27 sierpnia 2012

Mamy głosić Ewangelię także w miejscu pracy

(Mark Rachac z rzeźbą św. Franciszka. Fot. N. Dueholm)

Mark Rachac, współwłaściciel amerykańskiej firmy konsultingowej Capital Street Financial Services Inc. świadczącej usługi inwestycyjne i ubezpieczeniowe, opowiada o wierze w świecie biznesu. 

 

 

Wesprzyj nas już teraz!

Chciałabym porozmawiać z Panem na temat wiary w świecie biznesu……

– To się dobrze składa, bo właśnie dziś rano czytałem w moim codziennym modlitewniku refleksję ze starotestamentowej Księgi proroka Amosa, który porusza temat bogactwa, biedy, relacji pomiędzy pracodawcą i podwładnym. W Biblii dużo mówi się o przedsiębiorczości i pieniądzu. Niestety, często posługujemy się fałszywym cytatem „Pieniądze są źródłem wszelkiego zła”. To oczywiście chwyt propagandowy, którym zresztą sprytnie posługiwali się komuniści. Prawdziwy cytat z Biblii, z pierwszego Listu do Tymoteusza 6:10, brzmi: „Źródłem wszelkiego zła jest miłość pieniędzy” [W innym tłumaczeniu: „Albowiem korzeniem wszelkiego zła jest chciwość pieniędzy”- przyp. ND]. Cała dyskusja na te tematy sprowadza się właściwie do poszanowania pojęcia własności prywatnej i sposobów zarabiania na życie.

 

Zanim przejdziemy do świata biznesu, czy może Pan opowiedzieć o korzeniach swojej wiary? Czy wychował się Pan w rodzinie katolickiej?

– Tak. Moja rodzina była katolicka od tysięcy lat. Mam czeskie i niemieckie pochodzenie. Szkoły, doktórach uczęszczałem, w większości były katolickie (m.in. prywatne liceum wojskowe), ale za to skończyłem publiczny uniwersytet.

 

Czy przeżył Pan jakiś kryzys wiary?

– Tak, mówię o tym jako o straconej dekadzie (śmiech). Chodzi o okres końca moich nastoletnich i początku dwudziestych lat. Wtedy znałem moją wiarę bardzo słabo bo i nauczanie katechizmu w szkołach stało wtedy na kiepskim poziomie. Na szczęście, zawsze przyciągała mnie Msza święta, więc nawet wtedy, kiedy nie żyłem jak katolik, co niedzielę chodziłem do kościoła. Uważam Eucharystię za dar, którego nigdy tak naprawdę nie utraciłem. Jako dwudziestokilkulatek odkryłem swoją wiarę na nowo.

 

W jakim stopniu Pana wiara wpływa na życie zawodowe?

– Wiara pomaga mi prowadzić życie tak, abym mógł być przykładem do naśladowania. Jeśli chcemy podążać za Chrystusem, nasze działania muszą to odzwierciedlać. Musimy zachowywać się tak, jak Chrystus od nas tego oczekuje. Jednak, gdy staramy się unikać grzechu, jest to duże wyzwanie. Myślę, jak wyrażać wiarę, będąc liderem w rodzinie i w pracy. Myślę, że słowo „lider”, czyli „ten, który przewodzi, prowadzi” trafnie opisuje tę rolę. Wierzę, że Bóg oczekuje ode mnie bycia właśnie kimś takim w domu i w pracy.

 

Jeśli chodzi o życie zawodowe, to tak naprawdę trzeba powiedzieć, że aby być dobrym biznesmenem, nie trzeba chodzić do kościoła. Wystarczy kierować się dobrą etyką i ciężko pracować, a wtedy osiągnie się pewien sukces. Klienci polecają takiego przedsiębiorcę swoim znajomych, bo jest uczciwy. W biznesie działają prawa naturalne, więc jeśli źle traktujesz ludzi, będziesz złym biznesmenem. Za to dla katolika miejsce pracy to także środowisko, w którym może świadczyć o swojej wierze.

 

Czy w Pana mieście jest to trudne?

– Nie, Saint Paul [stolica Minnesoty – przyp. ND] to tradycyjnie katolickie miasto. W sytuacjach towarzyskich, kiedy ludzie się poznają, pytają się, z której pochodzą parafii.

 

Nadal jest to prawda?

– Tak. Teraz ludzie identyfikują się z parafią mniej, ale nadal jest to prawda. Większość moich pracowników wychowało się w wierze katolickiej. Podobnie wielu moich klientów, choć są też nimi żydzi i muzułmanie.

 

W jaki sposób głosi Pan w pracy Ewangelię?

– Staram się dzielić swoją wiarą. Powołuję się na Boga, kiedy jest taka okazja i cytuję Biblię. W Piśmie Świętym jest wiele przypowieści, które można odnieść do nowoczesnego świata. Ostatnio sięgnąłem po Biblię, kiedy zastanawialiśmy się nad złożeniem sprawy do sądu.

Oprócz tego, kilka razy w tygodniu chodzę do kościoła i moi pracownicy o tym wiedzą. Jest mi łatwiej, gdyż jestem współwłaścicielem firmy. Oczywiście, od swoich pracowników oczekuję chrześcijańskich cnót, na przykład uczciwości.

 

W jaki sposób wiara pomaga Panu równoważyć życie rodzinne z zawodowym?

– Wiara jest motorem życia. Wierzę, że stawiam zawsze Boga na pierwszym miejscu, potem moją rodzinę, kraj i pracę. Próbuję to wszystko balansować, ale to niełatwe z powodu ambicji. Wymaga to częstej modlitwy. Jestem wdzięczny Bogu za to, jakich miałem rodziców, za wykształcenie, osobowość, która pomaga mi osiągnąć sukces w biznesie. Potrzebuję pieniędzy na utrzymanie rodziny, na pomoc misjom, ludziom biednym. Poza tym, aby osiągnąć sukces w biznesie musisz być lepszym od innych. Trzeba konkurować, wyznaczać sobie cele. Im więcej się konkuruje, tym większy się osiąga sukces i zarabia więcej pieniędzy. Dużo się modlę i zastanawiam nad tym, jak daleko pójść w pomnażaniu majątku. Wiem, że dzięki temu mógłbym mieć większy dom, ale mam większą satysfakcję pomagając biednym. Zastanawiam się również nad specyfiką mojego biznesu, który wiąże się z planowaniem i niepokojem o przyszłość w razie choroby, wypadku losowego czy śmierci współmałżonka. Jest w tym pewna sprzeczność, bo przecież przy pełnej ufności Bogu nie ma żadnych niepokojów.

 

Nie powinno być obaw o przyszłość, jednak ludzie chcą zachować jak największą kontrolę nad własnym życiem….

– Tak, jest jeszcze inna konsekwencja. Takie planowanie i związane z nim inwestowanie i nabywanie polis ubezpieczeniowych nie uwzględnia pomocy rodziny, a jej zaangażowanie jest przecież bardzo dobre i ważne. Może posłużę się osobistym przykładem. Moja mama owdowiała, gdy miała 22 lat. Urodziłem się 4 miesiące po śmierci mojego ojca. Dzięki temu, że wykupił on polisę na życie, nie znalazła się ona w bardzo trudnej sytuacji życiowej. Dzięki temu zabezpieczeniu finansowemu zdobyła dyplom technika dentystycznego i mogłem pójść do szkół. Zastanawiam się nad tym, co by było, gdyby mój tato takiej polisy nie wykupił. Co by się ze mną stało? Pewnie zajęłaby się nami rodzina, ale wykupienie tej polisy uważam za dobre, bo wiązało się ono z roztropnością, która przecież chrześcijańską cnotą kardynalną.

 

To doświadczenie zapewne miało wpływ na wybór Pana kariery zawodowej…

– Tak. Posługuję się nawet przykładem mojej mamy, która była bardzo piękna i ponownie wyszła za mąż tłumacząc, że właściwie jej uroda była rodzajem polisy. I pytam potencjalnych klientów: a jaką Pan/Pani ma polisę [śmiech]?

 

Wspiera Pan swoimi pieniędzmi różne inicjatywy. Jakie są dla Pana najważniejsze?

– Tak, uważam, że każdy powinien wybrać jakieś pole do walki. Dla mnie jest to obrona życia, pomoc biednym oraz misje. Jestem w zarządzie centrum pomocy kobietom w ciąży LifeCare Center. Chcę pomóc tym kobietom, które rozważają „aborcję” [centrum zlokalizowano w pobliżu abortorium Planned Parenthood – przyp. ND]. Staram się również pomagać ubogim. Podróżowałem po różnych biednych krajach i mam z tych podróży takie obrazy biedy, których nie da się zapomnieć (np. z Gwatemali, skąd adoptowaliśmy dzieci). Przekazuję również wsparcie finansowe na misje.

 

Najsłabiej idzie mi ewangelizacja. Kiedyś na biznesowym spotkaniu z setkami ludzi, na którym przedstawiono – w samych superlatywach – jedną z firm farmaceutycznych jako przykład dobrego biznesu, wstał jeden człowiek i powiedział, że jednak firma ta robi coś złego. Wypomniał wykorzystywanie przez firmę linii komórek ludzkich pozyskanych z zabijania nienarodzonych. To zupełnie co innego tak wstać i powiedzieć coś podobnego na spotkaniu setek obcych ludzi niż to robię ja podczas mojego spotkania z dwunastoma pracownikami. Zrobiło to na mnie bardzo duże wrażenie i musiałem po tym spotkaniu do niego podejść. Okazało się, że to mój kolega z liceum!

 

Jakiś czas temu, kiedy nie miałem jeszcze własnej firmy, sam brałem raz udział w konferencji na temat AIDS, zakończonej dystrybucją prezerwatyw. Podzieliłem się z szefostwem uwagą, że moim zdaniem, nie jest to dobry sposób na walkę z HIV-AIDS i zapłaciłem za to brakiem awansów. Wtedy mogłem sobie jednak dość łatwo pozwolić na złożenie takiego świadectwa, bo nie miałem własnej rodziny, gospodarka była w dużo lepszym stanie i zwolnienie nie byłoby problematyczne. Myślę, że nie jestem zbyt odważny na tym polu. Wydaje mi się, iż pod tym względem odważniejsze są kobiety. A jako mężczyzna uważam, że nie powinniśmy być bojaźliwi i nieśmiali, gdyż jesteśmy powołani do przewodzenia. Powinniśmy głosić Ewangelię, walczyć z cywilizacją śmierci i nie marnować powierzonych nam talentów. Wierzę, że jeśli więcej dajesz z siebie, to więcej otrzymasz. Jeśli masz ofiarne serce, to spotkają cię w życiu dobre rzeczy. Nawet w biznesie.

 

Dziękuję za rozmowę.

 

Rozmawiała Natalia Dueholm

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie