23 sierpnia 2019

Michał Wałach: reparacje jak ochrona życia i konwencja genderowa?

(Kadr z filmu ''Miasto 44)

Walka o uzyskanie reparacji wojennych od Niemiec zaczyna przypominać temat ochrony życia poczętego oraz wypowiedzenia Konwencji stambulskiej – ekipa „dobrej zmiany” jest „za”, jednak na razie realizacja celu pozostaje zawieszona. Czas pokaże, czy kiedykolwiek doczekamy się doprowadzenia jej do szczęśliwego końca.

 

Ileż to zapewnień o poparciu dla ochrony życia słyszeliśmy z ust polityków PiS-u. Ileż to głosów „za” projektami pro-life padło w czasach, gdy formacja Jarosława Kaczyńskiego znajdowała się w opozycji i gdy takie zachowanie nic nie kosztowało, za to przynosiło korzyści: przysparzało sympatii katolickich wyborców. I ileż to krytyki spadło na autorów obywatelskiej inicjatywy ustawodawczej „Stop aborcji” – że za duże oczekiwania, że zły czas, że niesprzyjająca atmosfera, że najpierw to i tamto, a dopiero potem ochrona życia (pomińmy już absurdalne zarzuty o szkodzenie PiS-owi czy wręcz „ruską agenturalność”).

Wesprzyj nas już teraz!

 

Wychodząc naprzeciw twierdzeniom, że próba całkowitego zakazania aborcji to w obecnej sytuacji społecznej zbyt wiele, pojawił się kolejny projekt zakładający ograniczenie skali dzieciobójstwa w jej najczęstszym, eugenicznym wymiarze. Jednak nad tą sprawą „dobra zmiana” spuściła zasłonę milczenia, a projekt „Zatrzymaj aborcję” trafił do sejmowej podkomisji, która została specjalnie powołana w celu jego rozpatrzenia i… nigdy się nie zebrała. Oczywiście jednak – mimo takiego postępowania – PiS nie przeszedł w retoryce na pozycje proaborcyjne, dając katolickiemu elektoratowi nadzieje, że może… może kiedyś, może w przyszłej kadencji. Ponadto temat zawiera w sobie pewien potencjał moralnego szantażu – jak nie będziemy rządzili, to przyjdą „tamci drudzy” i wprowadzą „aborcję na życzenie”. Szach i mat biedny katolicki wyborco.

 

Bliźniacza sytuacja ma miejsce w przypadku Konwencji stambulskiej. Dokument wprowadzający do polskiego prawa pojęcia rodem z ideologii gender został uchwalony i ratyfikowany w roku 2015, gdy PiS znajdował się jeszcze w opozycji. Wtedy też prominentni politycy Zjednoczonej Prawicy – m.in. Jarosław Kaczyński, Andrzej Duda, Beata Szydło czy Zbigniew Ziobro – krytykowali Konwencję. Pojawiły się również zapowiedzi jej wypowiedzenia, gdy PiS przejmie władzę. I przejął, a Konwencja jak obowiązywała, tak obowiązuje – i to pomimo głosu tysięcy Polaków wspierających akcję „Zatrzymaj gender” (zatrzymajgender.pl) oraz jednoznacznego stanowiska Episkopatu w chwili, gdy głosami PO, SLD, Ruchu Palikota i posłów niezrzeszonych (jak np. Anna Grodzka) oraz podpisem Bronisława Komorowskiego zainfekowano polskie prawo tym ideologicznym dokumentem.

 

Co więcej, podobnie jak w przypadku aborcji, tak i w kwestii Konwencji stambulskiej, PiS stosuje wobec konserwatywniejszej części Polaków szantaż. Prezes Kaczyński stwierdził bowiem w roku 2018, że dokument nie zostanie wypowiedziany, gdyż takie działanie naraziłoby nasz kraj (rząd) na międzynarodowe ataki, jednak dopóki rządzi Prawo i Sprawiedliwość w Polsce nie zostaną wprowadzone homoseksualne „małżeństwa”. Tymczasem przejęcie władzy przez lewicowo-liberalną opozycję oznacza rychłe umożliwienie formalizacji jednopłciowych układów. Słowem, PiS mówi nam: nie zrobimy czego chcecie, ale i tak na nas zagłosujecie, bo nie macie wyjścia. Fakt, że genderowa konwencja jest podstawą – zdaniem Rzecznika Praw Obywatelskich Adama Bodnara – do przeprowadzania nad Wisłą imprez w stylu „tęczowy piątek”, pozostaje ciągle niezauważony.

 

Ostatnimi czasy coraz bardziej uzasadniona staje się obawa, że lista tematów, w których PiS-owi może brakować determinacji znanej chociażby z reformowania sądownictwa, ulegnie wydłużeniu. Oto bowiem okazuje się, że w tej kadencji nie mamy co liczyć na zintensyfikowanie starań o uzyskanie przez Polskę reparacji od Niemiec. Pod koniec lipca przyznał to poseł Arkadiusz Mularczyk, przewodniczący Parlamentarnego Zespołu ds. Oszacowania Wysokości Odszkodowań Należnych Polsce od Niemiec za Szkody Wyrządzone w trakcie II Wojny Światowej. Polityk PiS uważa, że temat winien być rozpatrywany w spokoju, czemu nie służy kampania wyborcza. Dlatego też efekt prac Parlamentarnego Zespołu poznamy dopiero po wyborach – w kolejnej kadencji.

 

Ciężko nie zgodzić się z posłem Mularczykiem. Temat faktycznie wymaga dokładnego przeanalizowania, precyzyjnego faktograficznego opracowania oraz przemyślanej operacji dyplomatycznej. Pośpiech czy nerwowa atmosfera kampanii wyborczej faktycznie może utrudniać takie prace. Mimo tego kwestia reparacji, po dość długiej ciszy, wróciła do debaty właśnie teraz – przed parlamentarną elekcją – i to za sprawą… samych rządzących. W drugiej połowie sierpnia o sprawie mówił zarówno szef polskiej dyplomacji Jacek Czaputowicz jak i premier Mateusz Morawiecki. Słowa obu polityków utrzymane były w tonie chęci walki o reparacje.

 

Problem w tym, że Prawo i Sprawiedliwość potrafi odsuwać istotne sprawy ad Kalendas Graecas. Tak było w sprawach cywilizacyjnych, priorytetowych dla wielu katolickich wyborców – w kwestii ochrony życia dzieci nienarodzonych oraz obrony przed genderową demoralizacją tych już narodzonych. Czy wobec odsunięcia „na świętego Dygdy” spraw tak fundamentalnych możemy spodziewać się, że temat – nie ma co ukrywać – mniej istotny znajdzie się w polu zainteresowania rządzących także po opadnięciu bitewnego pyłu kampanii wyborczej i już wkrótce zobaczymy realne próby doprowadzenia go do szczęśliwego końca?

 

Michał Wałach

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie