świadomej pracy wychowawczej Kościoła (od treuga Dei po nadanie nowego sensu pojęciu Miles Christi), tak i nie przeminęły na skutek działania jakichś anonimowych sił. Pełne goryczy zdania Burke’a o swoim płonnym oczekiwaniu, iż „dziesięć tysięcy mieczy zostanie dobytych z pochew, by pomścić nawet spojrzenie, które jej [królowej Francji] uchybiło”, miały swojego konkretnego adresata.

        

Corruptio optimi pessima, zepsucie najlepszych rzeczą najgorszą. Ta maksyma ma swoje odniesienie nie tylko do dziejów Kościoła, ale również do historii świeckiej. To w największym skrócie opis przyczyny rewolucji, nie tylko tej we Francji. Cytowany na początku Talleyrand, tak bardzo tęskniący za dawną „słodyczą życia”, był przecież tym, który uczynił bardzo wiele, by ta destrukcja stała się faktem. Chociażby jako jeden z wnioskodawców – w imieniu stanu duchownego – konfiskaty majątków kościelnych przez Stany Generalne w 1789 roku.

 

Czasy rycerstwa przeminęły, bo przeminęło rycerstwo. Drogę rewolucji przygotowuje dekadencja, zwłaszcza  wtedy, gdy dotyka ona elity społeczeństwa przedrewolucyjnego. Jeśli przez dekadencję rozumieć utratę celu, utratę poczucia własnej misji, to w taką dekadencję popadła spora część szlachty francuskiej przed 1789 rokiem. Jakże wymowne są sceny z powstania wandejskiego, gdy powstańcy niekiedy niemal siłą zmuszali swoich panów do objęcia dowództwa nad Armią Katolicką!

 

Równie wymowne są wspomnienia generała Piotra Wrangla, który przyjechał do stolicy Rosji z frontu w 1917 roku, między rewolucją lutową a przewrotem bolszewickim. Pierwszą rzeczą, która zdumiała mnie w Piotrogrodzie, była ogromna liczba czerwonych kokard, którymi ozdobili się prawie wszyscy. Nosili je nie tylko wałęsający się po ulicach żołnierze, bez broni i w rozpiętych płaszczach, studenci kursistki, kierowcy taksówek i dorożkarze, ale również eleganccy cywile i spora liczba oficerów. Trafiały się szykowne powozy ze stangretami przystrojonymi w czerwone wstążki i właścicielami tych ekwipaży z przypiętymi do futer takimi kokardami. Sam widziałem kilku starych, zasłużonych generałów, którzy nie zawahali się ozdobić mundurowych płaszczy modnym rewolucyjnym kolorem.

 

Napotkany przez Wrangla na jednej z piotrogrodzkich ulic oficer („ze świty cesarza”), tłumacząc się przed nim ze swojej czerwonej kokardy, którą nosił zamiast oficerskich epoletów, mówił: „Cóż robić, jestem teraz ubrany modnie, to nowa moda”.

 

Dla wielu w ten sposób wyrażających swoje zauroczenie „modą na rewolucję”, zachwyt ten skończył się ostatecznie spotkaniem z „towarzyszem Mauserem”, podobnie jak wcześniej wielu przedstawicielom francuskiej szlachty prawdziwy sens hasła o „wolności, równości i braterstwie” tłumaczyła „obywatelka Gilotyna”.

 

 

Grzegorz Kucharczyk

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie