8 października 2019

Kulturalne liczenie do pięciu. O potrzebie polskiej polityki kulturalnej

(fot. pixabay)

Chciałbym usłyszeć od polityka takie przyrzeczenie, jakie składają sobie dwie kochające się osoby, ona i on, gdy staną prze ołtarzem i biorąc sobie Pana Boga na świadka mówią: „że kochają, że nie opuszczą, że aż do śmierci”. I wiedziałbym wtedy, że właśnie poślubili swą Ojczyznę. I wierzyłbym im, choć wszystko, co przyrzekali jest niematerialne, takie ulotne: miłość, wiara, dobro, piękno, odpowiedzialność… Kultura to dużo więcej niż wyborcza kiełbasa… Co obiecują nam w tej materii tegoroczni zalotnicy? Co zawierają programy wyborcze pięciu ogólnopolskich komitetów wyborczych?  

 

Plusy ujemne

Wesprzyj nas już teraz!

Zacznijmy od największych, według mnie, psujów polskiej kultury, czyli tych, których odnajdziemy w komitecie wyborczym oznaczonym numerem 5. Oni oczywiście o kulturze nie zapomnieli, bo nikt tak jak Platforma Obywatelska i jej akolici nie skorzystał na wygranym przez kulturowych marksistów marszu na instytucje. To owocem ich polityki są takie „dzieła” jak spektakle teatralne: „Nasza klasa”, „Spisek smoleński” czy „Klątwa”; takie filmy jak „Pokłosie” czy „Kler” albo takie tzw. instalacje, jak „Adoracja” czy „Tęcza”. A chyba największym ich projektem, który usankcjonował w naszym państwie obecność zdrady i zaprzaństwa, była tzw. pedagogika wstydu. I cóż nam teraz proponują ci spece od antykultury?

 

Najpierw chcą „likwidować” to, co im przeszkadza, a równolegle „uwalniać” to, co naszemu państwu szkodziło, a co udało się w ostatnich latach nieco ograniczyć. Dla tych poczynań na pewno znajdą poparcie u postkomunistów, bo i jednych i drugich uwiera wszystko, co polskie. Oprócz tego klasycznie – obiecanki cacanki i dużo wielkich słów, a za plecami… tresura elektoratu i to już od przedszkola.

 

I jeszcze taki suplement. Wyłowiłem w tym programie następujące zdanie: Zintegrujemy działania Ministerstwa Edukacji Narodowej oraz Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego w celu podniesienia jakości nauczania i wychowywania do świadomego udziału w kulturze. Jakie to ważne, prawda? I jak dotąd nikt tego nie zrobił! Co może i dobrze, biorąc pod uwagę to, w czyich rękach była dotąd kultura. Nie daj Bóg, aby takie działanie miało być realizowane przez Koalicję Obywatelską.

 

Kartki na kulturę

Najkrótszy program wyborczy proponuje Polakom Konfederacja Wolność i Niepodległość. Czy krótki oznacza dobry? Tego autorytatywnie stwierdzić nie mogę, bo rzecz wymagałaby praktycznej weryfikacji, a to już zależy od wyborcy. Natomiast na pewno jest to tekst treściwy, w którym nie zabrakło też kultury i to w dość frapującej odsłonie. Konfederaci proponują Polakom „bon kulturalny”, wyraźnie wzorowany na znanym od lat pomyśle „bonu oświatowego”. Niestety, to hasło jest tak ogólne, że w zasadzie nic nie znaczy. I o ile w przypadku oświaty mogłoby spełnić swoją rolę (gdyż dotyczyłoby wyboru tej czy innej placówki, w której lepiej lub gorzej realizowana być może zdefiniowana podstawa programowa odzwierciedlająca polską rację stanu; w podstawowym tegoż rozumieniu na przykład nauka czytania czy liczenia) o tyle z kulturą jest zupełnie inaczej. Zostawienie ludziom decyzji, „co warto oglądać, co czytać, czego słuchać”, stoi w sprzeczności z jednocześnie deklarowanym uwolnieniem kultury od „promowania szkodliwych ideologii”. Praktyka jest bowiem taka, że od wypędzenia pierwszych rodziców z raju „zło sprzedaje się lepiej” i nikt nie zagwarantuje nam, iż bon na zakup biletu nie zostanie wykorzystany w teatrze oferującym „artystyczny striptiz”. To po pierwsze.

 

Po drugie, naiwnością jest sądzić, że utrzymywane obecnie z publicznych pieniędzy instytucje, wraz z wprowadzeniem bonu kulturalnego, znajdą w swej ofercie miejsce na coś naprawdę kulturalnego, narodowego, a tym samym otworzą się na setki tysięcy Polaków z kultury wykluczonych już dawno temu. Natomiast ci artyści, którzy nawet chcieliby taki program kulturowy tworzyć, są bez szans, choćby z tego powodu, że nawet nie mają miejsca, gdzie ów bon mógłby być zrealizowany.

 

Słynne powiedzenie o ulicach i kamienicach moglibyśmy tutaj strawestować mówiąc, że oni mają galerie i teatry, a my… słuszne racje.

 

Co się ostało „zielonym”?

Natomiast politycy firmujący się ludowością w swym programie kultury nie zauważają. Trudno bowiem jeden akapit poświęcony tzw. Reymontówkom za takowe zainteresowanie uważać. Zresztą bardziej tutaj chodzi o budowanie i remonty wiejskich świetlic, niż o kulturę, jako taką. Bardziej o miejsce spotkań dla rad sołeckich, niż o przeżycia estetyczne. To o tyle dziwne, że pamiętam inicjatywy kulturotwórcze związane z PSL-em, takie jak działalność Fundacji Kultury Wsi czy Stowarzyszenia Twórców Ludowych, które na pewno się polskiej kulturze przysłużyły. Ale to było ćwierć wieku temu i jeszcze przed ośmioletnim politycznym aliansem z formacją, która polskość w kulturze trzebi bezlitośnie.

 

Groteskowo przy tym wygląda podpieranie się w programie cytatem z Wincentego Witosa o państwie, które winno się budować dla przyszłych pokoleń. Premier Witos dobrze wiedział czym jest kultura dla polskiej wsi – nie bez powodu jego nazwisko wspierało budowę Domów Ludowych, gdzie poprzez kulturę ową polskość budzono i utrwalano. PSL kulturowo łatwiej dzisiaj skojarzyć z potańcówką w remizie (nie obrażając strażaków, oczywiście).

 

Wszystkie zwierzęta są równe…

Komitet wyborczy SLD sprawy kultury również jakby pomija, co mnie nie dziwi wcale. W końcu kulturę od lat mają w garści, bo ludzie wyznający ich światopogląd rządzą większością z istniejących instytucji z kulturą związanych. Zgodnie z rosyjskim powiedzeniem – „tisze jediesz dalsze budiesz”, lewica i lewacy wolą udawać, że tematu nie ma.

 

Napisałem: „jakby”, bo w rzeczywistości ich zapowiedzi programowe są jak najbardziej kulturowe, a jednocześnie bolszewicko-rewolucyjne. Teraz istotny jest już nie los chłopa, robotnika i inteligenta pracującego, a dobre samopoczucie erotycznie rozpasanych heteroseksualnych i homoseksualnych wyborców i to bez względu na płciowe konfiguracje. Do tego w pakiecie jeszcze „świecka szkoła”, czyli taka, która to, co wszystko to promuje i afirmuje. To dokładnie ten program od lat suflują nam nasze a ich teatry, nasze a ich galerie sztuki oraz światowe kino. To właśnie jest dla narodowej tożsamości groźniejsze niż retoryczne wymachiwanie politycznym sierpem i młotem oraz deklarowanie likwidacji Instytutu Pamięci Narodowej czy Polskiej Fundacji Narodowej.

 

Najlepiej ten program zezwierzęcania człowieka puentuje zawarta w nim zapowiedź wprowadzenia urzędu Rzecznika Praw Zwierząt…

 

Kurs szukania igły

Na koniec zostawiłem sobie ponad dwustustronicowy (!) program komitetu Prawo i Sprawiedliwość. Dlatego na koniec, że długi, ale i dlatego, że „coś w nim jest”. Po odcedzeniu chwalipięctwa, rytualnych zwrotów i demokratycznych zaklęć czytam takie oto zdanie: Kształtowanie poczucia tożsamości narodowej i państwowej będzie stałym i ważnym elementem programu działalności polskiej szkoły. I to jest kulturowy konkret. Jasne, że musimy jeszcze dokładnie się dowiedzieć, co autor miał na myśli pisząc o tej „tożsamości narodowej i państwowej”, ale upływająca właśnie kadencja rządów PiS daje nam przynajmniej nadzieję, że jesteśmy „bliżej niż dalej”. Tym bardziej, że ten program konkretyzuje to odwołując się nie do jakiejś „europejskości”, ale wprost do polskiej kultury ludowej.  

 

Dalej warto zacytować takie oto stwierdzenie: Bez czynnego udziału utalentowanych twórców nie zbudujemy suwerennej, świadomej swojego posłannictwa Rzeczypospolitej… No jasne, chciałoby się rzec, choć znów dręczy pytanie o znaczenie użytych tutaj słów: „suwerennej” i „świadomej swego posłannictwa”. Jedno jest pewne, że suwerenności polskiej kultury nie da się obronić „pluralizując instytucje”. Ludziom kultury pluralizm i liberalizm kojarzą się od lat z systemowym wykluczaniem z kultury tych, którzy Polskę kochają.

 

W programie PiS dotyczącym kultury jest podrozdział dotyczący odpowiedzialności państwa za kulturę narodową. Zgadzam się z tym w stu procentach, bo dzisiaj wojny wygrywa się nie czołgami, a serialami filmowymi. Nie bronią rozumianą potocznie, ale bronią, jaką są dzieła artystyczne. Dlatego skupienie się w tej wojnie przede wszystkim na instytucjach i projektach byłoby wielkim błędem. Żadne miliardy nie zadekretują atrakcyjności i podmiotowości naszej kultury. To mogą zrobić tylko ludzie. I tego ukierunkowania na ludzi trochę mi w tym programie brakuje.

 

Sztuka i Naród

Oczywiście, że najważniejszym dla kultury polskiej jest po pierwsze „wyczyścić się” z  miazmatów komunizmu, a po drugie raz i na zawsze uodpornić się na nowotworową chorobę kulturowego marksizmu. Ale zaraz potem, aby iść dalej jako naród, potrzebujemy – jak to się dzisiaj mawia – mapy drogowej. I taka mapa istnieje. Polacy naprawdę mają do czego się odwoływać, co naśladować, z kogo brać przykład. A jako że to co najbardziej szlachetne wykuwa się w ogniu, to właśnie w popiołach okupowanej, a potem zniszczonej przez Niemców Warszawy szukać musimy tak potrzebnych koronie polskiej kultury diamentów.

 

I tam znajdziemy nie tyle program wyborczy, co program polskiej polityki kulturalnej, której nam potrzeba, jak powietrza: Wola tworzenia wynika z poczucia wobec narodu w jego historii. Usunięcie zewnętrznych czynników naszej państwowości i prześladowania okupantów nie zdołały zahamować rozwoju kultury polskiej i przerwać jej ciągłości. Zorganizowanie pracy kulturalnej jest dziś koniecznością chwili. Wartość tej pracy zależy od postawy ideowej ludzi tworzących kulturę (…) Zrozumienie związku kultury polskiej z kulturą katolicką (…) stanowi podstawę do wytworzenia nowego kształtu zdolnej do ekspansji kultury narodowej (…)

 

Powyższy cytat pochodzi z jednego z programowych tekstów, jakie ukazywały się w latach od 1942 do 1944 w konspiracyjnym piśmie literackim, któremu jego twórcy nadali tytuł – „Sztuka i Naród”, a ich mottem stała się Norwidowska fraza: „Artysta jako organizator wyobraźni narodowej”. W walce z wrogiem ginęli jeden za drugim; jeden ważniejszy od drugiego, każdy bezcenny, jak „dyjament”… Oni – Bronisław Onufry Kopczyński, Wacław Bojarski, Andrzej Trzebiński, Tadeusz Gajcy, Zdzisław Stroiński, Wojciech Mencel… Żaden z nich nie doczekał czasu powojennej zdrady Miłosza czy Szymborskiej, Iwaszkiewicza, Tuwima czy Andrzejewskiego…

 

I tak pewnie miało być, abyśmy dzisiaj na tych niezliczonych „łączkach” – symbolicznych i prawdziwych – obok Żołnierzy Wyklętych, mogli też odnaleźć Wyklętych Artystów. Niezłomność jednych i drugich to ten narodowy depozyt, który przechowała dla nas Opatrzność, abyśmy dzisiaj mogli dobrze wybierać.

 

 

Tomasz A. Żak 

 

 

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie