26 sierpnia 2016

Francuskie komedie mają nad Wisłą silną markę. Warto zastanowić się, czy słusznie? A także – przede wszystkim – co stało się z polskim poczuciem humoru, skoro nasze komedie pozbawione są pazura i genialnych gagów, z których niegdyś słynęły?


Moda na francuskie komedie umościła sobie w Polsce wygodne posłanie. Można nawet powiedzieć, że obśmiewający popularność francuskiej mody i obyczajów wśród Polaków w XVIII i XIX wieku mickiewiczowski Podkomorzy miałby pole do popisu także dzisiaj, gdyby spojrzał na rodzime kino. Niewiele bowiem zostało w nim dobrych, polskich komedii, a kogo męczy rubaszny i raczej niewysokich lotów amerykański humor, doprawiony zwykle angielskim absurdem i szorstkością, ten z niekłamaną ulgą zwróci się ku zabawnym filmom, produkowanym nad Sekwaną. „Bo – jak wiadomo – Paryż częstą mody odmianą się chlubi; A co Francuz wymyśli to Polak polubi”. Jednak czy na pewno wszystko?

Wesprzyj nas już teraz!

Moda na francuską komedię kolejny już raz eksplodowała w Polsce po niewątpliwym – i zasłużonym! – sukcesie „Nietykalnych”. Ale już pierwsze jaskółki wysyłał genialny Dany Boon komediami „Jeszcze dalej niż na północ” oraz „Nic do oclenia”. W dodatku, co warto zaznaczyć, francuskie filmy bawiły też starsze pokolenia. Wystarczy wspomnieć obrazy z de Funesem czy Bourvilem. Jednak serca młodszego pokolenia podbili zdecydowanie wspomniani „Nietykalni”. Niby zastosowano tam klasyczne chwyty (ubogi, szczery acz nieokrzesany chłopak spotyka nieszczęśliwego, dumnego i wyniosłego bogacza), to jednak – przyznajmy – historię opowiedziano cudownie. Smaczku dodało jej i to, że oparto ją na faktach, co zawsze rozbudza wyobraźnię widzów, nawet jeśli owe fakty zostały mocno naciągnięte. Po „Nietykalnych” błysnął geniusz Dany’ego Boona w „Przychodzi facet do lekarza”, przy którym naprawdę można było tarzać się ze śmiechu, choć „Nietykalnym” nie dorównywał, bo nie potrafił zaaplikować tego, co w kinie najpiękniejsze – solidnej dawki emocji.

Obecnie zaś na ekranach kin możemy oglądać film sprzedawany przez marketingowców, jako kolejny (po „Nietykalnych” i innym, niezłym, choć  przesiąkniętym politpoprawnością „Za jakie grzechy dobry Boże”) niezawodny zapalnik śmiechu. Ów zapalnik to „Facet na miarę” – film, w którym miało być wszystko to, czym ujął widownię duet Nakache-Toledano, czyli: wzruszenie, śmiech do łez, konflikt osobowości, poczucie odrzucenia, miłość itd. itp.

Niestety – nic z tych rzeczy! „Facet…” nie jest ani francuską bombą śmiechu, ani nawet subtelną opowiastką. Prostej historyjki nie opakowano w nic szczególnego – brakuje gagów, emocji, czy zapadających w pamięć scen lub chociaż dialogów. Za to mnóstwo jest romantycznych uniesień, nieopakowanych zresztą w wyszukany scenariusz, jak to było w znakomitym, brytyjskim „Czas na miłość”. Gdyby nie przeurocza gra dwóch głównych bohaterów (wcielili się w nich Virgine Efira oraz Jean Dujardin – warte odnotowania), którzy urokiem osobistym i nienagannym aktorstwem ratują francuską komedią, jak tylko mogą, śmiało można byłoby nazwać „Faceta…” totalną klapą, a co najwyżej – doskonałą rozrywką dla pogrążonych w marzeniach o księciu na białym koniu czy księżniczce z bajki. No… czyli jednak klapą!

Fabuła? Dla formalności bardzo krótko: oto piękna kobieta sukcesu, skrzywdzona przez byłego partnera (ach, te partnerstwa to prawdziwa zmora współczesnych filmów, dokładnie tak, jakby instytucja małżeństwa była jakimś nieznanym gatunkiem, który w zamierzchłych czasach nie załapał się na arkę Noego) poznaje przypadkiem uroczego, szalonego, ciepłego (tutaj można wstawić jeszcze kilka innych przymiotników, którymi można opisać wdzięcznego bohatera wzruszającego romansu) mężczyznę, który jednak ma jeden feler: jest bardzo niskiego wzrostu. Jak się domyślamy, pojawia się w związku z tym wiele nieporozumień, no, ale przecież nie z takimi radziły sobie wielkie uczucia…

Czy po tak spektakularnej porażce „Faceta na miarę” francuska komedia będzie w dalszym ciągu silnym brandem wśród młodszego pokolenia? Wydaje się, mimo wszystko, że tak. To z jednej strony cieszy, bo któż jest pozbawiony sentymentu do zwykle wysmakowanego i naprawdę zabawnego francuskiego humoru, a z drugiej smuci, wszak wiemy przecież, że i my w Polsce robiliśmy swego czasu genialne komedie. Jeszcze całkiem niedawno pokazywaliśmy, w jak niezwykły sposób potrafimy zakpić z siebie i trudno pojąć, dlaczego polscy twórcy porzucili ciekawy kierunek obśmiewania naszych wad – począwszy od państwowych patologie na nieporadności w relacjach społecznych skończywszy. Tymczasem coraz mniej w nas dystansu i zdrowej autoironii, a więcej zadęcia i wysokich tonów. Trochę brakuje już nie Barei, ale choćby Machulskiego w dobrej formie.

Jedyne, czym usiłuje się nas karmić, to tandetne komedie romantyczne, oparte na jakimś dziwacznym schemacie kobiety zapracowanej w korpo i gładkim mężczyźnie, którego urok wybija ją z codziennego rytmu życia. Zabawne? Nie? No to zamieńmy role – opowiedzmy historię o mężczyźnie zapracowanym w korpo i ślicznej kobiecie… uff. Może dajmy spokój i poczekajmy, czym jeszcze uraczą nas Francuzi. Bo tylko oni nam zostali. Niestety.

 

Krzysztof Gędłek

 

„Facet na miarę”, reż. Laurent Tirard; wyst. Jean Dujardin, Virginie Efira, Cedric Kahn, Stephanie Papanian; Francja 2016

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Skutecznie demaskujemy liberalną i antychrześcijańską hipokryzję. Wspieraj naszą misję!

mamy: 132 183 zł cel: 300 000 zł
44%
wybierz kwotę:
Wspieram