23 maja 2019

Michał Wałach: najdroższy sondaż w historii Polski [OPINIA]

(Diliff/commons.wikimedia.org+pixabay)

Dzwoni do Państwa telefon. Podnosicie słuchawkę i słyszycie głos. To pracownik ośrodka badania opinii publicznej. Pyta o preferencje polityczne. Nie musicie Państwo z nim rozmawiać. Może na taką pogawędkę nie macie ochoty, może nie macie czasu. Niektórzy jednak podejmą rozmowę – a to z chęci pomocy człowiekowi, który w ten sposób zarabia na chleb, a to z intencją wsparcia popieranej partii (niech inni zobaczą, że nas, wyborców tej partii, jest wielu). Ale czy wzięliby Państwo udział w sondażu przeprowadzanym nie telefonicznie, a stacjonarnie – w określonym miejscu, do którego trzeba pójść w niedzielę – i za udział w którym należy zapłacić?

 

Kampania przed wyborami do Parlamentu Europejskiego powoli dobiega końca, więc można pozwolić sobie na pewne podsumowania. Wiemy już jakie sprawy zdominowały polityczną walkę, co proponowali kandydaci i komitety oraz które tematy pozostały na uboczu. W oczy rzuca się przede wszystkim marginalizacja wątków… europejskich. Nie może to jednak dziwić nikogo, kto zna „logikę” demokratyzmu.

Wesprzyj nas już teraz!

 

W ostatnich miesiącach zabieganie o wyborcę opierało się na tematach dotyczących polityki krajowej. Koncentrowało się na homoindoktrynacji (począwszy od ogłoszenia przez Rafała Trzaskowskiego Karty LGBT+), nowych socjalnych programach rządu („trzynastka” dla emerytów, 500+ na każde dziecko), pensjach nauczycieli i systemie oświaty (strajk ZNP), kwestii roszczeń majątkowych organizacji żydowskich (ustawa 447), ochronie symboli i uczuć religijnych (profanacja obrazu Matki Bożej Częstochowskiej) oraz problemie przypadków pedofilii wśród ludzi Kościoła (po filmie Sekielskiego). Wątki wprowadzenia w naszym kraju waluty euro, wpisania członkostwa w UE do polskiej konstytucji oraz straszenie polexitem były tylko jednymi z wielu.

 

Partie postawiły na sprawy krajowe, gdyż takie tematy mocniej rozgrzewają emocje Polaków (także przed eurowyborami), zaś już za kilka miesięcy czeka nas elekcja parlamentarna. Urabianie wyborców trwa więc w najlepsze. Ponadto nie jest tajemnicą, że Parlament Europejski to instytucja fasadowa, a większą władzę nad UE mają instytucje tworzone przez przedstawicieli rządów krajowych (bardziej realny wpływ na decyzje Brukseli uzyskają zwycięscy wyborów jesiennych niż wiosennych). Traktowanie spraw Unii Europejskiej jako kwestii drugorzędnych jest więc rzeczą zrozumiałą, choć taka praktyka przy okazji pokazuje całą degenerację systemu demokratycznego: politycznie bardziej opłacalne jest mówienie o sprawach, na które europosłowie nie mają i nie będą mieli żadnego wpływu.

 

Nie można jednak powiedzieć, że w ostatnich tygodniach politycy walczyli o czapkę gruszek. Co to, to nie. Po pierwsze rzecz idzie o wielkie pieniądze – brak odpowiedzialności za cokolwiek i możliwość życia jak pączek w maśle stanowią niewątpliwie atrakcyjną perspektywę. To jednak tylko jeden, bardzo płytki wymiar trwającej rywalizacji o serca i głosy. Wszak materialne życie w wersji premium wygra tylko garstka kandydatów, którym liderzy partii i koalicji dali „biorące” miejsca na listach. O wiele istotniejszy jest wspomniany wyżej wymiar eurowyborów traktowanych jako rozgrzewka przed wyborami krajowymi. Wszak mimo niespecjalnie istotnej roli Parlamentu Europejskiego, głosowanie, w którym udział bierze 20 proc. uprawnionych (taka była najniższa frekwencja w polskich eurowyborach) to doskonały sondaż. Żadna pracownia nie opiera swoich badań na próbie 6 milionów Polaków, więc niedzielne głosowanie dość dobrze pokaże społeczne nastroje. Będzie swoistym losowaniem torów przed biegiem, którego finisz zaplanowano na październik, a meta znajduje się na ulicy Wiejskiej w Warszawie (chociaż należy pamiętać, że wybieranie osób wysyłanych do Brukseli dotąd nie interesowało zbyt mocno pewnych grup społecznych).

 

Niezależnie jednak od wyniku niedzielnej elekcji pewne jest jedno – wiemy, co powiedzą liderzy poszczególnych komitetów tuż po zamknięciu lokali i ogłoszeniu sondażowych wyników: sukces! Bez wątpienia wszyscy wygrają. Wygrają wygrani, bo nawet jeśli zdobyli mniejsze poparcie niżby chcieli, to jednak wygrali. Wygrają przegrani, bo niby przegrali, ale jednak mają doskonałą pozycję wyjściową przed jesienią oraz pokaźną ilość mandatów, zaś brak pierwszego miejsca zawsze można zrzucić na pogodę, która sprzyjała przeciwnikom. Wygrają też politycy z drugiego szeregu, bo mimo młodości ich inicjatyw udało im się wprowadzić jakiś europosłów. Wygrają też całkowici przegrani, których komitety nie przekroczą progu wyborczego, gdyż uzyskany wynik to dobry prognostyk na przyszłość, jest na czym budować, jest mandat zaufania i motywacja do dalszej pracy.

 

Wygrają też wyborcy, bo niezależnie czy zagłosują na zwycięski komitet A, zwycięski komitet B, zwycięski komitet C, D czy E mogą czuć się bardzo cenni dla Rzeczpospolitej. Koszty organizacji wyborów do Parlamentu Europejskiego w roku 2014 wyniosły bowiem blisko 95 milinów złotych, co przy nieco ponad 7 milionach głosujących daje nam około 13 złotych i 50 groszy. Tyle głosowanie jednej osoby kosztowało Państwo Polskie, a więc każdego z nas (bo Państwo – o czym warto pamiętać – nie ma „swoich pieniędzy”, a środki jakimi dysponuje administracja to pieniądze zabrane podatnikom oraz pożyczki, które spłacać będą nasze dzieci).

 

13 złotych i 50 groszy – niby niewiele, ale jednak zawsze „coś”. Przecież bez trudu wskażemy kilkanaście produktów o takiej wartości, które ułatwią lub umilą nam życie. Warto jednak zastanowić się ilu wyborców byłoby gotowych w niedziele 26 maja wraz z kartką wyborczą wrzucić do urny 13 złotych i 50 groszy (a może nawet więcej – ciężko przecież spodziewać się, by koszty organizacji wyborów od roku 2014 spadły).

 

Możliwe, że ktoś z czytających te słowa zapyta z oburzeniem: jak można żałować Polsce 13 złotych i 50 groszy. Będzie to reakcja zrozumiała, wszak żaden patriota nie żałowałby Ojczyźnie takiej kwoty. Problem jednak w tym, że to nie na Ojczyznę wydamy te pieniądze. Czy bowiem Polska po 26 maja będzie lepsza, dostatniejsza, bezpieczniejsza, bliższa chrześcijańskiemu ideałowi państwa? Jest wiele powodów, by takiego scenariusza się nie spodziewać.

 

Oczywiście nie chodzi o to, by kogokolwiek zniechęcać (bądź zachęcać) do udziału w głosowaniu. Te pieniądze – z naszym udziałem w wyborach bądź bez niego – i tak zostaną wydane, zaś każdy z nas ma swój rozum i sam zdecyduje, czy udział w elekcji tym razem jest pożyteczny oraz czy którykolwiek z komitetów zasługuje na uwagę. Miejmy jednak świadomość, że tak naprawdę bierzemy udział w demokratycznym cyrku, potężnym sondażu, którego największą rolą będzie ustawienie krajowej polityki przed istotniejszymi wyborami parlamentarnymi. A to wszystko za grube miliony. Nasze miliony.

 

 

Michał Wałach

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie