8 listopada 2018

Marsz Niepodległości między PiSowskim młotem a Platformerskim kowadłem

(FOT.Simona Supino/FORUM)

Rządzący Polską od 13 lat PO-PiS wziął narodowców w kleszcze i dąży do ich politycznego zniszczenia. Istnieje ryzyko, że główną „pamiątką” po 100. rocznicy odzyskania niepodległości będzie zupełne wyeliminowanie z życia publicznego środowiska otwarcie odwołującego się do myśli ojców owej niepodległości.

 

Gdy w środowe popołudnie Hanna Gronkiewicz-Waltz zakazała Marszu Niepodległości, można było odnosić wrażenie, że to zwykła gra pod publiczkę, zyskiwanie punktów u liberalnego elektoratu wierzącego w dramatyczne przekazy TVNu o grożącej Polsce brunatnej fali. Ciężko przecież nie pamiętać politycznej histerii, jaką wywołał materiał o wafelkowych nazistach, którzy zorganizowali urodziny Hitlera. Wtedy też politycy różnych opcji walczyli w konkursie na najmocniejsze odcięcie się od grupki leśnych czcicieli III Rzeszy. Co bardziej wrażliwi postępowcy mogli czuć przerażenie widząc dokument TVNu, jednak – jak podał portal wPolityce.pl – uczestnicy imprezy zeznali, że zorganizowali wydarzenie… za pieniądze od „tajemniczych mężczyzn”.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Ponadto, nie dalej jak miesiąc temu, władze Lublina zdecydowały o zakazie homoseksualnej parady równości – i choć prawnie była to sytuacja nieco odmienna od tej z Warszawy – to i tak sąd cofnął decyzję miasta i lewicowa impreza doszła do skutku. Można było się więc spodziewać podobnego scenariusza w Warszawie: zakaz marszu, złożenie odwołania i wycofanie przez sąd decyzji ratusza.

 

Prawdziwą rewolucję wywołała więc nie tyle Hanna Gronkiewicz-Waltz, co dopiero Prawo i Sprawiedliwość. Oto bowiem w środę wczesnym wieczorem, w błyskawiczny sposób, do akcji wkroczył prezydent Andrzej Duda. Chociaż jeszcze kilka dni temu z powodu napiętego grafiku i braku czasu odmówił udziału w Marszu Niepodległości, to nagle, w kilka godzin po decyzji prezydent Warszawy, władza obwieściła światu, że zorganizuje oficjalny, państwowy marsz z okazji 11 listopada, a patronat nad nim obejmie prezydent.

 

Decyzja Hanny Gronkiewicz-Waltz została ogłoszona około godziny 14, natomiast już po 17 doszło do spotkania premiera Morawieckiego i prezydenta Dudy – tak się akurat złożyło, że najważniejsi w Polsce politycy mieli wolne terminy i mogli spotkać się od razu. To właśnie po tym spotkaniu, około godziny 18, poinformowano, że „prezydent i rząd przejęli inicjatywę” (tytuł z prorządowego portalu wPolityce). Skuteczność, dynamika, determinacja, umiejętność działania w sytuacjach stresowych. PiS – chyba pierwszy raz od kiedy rządzi – pokazał, że dysponuje takimi cechami. Oczywiście jeżeli ufamy oficjalnej narracji, zgodnie z którą decyzja rządzących była odpowiedzią na działania warszawskiego ratusza.

 

Spora część internautów nie chce jednak uwierzyć w baśniowy obraz złej Hani i dobrych PiSowskich rycerzy na białych koniach ratujących marsz, niczym bohaterowie ratujący księżniczki zamknięte w wieży. Rządzący wykorzystali bowiem okazję, by sięgnąć po potencjał istniejącej od kilku lat oddolnej, społecznej inicjatywy Marszu Niepodległości i w ten sposób usunąć główne koło zamachowe działalności narodowców. A to przecież w nich część opinii publicznej widzi główną nadzieję na stworzenie ruchu mogącego zagrozić PiSowi od prawej strony. Tymczasem to nie kampanie wyborcze, akcje internetowe czy kampanie medialne, a właśnie Marsz Niepodległości przywrócił ideę narodową do debaty publicznej. Stąd też w sieci nie brakuje opinii, że działania polityków – tak zaplecza Hanny Gronkiewicz-Waltz jak i ludzi PiSu – to ustawka wymierzona w środowisko narodowe.

 

Pewnie nigdy nie dowiemy się jak było naprawdę, wszak scenariusze mogły być też inne. Pierwszy z nich to naiwność stojącego za Hanną Gronkiewicz-Waltz środowiska liberalnego, które już raz – poprzez zachęcanie w „Gazecie Wyborczej” do blokowania Marszu Niepodległości 2010 – dało inicjatywie narodowców wiatr w żagle. Inny, iście makiaweliczny, to świadome powtórzenie tamtego scenariusza. Zgodnie z nim postępowcy, wyciągając wnioski z roku 2010 i ponownie blokując marsz narodowców, de facto lansują ich imprezę, gdyż wiedzą, że jeśli ktoś może odebrać głosy PiSowi, to nie będzie to Biedroń czy Zandberg, ale raczej ugrupowania na prawo od PiS.

 

We wszystko wszedł jednak nieoczekiwanie PiS, co spowodowało, że narodowcy znaleźli się w fatalnej sytuacji. Dramatyzm potęguje fakt, że rządowy marsz organizowany przez MON ma przejść trasą Marszu Niepodległości. Impreza firmowana przez prezydenta rozpocznie się ledwie godzinę po oddolnym wydarzeniu.

 

Jeśli dojdzie do jakichkolwiek zawieruch na marszu narodowców, to możemy spodziewać się zupełnej destrukcji organizatorów imprezy zarówno przez liberalne jak i prorządowe media. Dla postępowców każda, nawet mała awantura, będzie bowiem dowodem na „faszyzm” narodowców – i przy okazji powodem do atakowania PiS za „zgodę” na ową „faszyzację”. PiS z kolei zaprezentuje się jako jedyna opcja niepodległościowa, która „potrafi świętować z klasą”, zaś PO w tej narracji zostanie bez trudu przedstawiona jako środowisko antyniepodległościowe, bo niepodległościowego marszu zakazujące.

 

Krótko mówiąc: istnieje olbrzymie zagrożenie politycznego zniszczenia organizacji pozostających na prawo od PiS, a wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, cokolwiek by się nie stało, skorzysta na tym nieformalna koalicja PO-PiS.

 

Nacjonalizacja Marszu Niepodległości powoduje, że PiS – oprócz szansy na wyeliminowanie politycznej konkurencji z prawej strony – wychodzi obronną ręką z problemu, jakim stała się setna rocznica odzyskania niepodległości. Ktoś złośliwy mógłby powiedzieć, że o tym, kiedy owa rocznica wypadnie, wiedziano zarówno pięć, dziesięć jak i sto lat temu. PiS natomiast miał na zorganizowanie obchodów aż trzy lata. Tymczasem wszystko dzieje się na ostatnią chwilę: od organizacji przez polityków swojego marszu (niejako w zastępstwie lub nawet kontrze do organizowanego od lat społecznego marszu) do wprowadzania na kilkadziesiąt godzin przez 12 listopada dnia wolnego od pracy (co z pewnością nie wyrabia w obywatelach nawyku szacunku wobec prawa i tych, którzy prawo stanowią).

 

Trzeba jednak dokonać również innej, smutnej konstatacji: wszelkie święta państwowe stanowią dla administracji Rzeczypospolitej – i to wszystkich jej rządów – ogromny problem. Nikt bowiem dotąd nie wypracował atrakcyjnego modelu celebrowania ważnych państwowych rocznic. Zamiast w końcu znaleźć modus operandi, postanowiono wyciągnąć ręce po imprezę społeczną, oddolną i zarazem atrakcyjną – co widać po jej doskonałej frekwencji.

 

W roku 2014 Prawo i Sprawiedliwość zorganizowało pod Wawelem własne obchody 11 listopada. Sprzyjający partii Jarosława Kaczyńskiego dziennik „Gazeta Polska Codziennie” na okładce z 12 listopada konfrontował wtedy imprezę narodowców i własne wydarzenie pisząc: „Warszawa PŁONIE, Kraków ŚWIĘTUJE”. Dziś jednak, za sprawą działalności polityków, możemy żywić obawy, że setnej rocznicy odzyskania niepodległości świętować nie będzie nikt. Świątecznego nastroju brak. Ale przynajmniej wiemy, komu podziękować.

 

 

Michał Wałach

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie