10 sierpnia 2020

„Kultura wymazywania” – czyli rewolucja znów zjada własne dzieci

(fot. Grzegorz Kozakiewicz/FORUM)

Rewolucja zjada własne dzieci. Ta prawda znana co najmniej od czasów rewolucji (anty)francuskiej potwierdza się w naszych czasach. Dziś każda wypowiedź niewpisująca się w coraz ciaśniejszy gorset politycznej poprawności spotyka się z cenzurą. Coraz więcej osób ma tego dość. Nie tylko  konserwatystów, ale i intelektualistów zgoła… liberalnej proweniencji. 

 

Obóz buntu przeciwko zachodniej cywilizacji podzielił się na dwa plemiona. Jedno z nich pozostaje przy starych liberalnych zasadach: sercom tych osób pozostają drogie wolność słowa, wyrażania opinii i swoboda dyskusji. Zazwyczaj głoszone przez nich postulaty pozostają w zgodzie z poprawnością polityczną. Ale nie zawsze. Czasami mają dość i mówią „za wiele”. To kończy się dla nich właśnie nagonką ze strony radykałów.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Po drugiej stronie barykady znajdują się zaś wyznawcy jedynie słusznej ideologii postępu – lewacy. Takie właśnie określenie pasuje do nich najlepiej. Ich cel to zniszczenie wszelkiej myśli niepasującej do schematu. Jedną z najpopularniejszych metod realizowanych przez tę grupę jest „kultura unieważniania”. Polega ona na uderzaniu w podstawy bytu ekonomicznego przeciwników. Nie chodzi o zwykłe szkalowanie, jakiekolwiek obrażanie, krytykę. Celem jest niszczenie reputacji, doprowadzenie do wyrzucenia z pracy i w efekcie usunięcie poza nawias społeczeństwa. 

 

Problemy w Ameryce

Jak zauważa Jeremi Zaborowski na łamach Tygodnika TVP „w Ameryce AD 2020 zdaje się panować Wielkie Oburzenie. Co i rusz kogoś oburzają czyjeś słowa, opinie lub poglądy, które nie pasują do obowiązującej lewicowej ortodoksji. Zwykle taka kampania oburzenia zaczyna się w mediach społecznościowych – najbardziej popularny jest Twitter – skąd szybko przenika do mediów głównego nurtu, powodując z reguły żądanie zwolnienia z pracy, wykluczenia i potępienia delikwenta”.

 

Zaborowski podaje przykład 36-letniej redaktor działu opinii The New York Timesa Bari Weiss. Zrezygnowała ona z posady z uwagi na panującą w redakcji cenzurę i ograniczanie niesprzyjających opinii. Podobną decyzję podjął Andrew Sullivan. Ten nieszablonowy w swych poglądach publicysta zrezygnował ze stałej rubryki w magazynie The New York Times. Redakcja nie pozwoliła mu bowiem wyrazić swojego zdania o protestach Black Lives Matter. A było to zdanie krytyczne.

 

Symbolicznym momentem w sporze lewaków z liberałami okazał się list otwarty opublikowany na łamach magazynu The Harper. Napisano w nim, że „wolność wymiany informacji i idei, siła napędowa liberalnego społeczeństwa, z każdym dniem staje się coraz bardziej ograniczona. O ile oczekujemy tego od radykalnej prawicy, cenzura rozprzestrzenia się również szerzej w naszej kulturze: nietolerancja społecznych poglądów, moda na publiczne znęcanie się i ostracyzm oraz tendencja do ślepego rozwiązywania złożonych problemów politycznych […]”.

 

„Ograniczenie debaty, bez względu na to, czy przez represyjną władzę, czy nietolerancyjne społeczeństwo, zawsze kończy się krzywdą tych, którzy władzy nie mają, i utrudnia wszystkim uczestnictwo w demokratycznych procesach. Złe idee pokonuje się poprzez ich obnażenie, bitwę na argumenty i przekonywanie, a nie uciszanie czy przemilczanie. Odmawiamy dokonania fałszywego wyboru pomiędzy sprawiedliwością i wolnością, jedna bez drugiej nie istnieje” – piszą autorzy listu.

 

Podpisały się pod nim choćby autorka Harry’ego Pottera J.K. Rowling (z powodu jej poglądów dotyczących osób transseksualnych); lewicowy skądinąd intelektualista Noam Chomsky, kognitywista i piewca ateizmu Steven Pinker, Gloria Steinem – feministka – a także zwolennik liberalnego ograniczania demokracji Fareed Zakaria. Doprawdy zaskakujące to zgromadzenie!

 

Lewacy kontra liberałowie – spór także w Polsce

Na gruncie polskim ten spór między liberałami a lewakami odnotowaliśmy po profanacji pomnika Chrystusa w Warszawie. Część liberałów zareagowała krytycznie. Niekoniecznie wielkim oburzeniem. Ale uznała niszczenie świętości za pewne przekroczenie granic. A także za błąd taktyczny, który do homoseksualistów zniechęci.

 

„Wieszanie tęczowych flag na różnych pomnikach to zły pomysł. Słusznej walki o swe prawa i szacunek dla siebie lepiej nie zaczynać od manifestacji braku szacunku dla uczuć i odczuć innych” – napisał na „Twitterze” Tomasz Lis.

 

Taka postawa spotkała się z ostrym sprzeciwem. Na łamach „Krytyki Politycznej” Tomasz S. Markiewka skrytykował liberałów, wzywający homoseksualistów do poszanowania świętości wyznawanych przez innych ludzi. 

 

Lewicowy publicysta przekonuje, że liberalne rady dotyczące zachowania umiaru prowadzą do utrwalenia więziennych zgoła warunków, w jakich znajdują się jakoby polscy homoseksualiści.

 

„Fałszywi sojusznicy odgrywają rolę dobrotliwych strażników więziennych, którzy są nawet gotowi w bliżej nieokreślonej przyszłości wypuścić osadzonych na wolność, ale pod warunkiem, że ci będą się dobrze sprawowali. Dlatego z troską powtarzają: nie wychylajcie się, nie prowokujcie, nie dawajcie powodu do tego, aby zdzielić was po głowie i zamknąć w izolatce. We własnym mniemaniu ci dobrzy strażnicy są bardzo postępowi i pragmatyczni. W zachwycie nad swoją dobrocią pomijają jednak pewien szczegół: traktowanie osób LGBT+ w taki więzienny sposób to zwykłe draństwo i nie ma większego znaczenia, czy się jest w tym scenariuszu dobrym, czy złym strażnikiem” – przekonuje.

 

Radykalna lewica idzie więc na wojnę na noże. Zamierzają miażdżyć walcem postępu innych rewolucjonistów, którzy jednak w pewnym momencie powiedzieli stop. Biada temu kto się sprzeciwi – choćby był niedawnym sojusznikiem.

 

Tak oto, po raz kolejny w historii, rewolucja zjada własne dzieci.

 

Marcin Jendrzejczak

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie