12 sierpnia 2015

Między nami islamofobami

Bez żywej wiary w Chrystusa – także w wymiarze społecznym – nie ma szans w dłuższej perspektywie na pokojowe współistnienie z tymi, którzy wierzą w Allaha.  

 

Islamofobem zostałem oficjalnie w marcu tego roku. Wśród zadających pytania po moim wykładzie zatytułowanym „Islam religią pokoju?”, wygłoszonym w Poznaniu dla miejscowego Klubu „Polonia Christiana”, znalazł się również miejscowy imam (tak, tak, mamy taki urząd w stolicy Wielkopolski), który orzekł, że zaprezentowana przeze mnie narracja jest „mową nienawiści”. Tym odczuciem podzielił się również z lokalną prasą.

Wesprzyj nas już teraz!

Czytając książkę Pawła Lisickiego o dżihadzie i samozagładzie (duchowej przede wszystkim) Zachodu pomyślałem, że redaktor naczelny „Do Rzeczy” w „mowie nienawiści” (czyt. w przypominaniu agresywnej natury islamu) posunął się znacznie dalej. Przecież znaczną część książki stanowi analiza – z natury rzeczy cząstkowa – samego Koranu, jego genezy i wewnętrznej struktury. A to, z perspektywy muzułmańskiej, nie tylko nienawiść, ale również bluźnierstwo.

 

Herezje – najważniejszy sojusznik islamu

Książkę należy jednak koniecznie przeczytać. Jej główną zaletą jest bowiem zwrócenie uwagi przez autora na ścisły związek między kolejną falą ekspansji islamu, a słabością (zapaścią) duchową Zachodu. W swoim „pełnym islamofobii” wykładzie także zwracałem uwagę, że każdorazowy kryzys duchowy świata zachodniego (christianitas) był niejako zaproszeniem do kolejnej, zbrojnej ofensywy islamu. Wielkie podboje muzułmańskie wieku VII oraz VIII na obszarze Cesarstwa Bizantyjskiego przygotowały przecież wielkie herezje – na czele z arianizmem (łudząco podobnym do islamu w wizji osoby Jezusa Chrystusa) – trawiące Kościół Wschodni od IV stulecia.

Pierwsze wielkie podboje Turków osmańskich w Europie (Bałkany) w XIV wieku nieprzypadkowo zbiegły się z wielkim kryzysem łacińskiej christianitas, kryzysem duchowym i eklezjalnym (rozbicie papiestwa na Rzym i Awinion), politycznym (wojna stuletnia między Francją a Anglią, angażująca monarchie, które w poprzednich stuleciach stały na czele ruchu krucjatowego oraz kryzys instytucji cesarstwa) oraz demograficznym (katastrofalna epidemia dżumy – „czarna śmierć”). Z kolei mocne stanięcie Turcji w Europie Środkowej w XVI stuleciu – podbój Węgier od 1526 roku i krótko po tym pierwsze oblężenie Wiednia przez Turków – zbiegło się z rozbiciem jedności zachodniej christianitas w wyniku kryzysu reformacyjnego.

 

Warunek koegzystencji z islamem – łacińska dusza

Podyktowany „islamofobią” tok mojego rozumowania przywiódł mnie do wniosku, że warunkiem sine qua non udanej koegzystencji (bo nie asymilacji) między wspólnotą chrześcijańską a muzułmańską jest istnienie silnych podstaw aksjologicznych na Zachodzie. Krótko mówiąc, bez żywej wiary w Chrystusa – także w wymiarze społecznym – nie ma szans w dłuższej perspektywie na pokojowe współistnienie z tymi, którzy wierzą w Allaha.

Dobrym przykładem są tutaj losy społeczności muzułmańskiej (tatarskiej) w przedrozbiorowej Rzeczypospolitej.

Sarmaci ubierali się według orientalnej mody, nosili zakrzywione na wschodnią modłę szable, ale duszę mieli łacińską a religią państwową był katolicyzm (co potwierdzała nawet Konstytucja 3 Maja, przewidując kary za apostazję). Wszystko to nie przeszkadzało kolejnym sejmom w XVIII wieku zezwalać na budowanie meczetów przez Tatarów osiadłych na obszarze Rzeczypospolitej (najdawniej, bo od końca XIV wieku, w Wielkim Księstwie Litewskim) i potwierdzać przywileje zrównujące ich w sensie pełni praw politycznych z polską szlachtą.

Pod Wiedniem w wojskach króla Jana III Sobieskiego walczyły chorągwie tatarskie przeciw swoim braciom w wierze z armii Kara Mustafy. W wieku niewoli historia polskich zmagań o wolność obfituje w liczne przykłady największej ofiarności tutejszych Tatarów dla ich polskiej, nie muzułmańskiej przecież, ojczyzny. W grobach katyńskich i na wzgórzu Monte Cassino leżą także oficerowie i żołnierze muzułmanie, polscy Tatarzy.

Twierdzę jednak, że bez łacińskiej duszy Sarmatów i ich potomków, nie byłoby to możliwe. Zachód bez Chrystusa, ale za to z pseudomałżeństwami jednopłciowymi, z ideologicznymi szaleństwami marksizmu-genderyzmu, nic nie jest w stanie przeciwstawić Mahometowi. U wyznawców Allacha, kasujących „socjal” we Francji czy w Niemczech, taki Zachód powoduje nie tyle strach (jak niegdyś „Lew Lechistanu”), co pogardę. Analogicznie jak w przypadku Lenina i Stalina pogardliwie odnoszących się do zachodnich „użytecznych idiotów” (intelektualistów piejących peany na cześć Kraju Rad) bądź kapitalistów wierzących, iż wymiana handlowa ucywilizuje komunistów, którzy ustami Lenina wyrażali raczej przekonanie, że w ten sposób zachodni inwestorzy „dostarczają sznur, na którym zostaną powieszeni”. Dzisiaj podobny sentyment panuje w wielu „centrach kultury muzułmańskiej” na zachodzie Europy.

Zgadzam się z Pawłem Lisickim, że spora część winy za to duchowe rozbrajanie Zachodu spada na „ducha zmian posoborowych”, którego powiewy boleśnie dotknęły Kościół powszechny po Vaticanum II. Ten bliżej nieokreślony duch spowodował m.in. stępienie jednoznaczności nauczania Kościoła w szeregu sprawach, w tym w odniesieniu do konieczności nawracania ludzi niewierzących w Chrystusa, promując w zamian tzw. dialog międzyreligijny (jego ceną było i jest ciągłe przepraszanie za urojone „winy Kościoła” w przeszłości).

 

Jan Paweł II: czego brakuje islamowi

Nie zgadzam się jednak z autorem sytuującym św. Jana Pawła II w szeregu osób odpowiedzialnych za takie rozmywanie nauki Kościoła, zwłaszcza w odniesieniu do islamu. Rzeczywiście ucałowanie przez papieża Koranu w Damaszku było boleśnie niezrozumiałym gestem. Ale nie tylko ten gest ilustruje stosunek polskiego papieża do religii muzułmańskiej.

W opublikowanej w 1994 roku książce „Przekroczyć próg nadziei” (wywiad przeprowadzony przez Vittoria Messoriego) Jan Paweł II stwierdził, że „przez swój monoteizm wyznawcy Allaha pozostają nam szczególnie bliscy”. Zaraz jednak dodał: „Dla każdego, kto znając Stary i Nowy Testament, czyta z kolei Koran, staje się rzeczą jasną, że dokonał się w nim jakiś proces redukcji Bożego Objawienia [podkreślenie w oryginalnym tekście – GK]. Nie można nie dostrzec odejścia od tego, co Bóg sam o sobie powiedział najpierw w Starym Testamencie, przez proroków, a ostatecznie w Nowym Testamencie przez swojego Syna. Całe to bogactwo samoobjawienia się Boga, które stanowi dziedzictwo Starego i Nowego Przymierza, zostało w jakiś sposób w islamie odsunięte na bok. Bóg Koranu obdarzany zostaje najpiękniejszymi imionami, jakie zna ludzki język, ale ostatecznie jest to bóg poza-światowy, bóg, który pozostaje tylko Majestatem, a nie jest nigdy Emanuelem, Bogiem-z-nami [podkreślenie w oryginalnym tekście]. Islam nie jest religią odkupienia. Nie ma w nim miejsca dla krzyża i zmartwychwstania, chociaż wspomniany jest Jezus, ale jedynie jako prorok przygotowujący na przyjście ostatecznego proroka Mahometa. Wspomniana jest Maryja, Jego dziewicza Matka. Ale tylko tyle. Nie ma całego dramatu odkupienia. Dlatego nie tylko teologia, ale także i antropologia islamu tak bardzo różni się od antropologii chrześcijańskiej”.

 

Blask Wiktorii Wiedeńskiej

Papież z Polski miał również świadomość zagrożenia, jakie dla cywilizacji chrześcijańskiej w Europie niosła w minionych wiekach zbrojna ekspansja islamu i tego, że nie powstrzymał jej dialog międzyreligijny, ale siła miecza. Miecza podniesionego w słusznej sprawie.

W trzechsetlecie najdonioślejszego zwycięstwa króla Jana III, podczas homilii wygłoszonej 17 czerwca 1983 roku na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie Jan Paweł II, bynajmniej nie tonem bicia się w piersi za przeszłe „winy Kościoła”, mówił: „W roku 1983 na szerokie tło naszego polskiego tysiąclecia i zarazem jasnogórskiego sześćsetlecia, rzuca się jasnym refleksem historyczna data sprzed trzystu lat: odsiecz Wiednia, wiktoria wiedeńska! Jest to rocznica, która łączy nas wszystkich Polaków, a także naszych sąsiadów z południa oraz z zachodu – bliższych i dalszych. Tak jak przed trzystu laty połączyło nas wspólne zagrożenie, tak samo po trzystu latach – rocznica walki i zwycięstwa”.

Czyżby święty papież też był islamofobem?

 

Grzegorz Kucharczyk

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie