2 kwietnia 2019

Obrońcy „standardów WHO”. Ileż naiwności!!!

(fot. flickr.com)

W przestrzeni publicznej ostatnio zaroiło się od obrońców standardów edukacji seksualnej według WHO, wprowadzenie których postulują zapisy Karty LGBT+. Jest to o tyle dziwne, że często głosy te pochodzą do osób określających się jako katolicy, którzy w promowanych przez środowiska homoseksualne przepisach nie tylko nie widzą nic niestosownego, ale wręcz uważają je bardzo dobry środek służący do ochrony dzieci przed deprawującymi treściami coraz bardziej zerotyzowanego świata. Do wykazania naiwności takiego myślenia wystarczy naprawdę niewiele…

 

„Rzetelna edukacja seksualna” lekiem na wszelkie zło

Wesprzyj nas już teraz!

Do obalenia sprzeciwu wobec chyba najbardziej kontrowersyjnego zapisu edukacji seksualnej według WHO (przekazanie wiedzy o masturbacji dzieciom w przedziale wiekowym 0-4 lat) jej zwolennicy posługują się zazwyczaj twierdzeniem, ze przecież „nikt nie będzie uczył dzieci technik masturbacji” (co według zapisów jest prawdą). Jak ograniczonym trzeba być żeby przez myśl nie przeszło, że deprawacja dziecka nie musi polegać tylko na „uczeniu technik masturbacji”. Dziecko jest niezwykle ciekawe świata. Jeżeli w wieku czterech lat otrzyma informacje o „przyjemności płynącej z dotykania własnego ciała” (Standardy edukacji seksualnej w Europie, s. 38 ) to naturalną koleją rzeczy będzie jego dalsze zainteresowanie tym tematem. I stąd już – jak zaznacza wielu ekspertów – prosta droga do uzależnienia.

 

Jakie będą tego konsekwencje można sobie z łatwością wyobrazić. Impulsy seksualne są w tym wieku celowo wyciszane aby poprzez edukację i wychowanie przygotować dziecko do życia w coraz bardziej skomplikowanym społeczeństwie. Dajmy dziecku w przedszkolu wiedzę na temat tego czym jest seks, a nie będzie potrafiło myśleć o niczym innym.

 

Wśród obrońców międzynarodowych standardów pojawia się także drugi koronny argument; otóż według zaleceń WHO wiedza musi być dostosowana mając na uwadze wiek dziecka oraz w zależności od stopnia jego dojrzałości. Mówiąc, że jest to pobożne życzenie to jak nie powiedzieć nic. Polski system oświaty od wielu lat to przecież jedna wielka masówka – nie ma w nim miejsca na indywidualność a TYM BARDZIEJ na dostosowanie standardów edukacji seksualnej dla każdego dziecka osobno. Po prostu nie ma takiej technicznej możliwości. Mówię to jako osoba, która ma za sobą pięć lat studiów pedagogicznych i co nieco wie na ten temat od strony praktycznej.

 

Równie naiwny jest argument o „rzetelnie i profesjonalnie” przygotowanej kadrze pedagogicznej. Rodzice! Naprawdę macie tak dużą wiarę w kompetencje nauczycieli, zwłaszcza w tak zasadniczych kwestiach jak wychowanie seksualne? Powiedzmy sobie szczerze – ile razy spotkaliśmy na swojej drodze prawdziwych nauczycieli z pasją, rzetelnie opracowujących przedstawiane zagadnienia? Czy o wiele bezpieczniej nie jest sądzić, że wiedza dotycząca tak niezwykle istotnej kwestii jak ludzkia seksualność powinna zostać przekazana przede wszystkim przez osobę, do której dziecko ma najczęściej największe zaufanie – czyli przez rodzica? 

 

Sokrates mówił, że aby dojść do sedna problemu należy po prostu pytać. Idąc za jego radą, zadajmy jedno – ale naprawdę ważne – pytanie; dlaczego za wprowadzeniem standardów edukacji seksualnej WHO najgłośniej optują środowiska związane z subkulturą LGBT? Czyżby ten – niezwykle istotny – szczegół umknął zwłaszcza katolickim zwolennikom edukacji seksualnej? Jeżeli oburzenia nie wywołuje u nich postulowanie wprowadzenie programu edukacji seksualnej przez promotorów grzechu i sprzecznego z chrześcijaństwem stylu życia, to warto takim osobom przypomnieć co o tej kwestii mówi zarówno Pismo Święte jak i Katechizm.

 

Kto wyznacza standardy. Patrzmy na Niemcy

Warto też zastanowić się nad tym kto w ogóle stoi za opracowaniem tych standardów? Otóż matryce wychowania zawarte w standardach Światowej Organizacji Zdrowia są opracowane na podstawie wytycznych IPFF (International Planned Parenthood Federation). Wystarczy powiedzieć, że organizacja założona w 1952 roku przez Margaret Sanger na Trzeciej Międzynarodowej Konferencji Planned Parenthood przedstawia antykoncepcję i aborcję jako „prawa reprodukcyjne” oraz sposoby planowania rodziny. Obecnie składa się z ponad 149 organizacji zrzeszonych w ponad 189 krajach świata. Jest organizacją akredytowaną przy ONZ. Za opracowaniem standardów edukacji seksualnej WHO stoi także niemiecka organizacja Pro Familia (będąca rodzinną chyba tylko z nazwy).

 

O organizacji stało się głośno w 2013 roku, kiedy grupa naukowców odkryła, że w wydawanym przez to stowarzyszenie magazynie co najmniej kilkukrotnie pojawiały się artykuły broniące pedofilii. Jednym z ich autorów był Rudiger Lautmann, jeden z czołowych niemieckich ekspertów od LGBT. W swoich artykułach argumentował wprowadzenie rozgraniczenia na „nieszkodliwą pedofilię za obopólną zgodą”, relatywizację przestępstw seksualnych dokonywanych przez pedofilów czy ubolewał nad „antypedofilską krucjatą” jaka miała miejsce w Niemczech w latach ’90.

 

Po wybuchu skandalu, organizacja wydała oświadczenie, w którym stwierdziła, że nigdy nie lobbowała za zmianą niemieckich przepisów dotyczących pedofilii, a artykuły były próbą przedstawienia argumentów drugiej strony w toczącej się dyskusji. Przykładów podobnych, podejrzanych organizacji znajdziemy wśród autorów standardów jeszcze więcej. Dociekliwych zachęcamy do lektury.

 

Podobno najlepiej uczy się na własnych błędach. Problem w tym, że za błędy zapłacą nie wprowadzający „nowoczesne” standardy dorośli, lecz niewinne dzieci. A to jakie skutki może przynieść edukacja seksualna oparta na wytycznych WHO widzimy chociażby u naszych zachodnich sąsiadów.

  

W Niemczech edukacja seksualna jest zagadnieniem regulowanym na najwyższych szczeblach władzy państwowej. W celu ustalenia i monitorowania wprowadzania jednolitych standardów niemieckiej edukacji seksualnej, w 1967 roku powołano Federalne Centrum dla Edukacji Zdrowotnej (BZgA), które współpracując m.in. z niemieckim Ministerstwem Zdrowia i WHO opracowało doskonale dziś znane „Standardy edukacji seksualnej w Europie”. [euro.who.int, s. 1]

 

Autorzy chwalą się, że dzięki wprowadzeniu w Niemczech powyższych standardów spadła zarówno liczba aborcji jak i niechcianych ciąż, a hasło choroby weneryczne na dobre przeszło już do historii. Na sukces BZgA złożyło się skoordynowane działanie polegające na prowadzeniu sieci poradni, organizowaniu wielu spotkań i konferencji tematycznych oraz przede wszystkim – posiadaniu kadry „ekspertów” prowadzących zajęcia w szkołach i pomagających w przekazywaniu wiedzy z zakresu seksualności nauczycielom. Ale spadek liczby aborcji czy niemal wyeliminowanie chorób wenerycznych to tylko jedna strona medalu. Jak naprawdę wygląda „sukces edukacji seksualnej” w Niemczech?

 

Z badań przeprowadzonych w 2012 roku w Poznaniu wynika, że u naszego zachodniego sąsiada średnia wieku inicjacji seksualnej wśród chłopców wynosi 12.6 lat a wśród dziewczynek – 14.5 lat. Co więcej – większość osób przyznaje, że była we właściwym wieku kiedy po raz pierwszy odbyła współżycie. W porównaniu z latami ’80 astronomicznie wzrosła liczba osób korzystających z antykoncepcji (głównie prezerwatyw). W 1980 roku jedna trzecia mężczyzn nie używała środków antykoncepcyjnych podczas swojego pierwszego współżycia, natomiast w 2014 roku jedynie 1 na 16 nastolatków rozpoczyna życie seksualne bez zastosowania antykoncepcji. [euro.who.int, s. 2]

 

Jak natomiast powyższe działania przekładają się dzietność? Wydawać się może, że dzięki „rzetelnej” i „odpowiedniej” edukacji Niemcy doskonale znają podstawowy cel ludzkiej seksualności jakim jest przekazanie nowego życia. Okazuje się, że nie jest to takie proste. Niemcy z wskaźnikiem dzietności na poziomie 1.45 [index.mundi] plasują się na 202 miejscu wśród wszystkich krajów świata.

 

Dodajmy, że współczynnik dzietności na poziomie 2.10 do 2.15 to liczba uznawana za wystarczającą jeżeli chodzi o problem zastępowalności pokoleń. Co ciekawe, Polska wypada w tym rankingu jeszcze gorzej. Czy w kraju gdzie współczynnik dzietności wynosi 1.35 naprawdę konieczne jest wprowadzanie programu edukacji seksualnej przynoszącego skutki odwrotne do zamierzonych?

 

Autorzy standardów edukacji seksualnej według WHO zdaje się zatracili sens daru, jakim jest seksualność. Być może wydaje się im, że ostatecznym celem seksu nie jest przekazanie życia lecz przyjemność oraz „zdrowie” pojmowane w wyjątkowo wybiórczy sposób (o tym jak zdrowe jest nieustanne korzystanie z antykoncepcji napisano już całe tomy rozpraw). Być może właśnie takie postrzeganie ludzkiej seksualności postulują środowiska homoseksualne, promujące rodzaj współżycia uniemożliwiający poczęcie w samym swoim założeniu? Tego nie wiemy.  Wanda Półtawska nie raz podkreślała, że większość dzisiejszych problemów dotyczących seksualności, trwałości małżeństwa czy ogromnych tragedii takich jak aborcja udało by się rozwiązać gdyby człowiek rozumiał przeznaczenie własnej seksualności. Bez podkreślenia jej najważniejszego celu -przekazania nowego życia i wynikającej z niego odpowiedzialności, pozostanie nam próba opisania człowieka jedynie w kategoriach cielesnych. Jednak tych, jak i wielu innych ostrzeżeń bynajmniej nie znajdziecie w „Standardach edukacji seksualnej w Europie”.

 

Piotr Relich 

   

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie