16 września 2020

Historia Alaina Cocqa i prawdziwe oblicze propagatorów eutanazji

(Fot. Pixabay)

Nieuleczalnie chory, 57-letni Alain Cocq, niesprawny od 30 lat w ostatnim czasie postanowił zostać „twarzą” cywilizacji śmierci i zdecydował się na popełnienie samobójstwa przed internetowymi kamerami. Jego umieranie – w obronie „prawa do godnej śmierci” – miało być symbolem, wielkim spektaklem na miarę głośnej śmierci Vincenta Lamberta. Cocq ostatecznie wybrał życie. Czego o propagatorach śmierci uczy nas jego historia?

 

Lamberta odłączono od aparatury, żywienia i pojenia w publicznym szpitalu, pomimo sprzeciwu rodziców. Cocq postanowił sam zrezygnować z życia i zrobić ze swojego umierania pewien spektakl. W ubiegłym tygodniu wystąpił z prośbą do prezydenta Macrona o „współczucie” i wyrażenie zgody na skrócenie swoich cierpień z asystą lekarza. Prezydent odpisał, że prawo tego nie przewiduje. Natychmiast pojawiły się jednak głosy polityków lewicy że tematem eutanazji powinien zająć się parlament.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Dalszy ciąg przypominał już proeutanazyjną „ustawkę”. Alain Cocq ustawił kamerki internetowe, odłączył się w domu od aparatury, zaprzestał żywienia i rozpoczął umieranie. Na drzwiach wywiesił kartkę, że nie życzy sobie pomocy. Popierający go zwolennicy eutanazji byli bardzo szczęśliwi i zadowoleni, że mają już swojego „męczennika”. W piątek 4 września, odmówił przyjmowania zastrzyków i pokarmu.

 

Jego czyn miał pokazać „dwulicowość” tzw. ustawy Leonettiego z 2005 r,. dotyczącej „końca życia”. Pozwala ona zaprzestać „uporczywego podtrzymywania życia” w przypadku nieuleczalnie chorego bez formalnego mówienia o eutanazji, a jednocześnie nie pozwala na świadome umieranie z asystą lekarza, czyli eutanazję bez niedomówień. Cocq chciał przełamać tu kolejną barierę, aby wymusić „postęp” eutanazyjny.

 

Coś jednak poszło nie tak. Internetowa transmisja jego śmierci została przerwana przez Facebooka. Gigant mediów społecznościowych nie chciał pokazywać takiego filmu i postanowił odciąć streaming. Po czterech dniach bez jedzenia i wody Alain Cocq, tracąc przytomność, w końcu zgodził się na hospitalizację w szpitalu paliatywnym w Dijon. Został  nawodniony i dokarmiony. Potwierdził, że planuje być „w domu za 7-10 dni” i z umierania na razie zrezygnował. Akcja spaliła na panewce, a zwolennicy eutanazji byli decyzją pana Cocqa wręcz zawiedzeni.

 

Później zaczęto go tłumaczyć. Prawnik i wiceprezes stowarzyszenia Handi-Mais-Pas-Que, Sophie Medjeberg oświadczyła w poniedziałek 12 września, że Alain Cocq „za bardzo cierpiał” i dlatego zdecydował się na interwencję pogotowia. Zapewniała jednak, że aktywista założy „skórę bestii i jego walka będzie kontynuowana, chociaż w inny sposób”. Medjeberg dodała, że chodzi o przestrzeganie „jego fundamentalnych praw”. To nie pierwsze takie gry językowe zwolenników cywilizacji śmierci. Skoro „fundamentalnym prawem” jest już zabijanie nienarodzonych dzieci, to tym bardziej taki termin można aplikować i do zabijania chorych i starych ludzi.

 

Sam Cocq w przeddzień swojej próby samobójstwa mówił, że „droga do wyzwolenia zaczyna się i wierzcie mi, jestem szczęśliwy”. Teraz jednak zmienił zdanie. Ta historia ujawnia wiele prawd ukrywanych przez promotorów śmierci. W rzeczywistości za wyborem tak dramatycznej decyzji nie stał ból i cierpienie, które można jednak uśmierzyć, ale zapewne samotność. Przy łóżku Cocqa nie było rodziny, przyjaciół. Być może dlatego walkę o eutanazję uczynił racją swojego życia (a właściwie z chęci umierania). Jednak w obliczu śmierci ostatecznie zrezygnował ze swojej próby.

 

Widać w tym działania i podszepty innych aktywistów eutanazyjnych, osób zdrowych, które chciały wykorzystać śmierć Alaina Cocqa w celach propagandowych i uczynić z niego sztandarową postać swoich antycywilizacyjnych postulatów. Wmawiali cynicznie choremu, że jego spektakularna śmierć przyczyni się do zmiany prawa, że będzie bohaterem ich ruchu.  Nie kryli wręcz rozczarowania, że pan Cocq postanowił jeszcze pożyć. Zdążyli już nawet protestować, że został zabrany do szpitala. Duży zawód, zwłaszcza, że okazało się, że sam ich protegowany wybrał swoje życie chorego a nie samobójczą śmierć. Cocq wyznał, że nie mógł już „walczyć w tej bitwie”. Propagatorka eutanazji Sophie Medjeber przyznała, że zwrot akcji nastąpił za zgodą chorego i ten za 7-10 dni wróci do domu.

 

Ta historia zadaje kłam bajkom o „współczuciu” i empatii zwolenników eutanazji dla osób nieuleczalnie chorych. W swojej propagandzie antycywilizacyjnej  wykorzystują zdesperowanych ludzi. Zamiast opieki paliatywnej i towarzyszenia chorym, podsuwa się im rzekomo „humanitarne wyjście”, czyli śmierć na życzenie i dodatkowo się ich w tej decyzji podtrzymuje. Chorzy spełniają rolę przedmiotową dla uprawiania polityki pseudo-postępu. Kiedy się akcja nie udaje, zostawiają takich ludzi samym sobie w najtrudniejszych godzinach. Tak w rzeczywistości wygląda realna konfrontacja ideologii z rzeczywistością.

 

Śmierć z głodu i pragnienia, metoda, za pomocą której uśmiercono w ub. roku Vincenta Lamberta i wielu innych anonimowych chorych, dla mającego jeszcze możliwość komunikacji Alaina Cocqa okazała się zbyt trudna. Ci, którzy już zostali zagłodzeni i umierali z pragnienia, mówić nie mogli. Ich umieranie było strasznym końcem. Dokładnie tak, jak wyznaje matka Lamberta, Viviane: „Byliśmy zmuszeni być świadkami zbrodni popełnionej na Vincencie. […] To było dla nas straszne. Jesteśmy zszokowani i zezłoszczeni”.

W rzeczywistości w obliczu choroby i cierpienia człowiek, któremu okazuje się opiekę paliatywną, wyzwolony z depresji samotności i cierpienia, który może liczyć na bliskich, opcji eutanazji raczej nie wybierze. Uzna, że lepiej żyć, nawet jeśli wcześniej myślał inaczej. Widać, że ludzie, którzy działają na rzecz legalnej eutanazji, nie interesują się przyczynami takich decyzji. To raczej postulat współczesnego hedonizmu, często też motywowany ekonomicznie (np. wysokie koszty ponoszone przez państwo w leczeniu w fazie termalnej ludzi starych i chorych). Nic tu nie pomoże zmiana terminologii i nazywanie starań o możliwość zabijania osób niedołężnych i chorych walką o prawo do tzw. „godnej śmierci”. Walka propagatorów eutanazji, która trwa od dziesięcioleci, została podważona w cztery dni, w czasie których desygnowany na „męczennika złej sprawy”, nieuleczalnie chory Alain Cocq spojrzał śmierci w twarz i wybrał… życie.

 

Franciszek L. Ćwik

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Skutecznie demaskujemy liberalną i antychrześcijańską hipokryzję. Wspieraj naszą misję!

mamy: 127 904 zł cel: 300 000 zł
43%
wybierz kwotę:
Wspieram