14 lipca 2014

Co pozostało z Wielkiej Brytanii?

(REUTERS / FORUM)

Według premiera Davida Camerona sam fakt zamieszkiwania na terenie Wielkiej Brytanii wystarczy, by spełniać kryterium „brytyjskości”. Czyżby wyspiarska tożsamość miała być po prostu swego rodzaju geograficzną przypadłością?

 

Piewcom śmierci państwa narodowego wydawało się, że może, a nawet powinno ono utracić swoją kulturową treść będącą jakoby zarzewiem niebezpiecznych konfliktów i nośnikiem zniszczenia. Chcieli oni obedrzeć państwo z tej „kulturowej narośli”, pozbawić je „tożsamościowego balastu”, przemieniając jednocześnie w – jak to określił Dariusz Gawin – narzędzie służące instytucjonalizacji potencjalnych konfliktów społecznych.

Wesprzyj nas już teraz!

Pytanie o to, czy demokracja liberalna w takim kształcie potrzebuje do istnienia podzielanego przez większość obywateli modelu kulturowej tożsamości wydawało się zbędne. Oczywiście, że monokulturowość nie jest wymagana!

A jednak w obliczu ostatnich doniesień na temat wątpliwych owoców, jakie przynosi brak wspólnego fundamentu tożsamości wspólnoty obywatelskiej, wobec skandalu wywołanego operacją „Koń Trojański”, zatrważających liczb brytyjskich ochotników wyjeżdżających na dżihad do Syrii i Iraku (ostrożne szacunki wskazują na to, że jest ich tam około pięciuset), premier David Cameron wystosował swoistą odezwę do narodu, opublikowaną przez gazetę „Daily Mail”. Po dwudniowym pobycie u muzułmańskiej rodziny w Birmingham, zamiast zachęcać islamskich przybyszów do przyjmowania brytyjskich wartości, twierdził, że to Brytyjczycy powinni przyjmować „azjatycki [czytaj:  islamski] styl życia”.

Skąd zatem ta nagła wolta? Być może szef rządu przestraszył się pogróżek młodzieży, która obiecuje zawiesić „czarną flagę dżihadu” nad siedzibą premiera przy Downing Street. Być może to kolejna z typowych zagrywek angielskiego polityka, który powodowany chęcią zadowolenia wszystkich potencjalnych wyborców, znany jest z tego, że wygłasza wzajemnie sprzeczne opinie. Dlatego zamiast cieszyć się jego nagłym otrzeźwieniem, należy uważnie przyjrzeć się temu, co napisał, a przynajmniej podpisał własnym nazwiskiem.

Mianowicie premier próbuje przekonać rodaków do „muskularnej brytyjskości”. Brytyjskość zaś jest przez niego zdefiniowana jako demokracja, równość i tolerancja. Na samym początku nie można zatem nie zauważyć pewnej sprzeczności w apelu Camerona, który z jednej strony przekonuje, że tolerancja stanowi samo jądro brytyjskości, z drugiej zaś nawołuje do braku tolerancji wobec wartości, które brytyjskie nie są, wszystko po to, żeby ową brytyjskość promować. Zgodnie z tą logiką, Brytyjczycy powinni postępować wbrew brytyjskości!

Dalej jest jeszcze ciekawiej, bowiem premier twierdzi, że demokracja, równość i tolerancja są „tak brytyjskie jak Union Jack, piłka nożna i ryba z frytkami”. Nie można się oprzeć wrażeniu, iż to porównanie jest nieco uwłaczające. Uwłaczające tak dla wartości, które rzekomo określają brytyjskość, jak i dla niej samej, bez względu na to, jak zechcemy ją zdefiniować. Szowinizm, chuliganeria i fast food? Czy naprawdę tylko najgorsze truizmy i karykaturalne wyobrażenia rodem z Monty Python’a mają stanowić źródło dumy narodu? Osobiście wolałabym podnieść poprzeczkę nieco wyżej, ale też ja nie jestem politykiem wybranym przez masy.

Kolejny problem z narracją Camerona, podporządkowującą historię i tradycję narodową kryterium li tylko dojścia do demokracji, równości i tolerancji, to fakt, że czyni on Wielką Brytanię znaną nam z kart historii… paskudnie niebrytyjską. Był to wszakże kraj nie za bardzo demokratyczny – pierwszy parlament, w którego skład weszli wybrani członkowie, tzw.  parlament de Montforta z roku 1265, przetrwał zaledwie 26 dni, potem zaś nastała demokratyczna ciemność, którą zmienił dopiero akt reformy z 1832 roku. Kraj, w którym zdecydowanie nie panowała równość (wystarczy wspomnieć osławiony Popery Act z roku 1698, by nie wdawać się w dyskusję na temat brytyjskiego społeczeństwa klasowego, które przebija jedynie hinduski system kastowy); można też było wyczuć zdecydowaną awersję do tolerancji, szczególnie religijnej (wymienię dwa wybitnie antykatolickie akty prawne – Act of Uniformity oraz Act of Settlement z 1701 – do tego można dodać przysięgę zwierzchności, jaką zobowiązany był złożyć każdy obywatel obejmujący kościelne lub państwowe stanowisko i która w efekcie wykluczała katolików z życia publicznego).

Wydaje się zatem, że sposób, w jaki premier Cameron definiuje i rozumie brytyjskość jest co najmniej problematyczny. Obowiązujące prawo i klimat polityczny są zgodne co do założenia, że brytyjskość musi być dostępna dla wszystkich, że niedozwolony będzie jakikolwiek przejaw zamykania się. A jednak wydaje się, że w całym tym zamieszaniu „brytyjskość” komuś pomyliła się  z liberalizmem. Oczywiście liberalizm można określić mianem brytyjskiego wynalazku, chociaż jest on odkryciem relatywnie nowym. Ale to tylko jeden z wielu sposobów wyrażania brytyjskości. Nie dość jednak, że dla premiera liberalizm jest samą jej esencją. Cameron mówi, że liberalne państwo nie toleruje niczego, co nie jest liberalne. Wymaga ono całkowitego konformizmu, totalnego dostosowania się do swoich liberalnych wartości. Zatem, jeśli jądrem owych liberalnych brytyjskich wartości ma być tolerancja, jak zatem można wymagać od ludzi nietolerancji w celu pogłębienia brytyjskości? Wydaje się to raczej sprzeczne, nie tylko z opiewaną przez premiera brytyjskością, ale przede wszystkim ze zwykłą logiką.

Innymi słowy, muszę wyznać panie premierze, że w moim odczuciu pańskie dywagacje na temat „muskularnej brytyjskości” są tylko pustą retoryką pozbawioną jakiegokolwiek głębszego znaczenia. Sam pan wszakże przyznaje, że chodzi mu tylko o to, żeby w Wielkiej Brytanii ludzie z różnych krajów, kultur i grup etnicznych byli w stanie zbudować wspólny dom. Tak to właśnie zostało określone. Oskubana z frymuśnych piórek retoryki brytyjskość ma sprowadzać się zatem do przebywania na terenie Wielkiej Brytanii. Jest to brytyjskość jako przypadłość geograficzna – nic więcej. Bardzo to smutne.

Monika Gabriela Bartoszewicz 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie