30 kwietnia 2020

Kim jesteśmy: Polakami czy Europejczykami dziesiątego sortu?

(Fot. Jerzy Dudek/FORUM)

„Najwłaściwszym sposobem
pojmowania polityki jest uznanie jej
za skromne, cierpliwe i ofiarne
dążenie do dobra wspólnego.
Najgorzej, gdy polityka staje się
narzędziem ambicji ludzi miernych.
Wtedy przedmiotem zabiegów nie są
już dobra polityczne jak władza
i prestiż, lecz czysto materialne,
a życie polityczne przybiera postać
handlu państwem”

Maurice Barrès

 

Wesprzyj nas już teraz!

Kiedy w 2015 roku Prawo i Sprawiedliwość zdobywało władzę w Polsce jedno z najważniejszych haseł partii Jarosława Kaczyńskiego brzmiało: „Polska wstanie z kolan”. Rzeczywistość okazała się jednak brutalniejsza niż ustawa przewiduje. Mimo ogromnych planów oraz zapowiedzi stworzenia z Polski lidera polityczno-gospodarczo-militarnego Europy Środkowo-Wschodniej okazuje się, że realizacja tego ambitnego planu jest niezwykle trudna, a momentami wręcz niewykonalna. W efekcie Polacy są skazani na nieustanne tłumaczenie się z wszystkich, nawet tych dobrych i niezwykle potrzebnych pomysłów na zmianę patologicznego systemu III RP.

 

Myśl polityczna? A co to takiego?

Po 4 czerwca 1989 roku polska polityka została zdominowana przez dwa przekonania graniczące z pewnością. Pierwsza zakładała, że najważniejszym zadaniem elit rządzących jest zabezpieczenie dotychczasowej nomenklatury partyjnej i związanych z nią interesów. Druga polegała na obraniu generalnego kierunku, w którym będą podążały elity III RP, a co za tym idzie – wszyscy Polacy.

 

Ten drugi nurt polegał i nadal polega na przeświadczeniu, że musimy za wszelką cenę i jak najszybciej doszlusować do Zachodu poprzez zakotwiczenie się w strukturach euroatlantyckich, m.in. w NATO i w Unii Europejskiej i implementowanie na naszym rodzimym gruncie tego wszystkiego, co nam nakażą w Brukseli, Waszyngtonie, Berlinie, Tel Awiwie czy gdziekolwiek indziej. Uznano, że tylko w ten sposób skończy się dla nas historia. Krótko mówiąc: nakazano, aby bez słowa sprzeciwu wprowadzać w Polsce wszystkie wzorce polityczne, gospodarcze, społeczne, kulturowe, obyczajowe etc., jakie obowiązują na Zachodzie. Chodził o to, co prof. Ryszard Legutko nazwał „modernizacją przez kserokopiarkę”, dzięki czemu nawet, jeśli w Polsce nie będzie dobrze, to przynajmniej będziemy „fajni” za co nasi dygnitarze od czasu do czasu zasłużą na niemal szczere poklepanie po ramieniu przez zachodnich partnerów.

 

Podstawowym problemem w polityce III RP jest dalece posunięta niesamodzielność połączona z korupcją i totalną sprzedajnością naszych elit politycznych, kulturowych intelektualnych. Ze świecą w ręku szukać artystów, naukowców, dziennikarzy etc., którzy mieliby jakiekolwiek opory przed braniem pieniędzy od różnych niemieckich fundacji. W rzeczywistości tego typu proceder jest elementem zagranicznego wpływu, a często również nacisku. Od lat Polska miota się od ściany do ściany, a jedynym pomysłem na przetrwanie jest prężenie cudzych muskułów w myśl hasła „Wczoraj Moskwa, dziś Bruksela i/lub Waszyngton”. Co gorsza można śmiało postawić tezę, że politycy PiS nawet nie biorą pod uwagę, że w pewnym momencie ta „pożyczona siła” może brutalnie zniknąć.

 

Po co nam Polska, skoro są inne kraje…

Czy Polskę stać na jakąkolwiek podmiotowość? 31 lat III RP pokazuje jednoznacznie, że nie a działania podejmowane przez władze są wręcz wzorem anty-podmiotowości. Polscy dygnitarze w kółko powtarzają ten sam błąd polegający na opieraniu się na obcych gwarancjach i prężeniu, niczym minister Józef Beck w 1939 roku cudzych muskułów. Jak to jest, że nikomu nie udało się wpaść na pomysł, że najpierw trzeba zbudować własną siłę i dopiero na tej podstawie szukać odpowiednich sojuszników, którzy wspomagaliby nas w realizacji naszych celów?

 

Jak jednak miałoby się to stać, skoro według jednych Polska to „brzydka panna na wydaniu”, jak określił nasz kraj Władysław Bartoszewski, a według innych możemy poświęcić naszą wolność i cały majątek za mętne gwarancje bezpieczeństwa?

 

Żadna z tych koncepcji nie może skończyć się dobrze. Co gorsza, nawet jeśli jedna ze stron sporu ma sensowny pomysł na budowę polskiej podmiotowość, to z miejsca jest on torpedowany i sabotowany albo przez „drugą stronę”, albo krytykowany i udaremniany przez zagranicznych ludzi wpływu. Większe instrumenty nacisku mają oczywiście ci drudzy, dlatego przedstawiciele polskiej sceny politycznej tak usilnie zabiegają o ich wsparcie.

 

I tak oto w Polsce nie można zbudować Centralnego Portu Lotniczego w Warszawie, bo po pierwsze jest to pokaz polskiej megalomanii i kompleksów, a po drugie przecież… jest już coś takiego w Berlinie.

 

To samo tyczy się ratowania Puszczy Białowieskiej przed kornikiem „drukarzem”. Polscy eksperci, ze śp. prof. Janem Szyszko nie mają nic do gadania, ponieważ „wybitni” eksperci z zakresu ekologii i leśnictwa pokroju Borysa Szyca, Mai Ostaszewskiej czy Kazika Staszewskiego wspierani przez Brukselę wiedzą lepiej, co trzeba zrobić.

 

Wyliczankę czas zacząć…

Oto kilka przykładów zaprzeczających polskiej podmiotowości i niepodległości:

 

Katastrofa smoleńska

Najpierw politycy Platformy Obywatelskiej niepotrzebnie oddano śledztwo smoleńskie w ręce Rosjan, mimo że ci w osobie ówczesnego prezydenta Dmitrija Miedwiediewa pytali Warszawę, kto ma wyjaśnić tę sprawę. Z kolei Prawo i Sprawiedliwość przez lata podkreślali, że jeśli dojdą do władzy, to ze wsparciem UE i USA, które wywrą nacisk na Rosję poznamy prawdę. Lata mijają, wiemy coraz mniej i co gorsza nie zanosi się na jakąkolwiek zmianę w tej kwestii.

 

A najgorsze jest to, że przez podejście do sprawy dwóch najważniejszych obozów politycznych w Polsce do samego końca będziemy skazani na łaskę bądź niełaskę zagranicy…

 

Nowelizacja ustawy o IPN

Z jednej strony władze RP konsultują treść ustawy z Izraelem i Amerykanami. Z drugiej zaś opozycja stosuje najgorsze zagrywki związane z budowaniem wśród Polaków poczucia wstydu i beznadziei wynikających z rzekomej kolaboracji naszych rodaków z III Rzeszą w mordowaniu Żydów, w czym popierają ją politycy z niemal całego świata od Moskwy przez Tel Awiw, Berlin, Brukselę, aż po Buenos Aires.

 

Ostatecznie, na skutek ogromnych nacisków zagranicznych, obóz „dobrej zmiany” w ekspresowym tempie wycofuje się z walki o prawdę historyczną i realizuje wytyczne, jakie nadeszły spoza Warszawy.

 

Węgiel, dorsz, cukrownie, elektrownie i stocznie…

Polska musi zrezygnować z energetyki węglowej. W Polsce nie wolno wybudować elektrowni atomowej. Polska musi zaprzestać połowu dorsza. Polska musi sprzedać zagranicznemu kapitałowi cukrownie, cementownie, huty etc. W Polsce nie wolno opodatkować zagranicznych sklepów wielkopowierzchniowych. Polska musi zlikwidować stocznie. W Polsce zdecydowana większość liczących się na rynku banków musi być w zagranicznych rękach. Polska nie ma prawa przekopywać Mierzei Wiślanej… W przeciwnym razie Bruksela podejmie odpowiednie kroki, aby ukarać nasz kraj za brak „solidarności europejskiej”.

 

Owa „solidarność” polega bowiem na tym, abyśmy kupowali prąd, cukier, statki i setki innych towarów od Niemców, którzy w ramach troski o Polaków sprzeda nam wszystko, o ile wcześniej zlikwidujemy nasze zakłady. Nasze oszczędności mają się znajdować w zagranicznych rękach, a to co czytamy, oglądamy bądź słuchamy ma być zgodne z linią redakcyjną narzucaną przez zagranicznych właścicieli „polskich mediów”.

 

PZPN

Nie tylko kwestie gospodarcze i historyczne są „kwestią drażliwą”. Okazuje się, że międzynarodowe poruszenie połączone z groźbami może wywołać kwestia korupcji w piłce nożnej. Chodzi o rok 2006 i próby wprowadzenia w Polskim Związku Piłki Nożnej zarządu komisarycznego. Jaka była reakcja UEFA? Zagrożono wyrzuceniem polskich drużyn, łącznie z reprezentacją ze wszystkich rozgrywek międzynarodowych. Ta informacja totalnie przeraziła polityków PiS, którzy zrezygnowali z prześwietlenia organizacji dowodzonej przez jednego z „Orłów Górskiego” – Grzegorza Latę.

 

Warto również wspomnieć, że po stronie UEFA stanęli politycy opozycji, którzy najpierw ogłosili w TVN i „Gazecie Wyborczej”, że w polskiej piłce nie ma żadnej korupcji, aby kilka lat później stwierdzić, że… skala korupcji w PZPN przeraziła przedstawicieli UEFA, po czym… sami wnioskowali o wprowadzenie do organizacji zarządu komisarycznego.

 

Aborcja

Ciężko zliczyć, ile razy Polska była poniżana i oskarżana o zaściankowość za obowiązujący w naszym kraju krwawy kompromis aborcyjny. Okazuje się, że łamiemy „prawa człowieka”, „nienawidzimy kobiet”, „jesteśmy na pasku Watykanu”. Przeciwko pluciu na ojczyznę nie mają nic ani posłowie i senatorowie RP, ani tzw. eurodeputowani, którzy niejednokrotnie ordynarnie kłamią i odgrażają się, że jak tylko dojdą do władzy, to wprowadzą w „tym kraju” w końcu „normalność”.

 

Gdyby Prawo i Sprawiedliwość chciało pokazać, że słowa Jarosława Kaczyńskiego o rewolucji sumień w Europie były powiedziane na poważnie, to już w 2016 roku zakazałoby w Polsce aborcji. Partia rządząca wystraszyła się jednak „czarnych parasolek” oraz gróźb ze strony UE.

 

Zastanówmy się, co by było, gdyby w Polsce zakazano np. aborcji eugenicznej? Bruksela obcięłaby Polsce fundusze europejskie? TSUE oskarżyłby nas o „przemoc wobec kobiet”? Feministki z całego świata okupowałyby przez kilka dni Warszawę? Zostalibyśmy wyrzuceni z UE? To i tak niewielka cena w perspektywie możliwości uratowania 1000 dzieci rocznie mordowanych tylko dlatego, że są podejrzane o chorobę.

 

Między Moskwą a Berlinem…

Powyższe przykłady to zaledwie niewielki promil spraw, w których jesteśmy skazani na zagraniczną krytykę i stopniowe, ale nieustanne wyrzekanie się swojej suwerenności. Próby wprowadzenia w Polsce zajęć szkolnych z nowoczesnej edukacji seksualnej… Artyści i naukowcy sponsorowani przez zagraniczne fundacje i korporacje… Dołączenie do inicjatywy Trójmorza Niemiec… Nieustanne opieranie polskiej obronności na Amerykanach… Ataki Brukseli na reformę polskiego sądownictwa… Interwencja ambasador USA w sprawie Ubera… Można wymieniać i wymieniać…

 

Jedni powiedzą, że jest to pokłosie podpisania przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego Traktatu Lizbońskiego. Inni, że wszystko zostało zaplanowane w Magdalence. Jeszcze inni, że w sumie dobrze, że nie jesteśmy suwerenni, bo tak naprawdę nie zasługujemy na niepodległość, gdyż lepiej być fałszywym Europejczykiem dziesiątego sortu niż Polakiem. Na tym jednak się kończy dyskusja. Zamiast szukać możliwości realnej i pozytywnej zmiany trwa nieustanne rozpamiętywanie, szukanie winnych i tworzenie nowych, coraz bardziej wstrząsających teorii spiskowych.

 

Czy możemy się z tego wyzwolić? Oczywiście, ale żeby tak się stało, to musimy w końcu mieć zdefiniowaną przynajmniej ogólną propolską, katolicką wizję doktryny państwowej, czyli ogólnego kierunku, w którym musimy podążać bez względu na okoliczności. Gdyby władzę w Polsce sprawowali ludzie, których działanie oparte jest o prawdziwy, poważny plan wynikający z ugruntowanego, systematycznego stylu myślenia o polityce, wszystko byłoby inaczej… BA! Gdyby w III RP istniała jakakolwiek poważna myśl polityczna bylibyśmy w stanie najpierw nakreślić nasze cele oraz środki wiodące do ich realizacji. Mogłyby one oczywiście ewoluować stopniowo pod wpływem okoliczności, ale chodzi o samo wytyczenie takiego generalnego kierunku.

 

A tak pozostają nam dwie możliwości:

Albo będziemy krajem ludzi, jak to swego czasu powiedział jeden z byłych prezydentów, specjalizujących się w obsłudze kierowców i samochodów kursujących między Berlinem a Moskwą, albo staniemy się „europejskim magazynem” taniej siły roboczej, który stać jedynie niczym Kambodżę bądź Wietnam na produkcję półproduktów i montowanie towarów, które potem zostaną sprzedane z zyskiem przez zagraniczne koncerny.

 

Obie opcje nie napawają jakimkolwiek optymizmem….

 

Tomasz D. Kolanek

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie