27 lutego 2020

Lewacki marsz przez uniwersytet. Co zostało z tradycyjnej instytucji?

(źródło: pixabay.com)

Instytucja uniwersytetu sięga korzeniami średniowiecza. Jej wpływ na tradycję europejską trudno przecenić. Jednak za sprawą marszu przez instytucje uczelnie często stają się rozsadnikami lewicowej ideologii.

 

W Stanach Zjednoczonych proces rewolucji na uniwersytetach rozpoczął się na początku lat 60. XX stulecia. Zbiegł się on z rewoltą czarnoskórych Amerykanów, a także ze zmianami w kadrze. Według socjologa Seymoura Martina Lipseta po II wojnie światowej znacząco wzrosła liczba lewicowo liberalnych profesorów na uczelniach w Stanach.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Z kolei w 1963 roku na Uniwersytecie Cornell rozpoczęło się różnicowanie kryteriów przyjęć w zależności od pochodzenia rasowego (niższe wymogi dla czarnoskórych). Ponadto utworzono wydział black studies z 28-letnim doktorantem jako dziekanem i 22-letnim aktywistą w roli wykładowcy. Wydział otrzymał prawo do nadawania stopni naukowych.

 

Tworzenie tego typu motywowanych ideologicznie jednostek szło w parze z likwidacją zajęć z historii cywilizacji zachodniej „Western Civilisation”. „Hey, ho – Western Civ have to go” – skandowali lewaccy aktywiści w USA. Nauczanie wielkich ksiąg świata zachodniego również poszło w odstawkę.   

 

Od lat 60. XX wieku upłynęło już grubo ponad pół wieku. Przez ten czas lewica dokonała zdumiewająco skutecznego marszu przez instytucje. Dzisiejszy świat akademicki nie przypomina już tego sprzed półwiecza. Zachodnie uczelnie – często na czele z amerykańskimi– stały się rozsadnikami lewicowej ideologii. Tymczasem sprawa „lewicowa edukacja jest niczym innym tylko zagrożeniem dla cywilizacji zachodniej. Dzisiejsi przywódcy – politycy, prezesi, dziennikarze, komentatorzy i inni trendsetterzy to wczorajsi studenci uniwersytetów” – zauważa Joel Hilliker na „The Trumpet.com”.     

 

Realizacji tego dzieła destrukcji sprzyja armia zawodowych rewolucjonistów. Uniwersytet Michigan zatrudnia niemal 100 „administratorów różnorodności”. Jedna czwarta z nich zarabia pensje sześciocyfrowe; ergo co najmniej 100 tysięcy „zielonych”. Czym się zajmują? Tropią przejawy najróżniejszych nieprawidłowości w programach akademickich, historii, sztuce czy programach nauczania. Robota wygodna i w sumie mało wymagająca. Niestety o sporej szkodliwości społecznej.

 

Z kolei w Wielkiej Brytanii pojawił się raport organizacji Universities UK. Jego autorzy wzywają do dekolonizacji swych programów akademickich aby stały się one „rasowo różnorodnymi i inkluzywnymi środowiskami” – zauważa krytycznie Joel Hilliker. Niekiedy tego typu polityka prowadzi do obniżania wyników. Wówczas jednak zwolennicy tej opcji mają na to jasną odpowiedź: uprzedzenia zawarte w programach akademickich. To zaś staje się doskonałym wytłumaczeniem kiepskich wyników w nauce dla studentów. Zawsze mogą oni oskarżyć rasizm o własne niepowodzenia.

 

Lewicowe skrzywienie akademickich elit prowadzi do osobliwego zjawiska konserwatywnego populizmu. Jak twierdzi James Bartholomew na łamach „The Spectator” zauważa, że o ile główny problem lewicowych elit polega na zrozumieniu zwykłych ludzi, o tyle dla zwykłych ludzi analogicznym problemem staje się rozumienie elit. Te bowiem popierają sztampową kandydaturę Hilary Clinton czy też biurokratyczną Unię Europejską. „Elita wydaje się wykształcona. Dlaczego jest zatem tak głupia?” – zapytuje ironicznie autor. Jego zdaniem kluczowe jest tu słowo „wyedukowany”. Co ono naprawdę oznacza? „Nie oznacza, że wiesz wiele o świecie. Oznacza, że wstrzyknięto ci poglądy i przypuszczenia nauczycieli”.  Jego zdaniem chodzi tu o osoby o niewielkim doświadczeniu rzeczywistego świata.

 

Badania pokazują ogromną przewagę lewicowców wśród naukowców w Stanach Zjednoczonych. „Co szokujące badania akademickie pokazują, że liberalizm zinfiltrował akademię i niszczy edukację wyższą. Wielokrotne ostatnie badania z szanowanych instytucji zidentyfikowały negatywne reperkusje wywołane przez liberalny przechył (ang. creep) na uczelniach” – zauważa  Lauren Cooley washingtonexaminer.com. Do tego dochodzi częsta autocenzura wśród studentów.

 

Z kolei George Yancey na łamach „The American Sociologist” zwrócił uwagę na problem braku ideologicznej równowagi w środowisku akademickim. Choć uprzedzenia cechują nie tylko liberałów lecz i konserwatystów, to jednak lewicowców cechuje ogromna przewaga liczebna. A sprawa to poważna. Uprzedzony ideologicznie naukowiec nie weźmie bowiem pod uwagę teorii sprzeciwiających się jego przekonaniom, nie uzna je za godne uwagi. W efekcie wyniki produkowanych przez niego badań naukowych zaczną odzwierciedlać to ideologiczne uprzedzenie i oddalać się od obiektywizmu. To właśnie dzieje się w znacznym stopniu teraz.

 

Dominacja lewicy i tyrania politycznej poprawności prowadzi do zastraszania nauczycieli. Doświadczony nauczyciel amerykańskiego koledżu Edward Schlosser na łamach Vox.com zwraca uwagę na problemy związane z histerią liberalnych studentów, prowadzące niekiedy do utraty pracy przez wykładowców. Podaje przykład jednego z adiunktów, który stracił zatrudnienie wskutek zalecenia wykładowcy nakłaniającego go (horrible dictu!) do zapoznania się z tekstami Edwarda Saida i Marka Twaina.

 

Edward Schlosser na łamach Vox.com zauważa ponadto, że jako wykładowca boi się liberalnych studentów i ich reakcji. Współcześnie – także w świecie akademickim – kluczowe okazują się nie obiektywne prawdy, lecz uczucia. Niemożliwe staje się udowodnienie, że do ich naruszenia nie doszło. To skutek tak zwanej polityki tożsamościowej. Ta polega bowiem na przedkładaniu swych uczuć i opinii nad obiektywne prawidłowości.  

 

Absurd dociera nad Wisłę

 

Zastraszanie to stanowi problem także w Polsce. Profesor Ewa Budzyńska pracująca przez 28 lat na Uniwersytecie Śląskim  została oskarżona przez studentów o nietolerancję, homofobię, radykalny katolicyzm, krytycyzm wobec aborcji, a nawet antysemityzm. Profesor przedstawiła bowiem klasyczną definicję rodziny, pokazywała badania o negatywnym wpływie żłobków na rozwój dzieci et cetera. Promowała więc normalne konserwatywne poglądy. To jednak dla niektórych zbyt wiele. Dlatego też profesor Wojciech Popiołek z komisji dyscyplinarnej stwierdził, że naukowiec „formułowała wypowiedzi w oparciu o własny, narzucany studentom światopogląd o charakterze wartościującym, stanowiące przejaw braku tolerancji wobec grup społecznych i ludzi o odmiennym światopoglądzie, nacechowane wobec nich co najmniej niechęcią, w szczególności wypowiedzi homofobiczne, wyrażające dyskryminację wyznaniową, krytyczne wobec wyborów życiowych kobiet dotyczących m.in. przerywania ciąży”. Profesor już w wieku emerytalnym nie chciała użerać się z neobolszewizmem  opuściła uczelnię.

 

Inna sprawa – rektor UKM profesor Andrzej Tretyn zawiesił profesora Aleksandra Nalaskowskiego  na trzy miesiące z powodu artykułu „Wędrowni gwałciciele”. Decyzję tę podjął rektor UMK, następnie jednak ją anulował. Problemy spotykają także osoby głoszące poglądy pro-life. Ofiarą politycznej poprawności padł między innymi dr Tymoteusz Zych, pragnący wygłosić wykład pod tytułem „Prawne aspekty ochrony rodziny w szkołach, urzędach i instytucjach kultury”. Zaplanowano go na Wydziale Prawa UAM w Poznaniu 13 marca 2019 roku. Następnie jednak cofnięto zgodę na wykład przeniesiono go na Wydział Teologii UAM. To symboliczne zepchnięcie do getta osób o innych niż lewackie spojrzenie na prawo. Jak ponadto czytamy w raporcie Instytutu Ordo Iuris [omawianym przez wiara.pl], odwołano także wykład holenderki Ireny van der Wende oraz dr Wiesławy Stefan, specjalistki od symbolu poaborcyjnego.  W 2019 roku ich wykłady odwołały 2 znane uczelnie. Powód: sprzeciw studentów. Na profesora Jacka Bartyzela własny rektor doniósł do prokuratury. Ta jednak śledztwo umorzyła.

 

Uczelnie na zachodzie i coraz częściej także w Polsce w znacznym stopniu uległy więc dyktatowi politycznej poprawności. Na szczęście istnieją wciąż uczelnie nie kłaniające się mu. Często są to małe instytucje, niczym amerykański Saint Thomas College w Kalifornii. Uczniowie studiują tam tak zwane wielkie księgi świata zachodniego – największe dzieła z różnych dziedzin począwszy od Homera.

Uczniowie nie czytają tych prac: Homera, Szekspira, Platona, Euklidesa, świętego Augustyna, Kartezjusza, Newtona i wielu innych, jako wyjątkowego przykładu ludzkiej kreatywności – dowiadujemy się ze strony thomasaquinas.edu. Nie czytają ich także po to, by zaznajomić się z zachodnią kulturą i cywilizacją. Uczniowie College’u Świętego Tomasza z Akwinu czytają Wielkie Księgi, ponieważ bardziej niż inne dzieła pozwalają one – o ile się je czyta w świetle nauki Kościoła – na poznanie prawdy o rzeczywistości.

 

Poznanie tej prawdy, a nie ideologiczne pragnie mózgu stanowi zaś główny cel uniwersytetów.

 

Marcin Jendrzejczak

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie