4 listopada 2013

Lustracja pod strzechy

(Fot. K. Skłodowski/Fotorzepa/Forum)

To, że „Wyborcza” wojuje z lustracją pewnie już nikogo nie dziwi. Jej dobór argumentów też od jakiegoś czasu nie poraża innowacyjnością. Można odnieść wrażenie, że i na Czerskiej ta linia frontu jest marginalizowana. Jednakże w poniedziałkowym numerze gazety, której „nie jest wszystko jedno” sprawa rozliczeń z komunistyczną przeszłością została ponownie podniesiona piórem Wojciecha Czuchnowskiego. Tym razem oberwało się „gminnej lustracji”.

 

Dziennikarze GW prześledzili zasoby internetowe IPN i ogłosili, iż lustracja tryumfuje „pod strzechą”. Oczywiście, owa strzecha symbolizować ma małomiasteczkową Polskę, w której polowaniem na czarownice zajmują się bezwzględni i żądni krwi lustratorzy. Nie omieszkano przy tej okazji wrzucić kamyk, a właściwie sporej wielkości cegłę, do ogródka lokalnych mediów, żerujących na odkryciach IPN. Media te, zdaniem Czuchnowskiego, okraszając swoje doniesienia chwytliwymi tytułami w stylu: „Kim Pan był za komuny?”, „Za tydzień wyrok w sprawie komunistycznego szpiega” czy „IPN na drodze kariery prezesa Spójni Stargard”, gonią za „małą sensacją”. Jako przykład wątpliwych, według GW lustracyjnych racji służyć mają m. in. sprawa wiceszefa dyrektora Zakładu Ichtiobiologii i Gospodarki PAN oraz dyrektora szkoły w Łękach Dolnych. Wspomniana jest także postać członka rady nadzorczej Wodociągów Ziemi Cieszyńskiej. Pointa jest mniej więcej taka, za pieniądze podatnika lustruje się mało znaczących i pozostających poza głównym nurtem polityki osobników, ergo lustracja jest zła.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Dlaczego lustracja działaczy samorządowych oraz tych, którzy chcą sprawować władzę na tym poziomie administracji ma być mniej wartościowa niż osób z politycznego świecznika, do końca nie wiadomo. Pewne jest jednak to, że kliki tworzące się na styku samorządu, biznesu oraz dawnych służb komunistycznych nie są jedynie fantasmagorią. Są, niestety, częstą patologią, z którą mają do czynienia lokalni przedsiębiorcy, a także ci którzy nadepnęli na odcisk lokalnym bonzom.

 

Trudno zgodzić się z tezą Czuchnowskiego, iż fakt, że byli współpracownicy komunistycznych służb odgrywają lub chcą odgrywać istotną rolę w samorządach nie ma znaczenia dla bezpieczeństwa państwa. Wręcz przeciwnie, osoby umoczone w taką współpracę stanowią bardzo poważne zagrożenie dla jakości sprawowania władzy, nie tylko „pod strzechą” ale także w świecie ze szkła i betonu widzianego z okien przy ulicy Czerskiej. Choćby ich szantażowanie przez dawnych oficerów prowadzących może stanowić o ich sterowalności a decyzje przez nich podejmowane stają się obciążone brzemieniem dawnej współpracy. Sprawa wydaje się oczywista, były funkcjonariusz SB wie o swym kontakcie na tyle dużo iż może wpływać na jego postępowanie. Oczywiście, sytuacja się jeszcze bardziej komplikuje, gdy – a jest to częsty wypadek – dawni SB to dziś biznesmeni z dużą kasą, chętni czerpać z danych kontaktów profity.

 

Jest jeszcze druga strona medalu. Nie można zapomnieć, iż pośród osób godzących się na współpracę z komunistycznymi służbami nie brakowało zwykłych kanalii i szubrawców, sycących się ludzką krzywdą. Czy naprawdę może być nieważne to, że tacy ludzie wciąż mogą dzierżyć w swych brudnych i lepkich łapskach ster władzy, choćby tej gminnej?  Z perspektywy biurowca redakcyjnego może się wydawać, że lokalne sitwy są wymysłem chorych z nienawiści osobników, warto jednak czasem przypomnieć sobie, że Polska nie kończy się za przekreśloną tabliczką z napisem „Warszawa”. Ludzie „spod strzechy” także mają prawo wiedzieć, kto chce nimi rządzić. Tym bardziej, że czas Dyzmów i jemu podobnych watażków zmieniających fotel w gminie na luksusowe i klimatyzowane wnętrze Sejmu się nie skończył.

 

Łukasz Karpiel

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie