14 września 2018

Kto wiedział o sowieckim „ciosie w plecy”?

Popularnie uważa się, że tragiczny 17 września 1939 r. niosący ze sobą wkroczenie do Polski Sowietów był zdradzieckim „ciosem w plecy”. Zupełnie zaskoczony sztab generalny miał w najczarniejszych scenariuszach nie podejrzewać naszego wschodniego sąsiada o przekroczenie granicy. Prawda okazuje się zupełnie inna.

 

17 września 1939 r. jest datą równie tragiczną, co symboliczną. Czerwona nawałnica przekroczyła wschodnią granicę II Rzeczpospolitej i w Brześciu nad Bugiem podała rękę niemieckiej machinie wojennej, zatwierdzając IV rozbiór Polski. Co było potem doskonale wiemy: Sybir, Katyń, powszechna sowietyzacja, ateizacja i inne wynalazki rewolucji. Czy dało się tego uniknąć? Odpowiedzi na to pytanie nie poznamy nigdy, ale jedno jest pewne: wkroczenie Sowietów dało się przewidzieć. Było to zagrożenie bardzo realne, jednak wiele czynników sprawiło, że świadomość o nim nie przebiła się w tamtym czasie do osób kierujących polskimi siłami zbrojnymi.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Wiedzieli, nie powiedzieli. Brytyjski alliance w praktyce

Informacje o przyjęciu na Kremlu, toaście Stalina na cześć Hitlera i, co najważniejsze, treść Paktu Ribbentrop–Mołotow znane były Amerykanom już 24 sierpnia 1939 r., dzień po jego podpisaniu. Drogą dyplomatyczną natychmiast przekazali oni te informacje Brytyjczykom, a ci z kolei Francuzom. Jak się okazało, o porozumieniu niemiecko–sowieckim, a także o przyszłych planach podziału ziem Rzeczpospolitej, wiedzieli wszyscy sojusznicy oprócz Polski. Alianci w decydującym momencie postanowili, że o planach Stalina nie powiadomią naszej dyplomacji.

 

Sojusznicy z pełną świadomością przyglądali się nieuchronnej klęsce naszego kraju podczas wrześniowej wojny obronnej. A wcale nie musiało tak być. Sojuszu brytyjsko-francusko-polskiego realnie obawiał się nie tylko Hitler, ale także Stalin. Sowieci w pewnym momencie dążyli nawet do porozumienia z państwami zachodnimi, przeważyła jednak opcja niemiecka. W momencie wypowiedzenia „dziwnej wojny” Niemcom, podczas której ostatecznie alianci ograniczyli się tylko do zrzucania ulotek, Hitler rzeczywiście poczuł się realnie zagrożony. Stalin natomiast czekał. Dopiero kiedy miał pewność, że Polska nie może już liczyć na pomoc sojuszników, postanowił wkroczyć. O tym, że Francuzi i Brytyjczycy nie zaatakują Niemców postanowiono bowiem  12 września na tajnej naradzie w Abbeville.

 

„Pan Chamberlain uważa decyzję o niepodjęciu jak dotąd operacji na wielką skalę we Francji za mądrą. (…) Pan Daladier jest całkowicie pewny, że operacje ofensywne na wielka skalę, podjęte na samym początku byłyby błędem. (…) Polacy chcą, aby Francuzi czynili więcej, lecz Francuzi zdają sobie sprawę, że robią wszystko, co w ich mocy. Chamberlain w każdym calu zgadza się z tą polityką” – brzmiały zapisy tajnego protokołu spisanego w tajemnicy przed polską dyplomacją.

 

I można by tutaj wiele napisać o możliwościach francuskiej armii, o jej potencjale pancernym i miażdżącej przewadze liczebnej na froncie zachodnim, można snuć hipotezy o zduszonym w zarodku konflikcie światowym, gdyby w momencie ataku na Polskę sojusznicy zdecydowali się uderzyć na Niemcy, ale nie o to tutaj chodzi. Najistotniejszy w tej historii jest fakt, że o sowieckich zamiarach wiedzieli wszyscy, oprócz rządzących Polską.

 

A jeszcze nieco ponad miesiąc wcześniej delegacja brytyjskich oficerów wywiadu z zazdrością patrzyła na nasz sprzęt służący do radiowywiadu, wychwytujący wszystkie niemieckie fale, czego wyspiarze nie byli w stanie uczynić. Oczywiście, w ramach współpracy przekazywaliśmy na bieżąco wszystkie istotne informacje, a wraz z nimi – podstawy do złamania kodu Enigmy. W ramach „podziękowania”, oraz za postawę z wrzesnia’39 do dzisiaj  nie usłyszeliśmy nawet krótkiego: apologize.

 

Referat „Wschód”, Korpus Ochrony Pogranicza i niewygodne informacje wywiadu

Zaraz po klęsce należało wyznaczyć odpowiedzialnych za taki a nie inny przebieg wrześniowej kampanii. Zaskoczenie związane z niespodziewanym wkroczeniem Sowietów zrzucono na karb niedostatecznego rozpoznania wywiadowczego na kierunku wschodnim. Tylko nielicznym oficerom udało się dowieść swoich kwalifikacji przed nową kadrą. Mieli prawo poczuć się w roli kozłów ofiarnych, gdyż oskarżenia o niedostateczne rozpoznanie były nieprawdą.  Informacje wywiadu o sowieckim zagrożeniu docierały do centrali na bieżąco. Burzyły one jednak założenia i plany sztabu generalnego, przez co spotykały się z całkowitym brakiem zainteresowania.

 

Co ciekawe, przez niemal dwadzieścia lat uważano, że największe zagrożenie płynąć będzie jednak ze wschodu. To właśnie z tego kierunku obawiano się przyszłego uderzenia i wszelkie ćwiczenia dostosowywano do strategii obrony ze wschodu. Dopiero w okresie poprzedzającym wybuch wojny, zarówno Główny Inspektorat Sił Zbrojnych, Sztab Główny, jak i kadra polityczna ciężar przyszłego konfliktu zaczęły rozpatrywać na kierunku zachodnim – dramatycznie błędnym myśleniem okazało się więc całkowite odrzucenie zagrożenia ze wschodu. Zarówno według polskiej jak i zagranicznej elity politycznej porozumienie Niemiec z Rosją wydawało się po prostu niemożliwe. Od momentu dojścia Hitlera do władzy, stosunki Niemiec i ZSRR stopniowo uważano za coraz gorsze. Dlatego nagła wizyta Ribbentropa w Moskwie była zaskoczeniem dla całego Zachodu. Nasza kadra dowódcza dalej wierzyła w utrzymanie polsko–sowieckiego paktu o nieagresji.

 

A nasza „dwójka” informowała. Odział II Sztabu Generalnego Wojska Polskiego zajmujący się wywiadem i kontrwywiadem, w ocenie dzisiejszych historyków dobrze wywiązał się ze swojego zadania. Doskonale spisywali się w zadaniach tzw. „wywiadu płytkiego” funkcjonariusze Korpusu Ochrony Pogranicza (KOP). Znaliśmy ruchy wojsk w strefie przygranicznej, wiedzieliśmy o dodatkowej fali poboru, ogromnej mobilizacji, znaliśmy uzbrojenie, liczebność i miejsca stacjonowania. Wywiad podawał, że  od 1934 r. stan liczebny sowieckiej armii zwiększył się o 200%!!! Raporty referatu „Wschód” niemal w 100% pokrywały się z późniejszymi przemówieniami sowieckich oficerów. Nasi „dwójkarze” wiedzieli, że ta armia ma charakter wybitnie ofensywny. Mimo, że nie mieliśmy wysoko postawionych agentów w samym sztabie generalnym Armii Czerwonej, zebraliśmy informacje, które – jeżeli nie wskazywały na jednoznaczną chęć interwencji – to dawały przynajmniej podstawy do rewizji dotychczasowej strategii.

 

Brytyjczycy – trzeba oddać – w jednym zachowali się honorowo. Poinformowali Polaków o propozycji sowietów, którzy chcieli w sojuszu z Anglią i Francją powstrzymać Hitlera. Wymagało to jednak zgody na przemarsz przez terytorium Rzeczpospolitej wojsk sowieckich. Czy ta informacja nie wzbudziła u osób decydujących choć cienia podejrzenia co do przyszłości sowieckich zamiarów?

A może zabrakło po prostu odpowiedniej analizy tego czym w swojej istocie był komunizm. Może zapomniano już, że komunizm by przetrwać potrzebował ekspansji. Stalin nigdy nie zrezygnował z marszu na Zachód. Może wśród rządzących Polską zabrakło osób takich jak Sergiusz Piasecki, który dzięki wieloletniej działalności wywiadowczej w sowieckiej Rosji poznał prawdziwy charakter tej zbrodniczej ideologii.      

 

24 VII 1939 r. francuska placówka polskiego wywiadu „Lecomte” przesłała do Warszawy depeszę o najwyższym priorytecie. Zawierała ona informacje o nagłym zbliżeniu niemiecko–rosyjskim, wizycie Ribbentropa w Moskwie i zawartym porozumieniu. Nie dotarto jednak do tajnego załącznika Paktu Ribbentrop–Mołotow, mówiącego o przyszłym podziale ziem Rzeczypospolitej. Jak wiadomo, już informacje o nagłych planach ataku ze strony Niemiec odbierano w Sztabie Głównym z niedowierzaniem. Do tego doszło zagrożenie ze strony Sowietów – tego było już za wiele. Na rewizję dotychczasowej strategii było już za późno.

 

Wieczorkiewicz wskazuje na „wtykę”

Na decyzje najwyższego dowództwa mogła mieć wpływ także działalność agenturalna obcego mocarstwa. Z taką tezą wyszedł ś.p. prof. Paweł Wieczorkiewicz. Wskazał on, że wśród doradców wąskiego kręgu osób decyzyjnych (sprawującego tak naprawdę pełnię władzy w II Rzeczypospolitej) działał sowiecki agent. Z tą opinią zgadza się już wielu historyków. Wiemy bowiem, że na biurko Stalina trafiały meldunki agenta postawionego wśród najwyższych polskich władz państwowych. Póki co jest to tylko hipoteza, dlatego – z czystej przyzwoitości – nie podamy imienia i nazwiska podejrzanego. Gdyby okazało się to prawdą, jego rola byłaby dla Stalina nie do przecenienia.

 

W jego najbliższym otoczeniu [Józefa Becka], jako dyrektor Departamentu Wschodniego MSZ działał sowiecki agent (…) przy okazji zaufany człowiek prezydenta Mościckiego. Miał on wgląd w polską politykę zagraniczną, co więcej – kształtował ją. Jeżeli polski wywiad alarmował, to (…) [on] uspokajał – podawał Wieczorkiewicz.

 

Były także inne przesłanki. Pod koniec sierpnia, niespodziewanie został odwołany z Warszawy sowiecki ambasador. W przemówieniach Stalina nie odnotowywano już ani jednego elementu antyhitlerowskiej narracji. Jednak nawet jeżeli Sztab Główny uznałby sowieckie zagrożenie za realne, to tak naprawdę… nie miałoby to większego znaczenia.  

 

Klęska była nieuchronna  

17 września maski opadły. Wkraczające do Polski sowieckie wojska pierwszego rzutu liczyły sumie ok. 620 tys. żołnierzy, 4,7 tys. czołgów i 3,3 tys. samolotów. Siły te liczyły dwa razy więcej czołgów niż mogli wystawić Niemcy, oraz dwa razy więcej samolotów niż Luftwaffe. Z taką siłą po prostu nasze wojsko nie miało szans. Nieważne jakiej nowej strategii nie obrałby Naczelny Wódz gen. Śmigły–Rydz, nie byliśmy w stanie prowadzić walki na dwóch frontach. Najlepiej podejście do sowieckiej agresji wyraża rozkaz Naczelnego Wodza:

 

„Sowiety wkroczyły. Nakazuję ogólne wycofanie na Rumunię i Węgry najkrótszymi drogami. Z BOLSZEWIKAMI NIE WALCZYĆ, chyba w razie natarcia z ich strony lub próby rozbrojenia oddziałów. (…) Miasta do których podejdą bolszewicy, powinny z nimi pertraktować w sprawie wyjścia garnizonów do Węgier lub Rumunii”.

 

Na skutek zerwanej łączności, rozkaz nie dotarł do wszystkich oddziałów. Niektórzy stawiali opór bez nadziei na zwycięstwo. Co było później, wszyscy doskonale wiemy…

 

Mija już kolejna rocznica tych tragicznych wydarzeń. Można zadać pytanie, czy jako państwo odrobiliśmy tę lekcję historii? Czy skończyliśmy zrzucać odpowiedzialność za klęskę na przebiegłość, wyrachowanie i bezwzględność naszych sąsiadów? Czy wystarczająco mocno uderzyliśmy się we własne piersi? Pozostaje nam jedno. Módlmy się, aby Polska nigdy więcej nie znalazła się w tak tragicznej sytuacji. Aby rządzący Polską nie popełnili tych samych błędów, idąc w ślady swoich politycznych poprzedników.

 

Piotr Relich

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie