22 stycznia 2015

PiS w cieniu Ogórek. Przed bitwą o prezydenturę

(fot. Krystian Maj/FORUM, Adam Chelstowski / FORUM )

Medialne show „prącej na szkło” Magdaleny Ogórek trwa w najlepsze. W jej cieniu krąży nieporadnie PiS-owski kandydat na prezydenta, Andrzej Duda. Być może przeczuwa, że w zbliżających się wyborach twarz uratuje mu właśnie kandydatka SLD.

 

Od kilku już dni trwa wielkie show medialne SLD-owskiej kandydatki na prezydenta, Magdaleny Ogórek. Jest nie tylko elokwentna, ale potrafi również zachować się przed kamerą, a jeśli dołożyć do tych – bezcennych dzisiaj przymiotów – doktorat z historii Kościoła i przykuwającą wzrok urodę, trudno wątpić, że postawienie na nią w tym boju to strzał w dziesiątkę. Jeśli jej kampania zostanie poprowadzona inteligentnie, to niewykluczone, iż w prezydenckim starciu odegra rolę kluczową. Ma szansę przyćmić nie tylko ekscentrycznego Janusza Korwin-Mikkego, ale również Andrzeja Dudę, który na fotel lidera opozycyjnych kandydatów wgramolił się tak niezdarnie, iż trudno uwierzyć, by mógł odnieść większy sukces.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Ogórek, Ogórek…

 

O Magdalenie Ogórek mówią ostatnio niemal wszyscy. Jej kandydaturę Leszek Miller ogłosił tuż po informacji o śmierci Józefa Oleksego. Niektórzy uznali to za wielki nietakt, wieszcząc, iż SLD ulega powolnemu gniciu, zaś fetowanie nowej kandydatki w dniu odejścia sztandarowej dla postkomunistów postaci miało być owego gnicia najlepszym dowodem. Paradoksalnie jednak, dyskusja ta – choć pozornie lewicy niesprzyjająca – indywidualnie bardzo przysłużyła się kandydatce. Wziąwszy pod uwagę jej słabą rozpoznawalność, powinna mieć obecnie jeden cel: zdobywanie popularności. Stąd publikowane w kolejnych dniach informacje o niejasnych interesach jej męża, choć mogły być inspirowane przez nieprzyjaznych platformerskich spin-doktorów, wcale jej nie zaszkodziły. Nie były to bowiem zarzuty wielkiego kalibru, zaś przedstawienie się w roli „ofiary medialnej nagonki” zawsze pozwala zyskać dodatkowe punkty społecznej sympatii, nie mówiąc już o tym, że przysparza popularności.

 

Szczególnie, że Ogórek wydaje się być osobowością dość intrygującą. Dlaczego? Bo jak na kandydatkę lewicy niezbyt chętnie licytuje się na postępowość z partyjnymi bądź środowiskowymi konfratrami. Prezentowane przez nią pomysły programowe nakazywałyby umiejscowić ją raczej w kręgach neoliberałów. Gdyby była Amerykanką, prędko zapewne zagospodarowaliby ją Republikanie, gdzie okrzyknięto by ją postępową „konserwatystką” w stylu niedawnego konkurenta Baracka Obamy, Mitta Romney’a. Ogórek chce bowiem obniżać podatki, proponuje daleko idące ułatwienia dla przedsiębiorców, utworzenie obrony terytorialnej. O sprawach światopoglądowych mówi raczej niewiele, zapewniając, iż zamierza bronić obrażanych katolików (sic!), ale także niewierzących. Ani słowa o homozwiązkach czy aborcji. Trudno wyzbyć się wrażenia, iż lewica, po ostrych antykatolickich rajdach Palikota, ostygła z rewolucyjnego zapału, nie wierząc, by mógł przynieść on jakiekolwiek polityczne profity.

 

I nie jest tak, by poglądy Ogórek nagle ewoluowały. Z SLD związana jest bowiem od ponad dziesięciu lat, a mimo to trudno doszukać się takich jej wypowiedzi, które spychałyby ją w krąg zapiekłych lewicowo-liberalnych zwolenników społecznych eksperymentów. Z jej niegdysiejszych medialnych występów wiadomo przede wszystkim, że opowiada się za tzw. kompromisem aborcyjnym, czyli zakazem zabijania dzieci, przy uwzględnieniu trzech wyjątków od tej reguły. Nie jest jednak pupilką feministek. Skrytykowała swego czasu guru tego środowiska w Polsce, prof. Magdalenę Środę za zrównywanie sprawy lekarzy domagających się klauzuli sumienia z inkwizytorami. „Dokonane przez panią profesor porównanie lekarzy do dominikańskich inkwizytorów to po prostu strzał kulą w płot” – zadrwiła.

 

Ogórek nie maszeruje więc w pierwszym szeregu postępowców, a wystawienie kandydatki miarkującej się w głoszeniu wyrazistych tez, sporo mówi o kondycji polskiej lewicy. Zmiany cywilizacyjne w Polsce, jak widać, idą dość niemrawo, skoro deklarujące progresizm środowiska łączyć ma historyk Kościoła. Znacznie lepszym spoiwem byłaby zapewne jakaś „etyczka”, regularnie wykładająca na kursach gender studies.

 

Gdzie jest Duda?

 

Wydaje się, iż SLD z wielkim pietyzmem zabrał się za kampanię swojej kandydatki. Bo choć dziennikarze utyskują, że Ogórek nie udziela wywiadów, a na konferencjach prasowych wygłasza jedynie oświadczenia, to stopniowe dawkowanie jej obecności w mediach może być tyleż przypadkiem, co cierpliwie realizowanym scenariuszem, rozpisanym metodą Hitchcocka – od otwierającego spektakl wstrząsu, poprzez wyciszenie do stopniowego budowania napięcia.

 

Załóżmy – bo tak to wygląda – że SLD ma jednak jakiś plan na zbliżającą się kampanię, czyli zupełnie inaczej niż PiS, które zdaje się być kompletnie rozproszkowane. Namaszczony przez Jarosława Kaczyńskiego Andrzej Duda miał być rzekomo znakomitym kandydatem gotowym wygrać w arcytrudnym starciu z Bronisławem Komorowskim. Od kilku tygodni jednak jak gdyby zapadł się pod ziemię, niespecjalnie angażując się w kampanię, której finał czeka nas już za niespełna pięć miesięcy.

 

Duda nie tylko chowa się w cieniu, ale też nie wykazuje za grosz samodzielności. Do tego stopnia, że nie może suwerennie zdecydować o wyborze szefa własnego sztabu. Chciał podobno, by funkcję tę pełniła jedna z bohaterek samorządowej batalii PiS, Mirosława Stachowiak-Różecka, która pozbawiona zdecydowanego wsparcia własnego ugrupowania, doprowadziła do drugiej tury w wyborach prezydenckich, potykając się z arcypopularnym prezydentem Wrocławia, Rafałem Dutkiewiczem. Duda w jej sprawie nie miał zbyt wiele do powiedzenia. Jej ewentualna nominacja na jedną z twarzy kampanii nie przypadła bowiem do gustu jednej z partyjnych frakcji, konkurującej z wpływami patrona Stachowiak-Różeckiej, Adama Lipińskiego.

 

Duda więc wydaje się być raczej zagubiony. Wije się, owszem, niczym wąż w gąszczu politycznej zawieruchy spowodowanej pomysłem restrukturyzacji spółki Kompania Węglowa, udziela też od czasu do czasu jakiegoś mało znaczącego wywiadu, wyraźnie nie potrafiąc (nie chcąc?) trafić na czołówki portali internetowych czy błysnąć w dwudziestoczterogodzinnych programach informacyjnych. Jeśli PiS, mobilizując konserwatywny elektorat na ostatnie i najważniejsze starcie tej kadencji, rzuca właśnie do bitwy najcięższe wojska, to, przyznajmy, siła tej partii nie zapiera tchu w piersiach.

 

To dość dziwne, wszak dla Prawa i Sprawiedliwości, od ponad siedmiu lat okopującego się w opozycyjnych ławach, właśnie przyszedł najdogodniejszy czas, by przygotować wielką ofensywę i wyrwać władzę z rąk przeciwników. Tymczasem kolejne posunięcia PiS to nawet nie marsz, lecz niewinny spacerek, a mimo to partia Jarosława Kaczyńskiego nieustannie zachęca i motywuje swoich wyborców do „tego ostatniego” już wysiłku, jaki należy wykonać, by odsunąć od władzy PO. A jeśli się nie uda? Wówczas haniebna lista „wrogów patriotycznego obozu” winna przegranej będzie dłuższa, niż liczba tych, którzy ów obóz tworzą.

 

Teflon Komorowskiego

 

Dotychczasowy pomysł na kreowanie wizerunku Dudy – a właściwie jego brak – wskazuje, że PiS nie traktuje poważnie walki z Bronisławem Komorowskim. Owszem, prezydent, jak wskazują sondaże, jest popularny i ma wielkie szanse na reelekcję; owszem, jest niemal teflonowy, bo nic, żadna wpadka ani nieporadność, nie klei się do jego wizerunku. Z niezrozumiałych jednak powodów, PiS poważnie zaniedbuje walkę z Komorowskim. Jeśli chce się pokonać twardego, politycznego przeciwnika, ostra kampania wizerunkowa musi trwać nieustannie. Gdyby Kaczyński faktycznie poważnie myślał o prezydenturze dla swojej partii, powinien był dręczyć Komorowskiego za każdą najmniejszą wpadkę, nagłaśniać wszystko, co może mu zaszkodzić, z byle jego przejęzyczenia czy błędu ortograficznego czynić sprawę wagi niemal narodowej. Jednym z głównych tematów antyprezydenckiej kampanii można było uczynić choćby sprawę podniesienia wieku emerytalnego, pod którą to reformą obecny lokator Belwederu ochoczo się podpisał.

 

Tymczasem prezydent, bez większych przeszkód, czaruje Polaków wizerunkiem „wujcia Bronka” – sympatycznego, rubasznego next-door guy. Deklarujący sympatię dla niego wybaczą mu wiele, wszak perorowanie o lewatywie wspomagającej myślenie to jedynie drobna wpadka kordialnego przyjaciela wszystkich Polaków. Siwizna, okulary, biesiadny śmiech i logika programowa w stylu „dla każdego coś dobrego” pasuje w sam raz do niewysokich wymagań, jakie wyborcy stawiają prezydentowi. Zgodnie z marketingowymi prawidłami budowy marki, Komorowski wymarzywszy sobie dłuższy pobyt w Belwederze, oparł swój przekaz na amalgamacie wizerunkowych archetypów „mędrca” i „duszy towarzystwa”. Pierwszy ma dać wyborcom do zrozumienia, iż mieszkaniec Krakowskiego Przedmieścia to gwarancja stabilizacji, spokoju, i zachowania status quo. Obok tego jednak, gdzieś w tle, czai się żartowniś, który niczym dobry wujek puściwszy oczko, rozbawi towarzystwo krotochwilą balansującą na granicy dobrego smaku.

 

Dla tak sprytnego gracza Duda jest kandydatem wygodnym. Popularność prezydenta zdaje się przygniatać kandydata PiS. Jedyna nadzieja, jaką partia Kaczyńskiego może dzisiaj żyć, tli się w gabinetach SLD – tam gdzie obmyślane są kolejne kampanijne kroki Magdaleny Ogórek. To ona bowiem może zagospodarować wyborców, chętnych poprzeć Komorowskiego i odebrać mu nadzieję na wygraną w pierwszej turze. Czy jednak faktycznie rzekomo szykująca się do rządzenia Polską formacja, powinna liczyć na pomoc gasnącej ekipy? No cóż, prawica nie ma swojej… czy może raczej swojego „Ogórka”.

 

 

Krzysztof Gędłek

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie